Artykuł Felieton Filozofia kultury

Andrzej Szahaj: Ironia i miłość

Szachaj baner logo czarne
Walory ironii są niewątpliwe. Ta w wydaniu Sokratesa wciąż pozostaje atrakcyjna jako sposób na obnażanie niewiedzy ludzi zbyt pewnych siebie, których wokół nas nie brakuje. (Przydałby się nam współczesny Sokrates, który wdawałby się w sokratejskie rozmowy z politykami). Ta w wydaniu Rorty’ego budzi nieco więcej wątpliwości: przede wszystkim nie jest pewne, czy figura „liberalnej ironistki” jest wiarygodna psychologicznie.

Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2019 nr 1 (25), s. 42–43. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.


Czy faktycznie może istnieć ktoś, kto ma stałe wątpliwości co do słownika, którego używa, albowiem urzekły go słowniki inne, a także wobec słownika innych, bowiem bliski jest mu jego własny? Jeśli przełożymy rortiański „słownik” na światopogląd, otrzymamy figurę osoby, która nigdy nie jest pewna, czy jej sposób myślenia o świecie, jej stanowisko etyczne i polityczne są dobre. Taki brak pewności jest w tym względzie możliwy – czy jednak faktycznie może się on stać permanentny, jak zdaje się sugerować Rorty? Życie i działanie wymaga od nas choćby punktowych pewności, w przeciwnym razie bylibyśmy sparaliżowani ciągłymi wątpliwościami. Wydaje się raczej, iż wątpienie jest sprawą odświętną, co nie znaczy wcale, że wszelkie decyzje życiowe podejmujemy ze stuprocentową pewnością co do ich słuszności. Jednak jakąś słuszność prowizorycznie zakładamy. Co więcej, niektórzy czują ją trwale. Wątpiący mają szansę na szybką rewizję swych przekonań, ci drudzy raczej nie. Warto jednak pamiętać, że aby w ogóle nabrać dystansu do przekonań, najpierw musimy je sobie uświadomić. W tym tkwi zasadniczy problem. Jak powiadał bowiem H. G. Gadamer, „jesteśmy bardziej bytem niż świadomością”. Nie możemy być w pełni transparentni dla siebie, zawsze więcej w nas nieuświadamianych przesądów niż uświadamianych przekonań. To także lekcja S. Freuda. Jeśli jednak nie jesteśmy w stanie uświadomić sobie wszystkich przekonań rządzących naszym działaniem, to nie jesteśmy również w stanie nabrać wobec nich dystansu. Na co dzień zatem prezentujemy raczej pewność niż ironię w sensie przedstawionym przez Rorty’ego.

Czy oznacza to, że jego idea liberalnej ironistki jest pozbawiona znaczenia? Nie sądzę. Wydaje mi się ona raczej wyrazem owego dramatyzmu życia i życiowych wyborów, o których mówił kiedyś Isaiah Berlin. Każdy wybór jest pewną stratą, albowiem wyklucza wybory inne. A jak przekonująco pokazał Berlin, często mamy poczucie, że owe inne wybory mogłyby być dla nas równie dobre albo lepsze. Najczęściej jednak nie mamy okazji się o tym przekonać. I tak żyjemy niepewni, czy życie, które wybraliśmy, jest tym wartym przeżycia. Nie trzeba co prawda być filozofem, aby sobie ów dramatyzm życia uświadomić. Ale trzeba być filozofem, aby go tak znakomicie jak Rorty i Berlin skonceptualizować i pokazać, że choć ironia w sensie rortiańskim nie może być permanentna, to jednak jest w ograniczonym zakresie możliwa. Co więcej, jest ona wstępem do twórczego intelektualnie i moralnie życia. Bowiem tylko ci, którzy są niepewni swych wyborów, mogą wyobrazić sobie alternatywne światy, wiedząc zarazem, że żaden z nich nie może być idealny. Rorty i Berlin mieli rację, że są to też ludzie mniej skłonni do zadawania ran innym, choćby dlatego, że dopuszczają wątpliwości co do słuszności swojej postawy (Rorty nazywał ich wet liberals, „zgniłymi liberałami”). Z drugiej strony, będąc ironicznymi wobec siebie, są także często ironiczni wobec innych. I tu jest pewien problem, ponieważ ironiczny opis czyjegoś życia, światopoglądu czy systemu wartości musi być bolesny. Nikt tego nie lubi, mimo że często jest to wstęp do istotnej zmiany życia (może dlatego tak bardzo nie lubi się ironicznych intelektualistów?). Rorty był tego świadomy. Jego legendarna wprost delikatność, której mogłem osobiście doświadczyć w ciągu wielu lat naszej przyjaźni, była wyrazem tej obawy, aby nikogo nie urazić swym ironicznym dystansem. Nawet wtedy, gdy był bezpardonowo atakowany, czego byłem świadkiem, odpowiadał w sposób delikatny i pełen szacunku. W tym sensie on sam był najlepszym wcieleniem swoich ideałów. Sądzę, że jego delikatność wynikała z poczucia sympatii wobec ludzi, z autentycznej solidarności, jaką wobec nich odczuwał. To właśnie wydaje mi się dobrą mieszanką: ironiczny dystans połączony z sympatią do siebie i innych. Ironia chroni nas przed bezmyślnością, miłość przed oschłością serca. Mam wrażenie, że taka była właśnie intencja Rorty’ego. Pozostawał jej wierny w swoim życiu, co pięknie łączy go z Sokratesem.


Andrzej Szahaj – profesor filozofii, zajmuje się m.in. postmodernizmem, filozofią polityki i kultury. Autor ponad stu publikacji naukowych oraz kilkudziesięciu artykułów publicystycznych i popularyzatorskich, autor m.in. znanej książki E Pluribus Unum? Dylematy wielokulturowości i politycznej poprawności (2010).

Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.

< Powrót do spisu treści numeru.

Ilustracja: Monika Trypuz

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

Skomentuj

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy