Opinie

Jan Kłos: A duch i tak wieje, kędy chce

klos baner
Jak uprawiać naukę i edukować? Jak stymulować twórczość, kreatywność, innowacyjność? Urzędnicy różnych szczebli mają na to receptę, ale czy dobrą?...

Ponieważ nie mam kompetencji, aby wypowiadać się na każdy temat we wszystkich dziedzinach, które rządzący swoją troską ogarniają, skupię się tylko na edukacji. W rankingach idzie nam dobrze, testy rozwiązujemy w lot. Można by powiedzieć, że całe pokolenia Polaków przygotowują się do zawodu specjalista od krzyżówek. Odpowiednie słówko umieścić we właściwych okienkach albo zakreślić właściwą odpowiedź – ot, i wszystko. Potem człowiek naiwnie wierzy, że jak wspomni Lorda Jima na wykładzie, to student od razu załapie, o kogo chodzi. A student nic o Jimie nie słyszał, chyba że to jakiś Jimie z serialu. O Conradzie zresztą też nie. Mickiewicz? No coś obiło się o uszy. Gałczyński? Oczy szeroko otwarte. Norwid? Tak, znam, żył w XIII wieku (autentyczna odpowiedź na egzaminie).

Ministerstwo jednak nie ustaje w drobiazgowym programowaniu i przewidywaniu całego procesu edukacji. Dusimy się pod ciężarem komisji i podkomisji, algorytmów i sylabusów, akcji i reakcji. Działaniom tym przyświeca przekonanie, że jak się odpowiedni guzik naciśnie, to wyjdzie profesjonalista, na którego świat czeka. Cóż kiedy on tylko krzyżówki potrafi rozwiązać (i to jeszcze nie wszystkie). Edukatorzy zachodzą w głowę, że z tak zaangażowanego planowania nic albo niewiele wychodzi. Najpierw – powiadają – trzeba społeczność akademicką ukształtować i na świat otworzyć. Publikować, owszem, ale po angielsku i w dobrze punktowanym czasopiśmie. To nic, że nawet Anglicy psioczą, bo ich Amerykanie drukować nie chcą na tych listach, co solidnie punktami omaszczone. Jeśli już jakiś szczęśliwiec w szacownym czasopiśmie (wedle tych, co te dobre tak zakwalifikowali) swój tekst w języku obywateli Albionu sporządzony umieści, to już mniejsza o to, o czym on tam pisze, bo publikacja i tak ma znaczenie. W odpowiedniej rubryce wpiszemy więcej punktów. Przed komisjami od awansów stajemy potem objuczeni teczkami dokumentów, a niekoniecznie obciążeni głowami pełnymi pomysłów, chociaż taka kolejność rzeczy byłaby o wiele bardziej pożądana i właściwa. Pamiętam taką oto rozmowę polskich akademików: patrzcie no, kolego, jaki to niski poziom na tych amerykańskich uniwersytetach. Taki Miłosz, nawet doktoratu nie ma, a wykłady prowadzi…

Biblia powiada, że duch wieje, kędy chce, co przecież dałoby się zinterpretować tak:   nie da się wyprodukować, zaprogramować wykształconych ludzi, natomiast można ich z powodzeniem ogłupić i z resztek rozsądku ograbić. Bóg hojnie talenty rozsiewa w każdym bez planu i programu. Dlatego to niesforny Mozart jest geniuszem, a nie poukładany Salieri; dlatego często genialne wiersze pisze człowiek zagubiony, pijak i utracjusz, a nie ten w dobrze skrojonym surducie i w towarzystwie obyty. Na tym polega dar spontanicznej wolności ludzkiego ducha.

Rok 2013, jak pamiętamy (pamiętamy?), był rokiem Tuwima, Lutosławskiego i Czochralskiego. No właśnie, Jana Czochralskiego (1885–1953). Swoją formalną edukację zakończył na maturze. Zresztą, jak wieść niesie, nawet świadectwo maturalne podarł, bo mu się wyniki nie podobały. I ten człowiek bez „mgr”, bez „dr” i bez „hab” idzie w świat, zaś teczkę z napisem „dokumenty i załączniki” ma pustą. Głowę za to na karku pełną, aż ugina się od pomysłów. I o takiego człowieka walczą Niemcy i Amerykanie, bo im o tę głowę idzie przede wszystkim, a nie o teczkę. Czyż nie jest obłudą szczególnego rodzaju – ogłaszać dumnie kogoś patronem roku, gdy podjęte działania zaprzeczają wszystkiemu, co z tym patronem mamy wspólnego? Bo my dalej wierzymy, że wypchana teczka certyfikatów to lepsza rękojmia sukcesu wykształcenia niż otwarta przestrzeń do realizacji twórczych wizji; dufamy, że jak się człowieka wsadzi w kierat reguł, punktów i sylabusów, to z niego wyjdzie błyskotliwy wynalazca.

Wielkie rzeczy powstają, gdy głowa brzemienna od pomysłów nie spocznie, dopóki nie znajdzie rozwiązania. Czochralski wymyślił metodę otrzymywania ciekłych kryształów całkiem spontanicznie, kiedy zamiast w kałamarzu zanurzył pióro w tyglu z cyną, ale dzięki temu powstała Dolina Krzemowa, komputery, komórki, no i stały się możliwe loty kosmiczne. O wielkim znaczeniu mikroprocesorów dla rozwoju technologii chyba nie trzeba nikogo przekonywać.

A jak się zaczęła kariera naszego wielkiego matematyka, Stefana Banacha (1892–1945)? Ano siedząc na Plantach krakowskich zawzięcie dyskutował z kolegą o całce Lebesgue’a, czym zaskoczył przechodzącego mimo prof. Hugo Steinhausa do tego stopnia, że profesor zaprosił go do siebie. Od tego zaczęła się współpraca. Potem Banach doktoryzował się, choć nie miał jeszcze magisterium. No kto to widział, żeby tak bez formalnych wymogów…

No cóż, urzędnicy od planowania edukacji i tak wiedzą swoje. Pewnie nie dadzą się przekonać, że i bez nich może powstać tyle niezaplanowanego dobra. No bo jakże to tak, żeby ignorując stanowisko urzędnika deszcz padał bez wyjątku – na sprawiedliwego i niesprawiedliwego, na mądrego i głupiego?


Jan Kłos – pracownik Katolic­kiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, interesuje się doktrynami społeczno-politycznymi, środkami masowego przekazu, systemem politycznym Stanów Zjednoczonych. Laureat Nagrody im. Michaela Novaka za rok 2006.

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

Skomentuj

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy