Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2024 nr 2 (56), s. 45–46. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.
Żeby zrozumieć, co żona mówi, niezbędna jest sztuka interpretacji, czyli hermeneutyka. Interpretacja polega na wytworzeniu tekstu, który objaśnia treść tekstu interpretowanego. Ten interpretowany tekst również podlega interpretacji i tak dalej. Przypuszczalnie tę okoliczność miał na myśli Jacques Derrida, kiedy wypowiedział słynne zdanie, że istnieją tylko teksty (O gramatologii, 1967). Przynajmniej tak to interpretuję. Gdyby żona chciała mi powiedzieć, co powiedziała, zapoznałaby mnie z pewną interpretacją swojej pierwotnej wypowiedzi. Ta interpretacja podlega interpretacji. W ten sposób nigdy się nie dowiaduję, co żona mówi. Poznaję tylko tego pewne możliwe rozumienie. Oczywiście chodzi tutaj nie tylko o żonę, ale też o dowolną osobę uczestniczącą w konwersacji. Również mnie – gdy rozmawiam sam ze sobą, prowadzę dialog wewnętrzny.
W takim ujęciu sprawa wygląda beznadziejnie. Mogę bić głową w mur niezliczonych interpretacji, a i tak głową muru nie przebiję. Pociechę w tym strapieniu można znaleźć u Charlesa Sandersa Peirce’a. Jego maksyma pragmatyczna (Jak uczynić nasze myśli jasnymi, 1878) utożsamia sens myśli z jej implikacjami dla działania (gr. pragma = działanie). Człowiek jest bowiem nie widzem kontemplującym spektakl życia, lecz aktorem na scenie, na której musi wiedzieć, co robić. Toteż ostateczną interpretacją znaku jest okres warunkowy o schemacie: „gdyby komuś zdarzyło się to i to, wówczas ten znak skłoniłby tego kogoś do takiego a takiego zachowania” (Listy do Williama Jamesa z 1909, Collected Papers of Charles Sanders Peirce, 1966, CP 8.315; tłum. A. G.). Na tej zasadzie ostateczną interpretacją wypowiedzi żony jest jej wpływ na postępki męża. Niestety, żony często nie doceniają męskiej niedomyślności i zamiast próbować pośredniczących interpretacji – czyli puszczać w ruch koło hermeneutyczne – ostatecznie puszczają focha.
Interpretacja wydaje się jednak czymś bardziej skomplikowanym niż prosta instrukcja działania. Przypominam sobie z czasów studiów matematycznych, jak z moją ulubioną koleżanką usiłowaliśmy rozwiązać pewien zawiły problem. W toku dyskusji miałem nieodparte wrażenie, że ona rozumie matematyczne symbole inaczej niż ja. Najwyraźniej nawet ścisły język matematyki dopuszcza jakiś luz interpretacyjny. Tymczasem w miarę jak nasze dociekania zbliżały się formą do dowodu matematycznego, dotychczasowe rozbieżności stawały się nieistotne. Ze sfery rozmytych intuicji zesziliśmy na poziom matematycznego działania, społecznie ukształtowanej praktyki matematycznej – dowodzenia twierdzeń. To doświadczenie wydaje mi się doskonałą ilustracją natury pragmatycznej interpretacji.
Olga Tokarczuk za najwyższą i kulturowo najdonioślejszą formę hermeneutyki uważa sztukę przekładu (Prace Hermesa, czyli jak tłumacze codziennie ratują świat, [w:] Czuły narrator, 2020). Z mojego punktu widzenia różnie z tym bywa. Weźmy na przykład takie zdanie:
Twierdzenia się tworzy, słów lub zdań się używa (Austin 1993, s. 160).
Brzmi ono jak żywcem wyjęte z Martina Heideggera czy Hansa-Georga Gadamera, mistrzów hermeneutycznego kołowania, a nie jak maksyma oksfordzkiej filozofii języka potocznego. Żeby je zrozumieć, spróbowałem zwrotnie przełożyć je na język oryginału. Musiałem przy tym hermeneutycznie zinterpretować „twierdzenia” nie jako theorems, lecz statements. Wyszło, co się w kwerendzie potwierdziło, statements are made, words or sentences are used. Znaczy to, że zdań się używa do różnych czynności, m.in. do oznajmiania czy wygłaszania oświadczeń. Oznajmienia są wytworem, słowa i zdania są tworzywem – tak bym to ujął. W wersji tłumacza PWN filozofia analityczna, zamiast realizować ideał jasności, nabiera hermeneutycznej głębi.
