Kilka miesięcy temu ktoś, kto widział mnie tylko raz w życiu, przy następnym spotkaniu zapytał, czy jestem swoim własnym bratem (sic!). Przez chwilę walczyłem z pokusą podjęcia tej gry i podawania się za dwie różne osoby, dostosowując do sytuacji wygląd („z brodą czy bez”), ubiór i poczucie humoru, a także wymyślając błahy konflikt, jaki mógłby się toczyć między wersją A i B. Ostatecznie jednak zwyciężyła nudna uczciwość i wygłosiłem dementi. W porę otrzeźwiła mnie historia pewnego znanego dwudziestowiecznego pisarza, który chcąc sprawdzić, gdzie leży granica jego literackich umiejętności, kilkukrotnie startował pod pseudonimem w konkursie na imitację własnej prozy. Choć zawsze lądował na podium, to nigdy nie udało mu się zająć pierwszego miejsca. Najwidoczniej to nigdy nie mogło się udać. Warunkiem koniecznym parodii jest dystans, a więc umiejętność beznamiętnego spojrzenia na coś z zewnątrz. Między innymi właśnie dlatego potrzebujemy innych. Ktoś musi pełnić rolę krzywego zwierciadła.
Sobowtóra Akiry Kurosawy otwiera intrygująca scena. Shingen Takeda, śmiertelnie ranny władca dwóch japońskich prowincji, przygląda się złodziejowi, który ma go zastąpić, gdyż do złudzenia przypomina jego samego. Pomimo uderzającego fizycznego podobieństwa, obaj znacząco różnią się moralnie. Przestępca jest winny jedynie kradzieży „kilku marnych monet” (za co zresztą miał być ukrzyżowany), zaś władca ma na sumienia zabicie brata, wygnanie ojca i bezwzględną walkę o utrzymanie władzy. Charakterystyczne dla tej sekwencji jest to, że władca, powodowany chyba jakaś leibnizjańską intuicją, konsekwentnie doszukuje się różnicy między sobą, a swoim potencjalnym zastępcą. Film ukazuje, że tak naprawdę jest ich o wiele więcej, zaś samo podobieństwo fizyczne może być niewystarczające. Jeśli jesteś obawiającym się zamachu stanu przywódcą, to z pewnością znajdziesz kogoś do próbowania potraw, ale twój adekwatny wizualnie odpowiednik, który ma pełnić funkcję żywej tarczy, musi mieć też inne zdolności.
Wiele razy w życiu spotykałem osoby, które przypominają kogoś innego. Rzecz w tym, że nie chodziło jedynie o podobieństwo fizyczne. Niekiedy w grę wchodził podobny tembr głosu, charakter, światopogląd. Byłbym skłonny założyć się o sporą kwotę, że gdyby owe odpowiedniki spotkały swoje oryginały, to momentalnie doszłoby do zwarcia. Być może dlatego, że obie strony natychmiast zauważyłyby podobieństwo i zrobiłyby wszystko, żeby mu zaprzeczyć. Jednak prawdziwy problem z sobowtórami polega na tym, że nigdy nie ma ich w pobliżu, gdy naprawdę są potrzebne. Kiedy zaś nikt ich nie szuka, to bez zapowiedzi zjawiają się same i stawiają człowieka w naprawdę idiotycznej sytuacji. Można wtedy tylko ograniczać straty wizerunkowe, bo nie wiadomo już, kto jest podobny do kogo. Jest tylko jedna rzecz, jaką należy powiedzieć swojemu odpowiednikowi, gdy w końcu się pojawi. Nie będzie chyba wielkim zaskoczeniem, że chodzi o jedną z nieśmiertelnych westernowych klisz: „To miasto jest za małe dla nas dwóch”.
Błażej Gębura – Doktor filozofii. Zajmuje się filozofią religii, metafilozofią i epistemologią. W wolnych chwilach rąbie drewno i nałogowo czyta powieści szpiegowskie. Hobby: pisanie i kolekcjonowanie płyt jazzowych.
Kolejny felieton z cyklu „Niepotrzebne skreślić” ukaże się w przyszłym roku.
Por. Ph.K. Dick, “Dostojewski SF”, i jego nienarodzony/utracony brat; obsesja przez całe życie.