Bo też trzeba wiedzieć, że filozofowie hermeneutyczni i analityczni wzajemnie natrząsają się z siebie. W debacie wokół słynnego zdania Heideggera, że byt bytuje, a nicość nicuje (Bycie i czas, 1927) – pierwsi zarzucają drugim, że w swojej naiwności nie potrafią uchwycić jego sensu, drudzy zaś twierdzą, że sensu żadnego w nim nie ma. Moim zdaniem sprawę rozstrzyga Józef Tischner, który zdefiniował nicość jako pół litra na dwóch (Historia filozofii po góralsku, 1997). Z tego jasno wynika, że po wypiciu pół litra we dwóch góralem nicuje, a niejednym ceprem, na przykład mną, bytuje. Czyż to nie jest fascynujące zagadnienie? „Na trzeźwo nie” – na zbliżony temat powiedział jeden z moich profesorów. Tymczasem filozofia analityczna jako taka bynajmniej nie stroni od hermeneutyki. Na przykład Willard van Orman Quine przedstawił teorię przekładu od podstaw (Słowo i przedmiot, 1960; uwaga na głębię polskiego wydania z 1999 r. – tłumacz przełożył radical translation na „przekład radykalny”, jakby przekład mógł być radykalny albo umiarkowany; nie wiedział, że ang. radical pochodzi od łac. radix = korzeń). Quine rozważa eksperyment myślowy, w którym językoznawca uczy się języka egzotycznego plemienia tak, jak małe dziecko uczy się języka ojczystego. Językoznawca słyszy, że tubylec woła gavagai! na widok biegnącego królika. Na tej podstawie zapisuje on w swoim słowniczku, że gavagai znaczy „królik”. Ale czy znaczy „ten akurat królik” czy „królik w ogóle”, czyli „króliczość”? A może tylko „królicza wątróbka, mniam, mniam”? Żeby swoje domniemanie doprecyzować, przy następnej okazji językoznawca dopytuje: „Ten sam królik czy inny?”. Jeśli inny, to gavagai = królik. Jeśli ten sam, to gavagai = króliczość. Ale skąd językoznawca ma wiedzieć, który z dwóch wyrazów znaczy „ten sam”, a który „inny”? Jeśli gavagai = królik, to X = inny, a jeśli gavagai = króliczość, to X = ten sam. Kolistość nie do rozwikłania.
Stąd Quine wyciąga wniosek, że możliwy jest więcej niż jeden zgodny ze wszelkim świadectwem empirycznym podręcznik przekładu z języka tubylców na język angielski. Językoznawca terenowy nigdy zatem się nie dowie, który przekład wiernie oddaje myśl rozmówcy. Co więcej, w rozmowie w języku ojczystym jesteśmy dokładnie w takiej samej sytuacji. Przekład cudzej wypowiedzi na nasz idiolekt jest niejednoznaczny. Na szczęście nie ma to praktycznych konsekwencji. Pasztet z królika smakuje tak samo jak pasztetowość z króliczości, podobnie jak różne intuicje matematyczne prowadzą do akceptacji tych samych dowodów. Po bliższym (dalszym?) badaniu różnice kategorii ontologicznych tracą praktyczne znaczenie. Żonę Alberta Einsteina zapytano kiedyś, czy rozumie jego teorię względności. „Nie” – odpowiedziała – „ale rozumiem samego Einsteina”. I w tym jest nadzieja na światowe porozumienie.
Adam Grobler – profesor, były pracownik Katedry Filozofii Uniwersytetu Opolskiego i członek Prezydium Komitetu Nauk Filozoficznych PAN. Zajmuje się metodologią nauk, teorią poznania, filozofią analityczną i dydaktyką filozofii. W wolnym czasie gra w brydża sportowego. Wdowiec (2006), w powtórnym związku (od 2010), ojciec czworga dzieci (1980, 1983, 1984, 1989) i dziadek, jak na razie, ośmiorga wnucząt. Mieszka w Krakowie. E‑mail: adam_grobler@interia.pl.
Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.
< Powrót do spisu treści numeru.
Ilustracja: Agnieszka Zaniewska
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury.
Skomentuj