Kilka lat temu miałem przejściowe problemy ze wzrokiem. Podczas rozmowy z okulistką, gdy stwierdziłem, że dolegliwości pojawiają się, gdy patrzę w dal, usłyszałem: „Może pan ją po prostu trochę przecenił?”. Od razu pomyślałem wtedy o Berkeleyu i fragmencie Traktatu, w którym można przeczytać, że: „gdy za sprawą idei wzrokowych postrzegamy odległość i rzeczy umiejscowion[e] w pewnym dystansie, to owe idee nie sugerują nam ani nie narzucają myśli o rzeczach rzeczywiście istniejących w pewnym oddaleniu, lecz jedynie pouczają nas o tym, jakie idee dotyku zostaną wzbudzone w naszych umysłach w takich to a takich odstępach czasu i w rezultacie takich, a nie innych czynności”. Cóż z tego, że przepaść, w którą właśnie spadam, naprawdę nie istnieje, skoro moje doznania, charakterystyczne dla upadku z dużej wysokości, będą dokładnie takie, jak spodziewają się ludzie nieprzyznający się do idealizmu à la Berkeley? Można zauważyć, idąc za chwytliwym reklamowym sloganem: „Jeśli nie widać różnicy, to po co przepłacać”?
Kolejną nieskuteczną próbę oswajania lęku wysokości można znaleźć oczywiście u Williama Jamesa. Doceniam optymistyczne przesłanie przykładu z Prawa do wiary, w którym mowa o wspinaczu powoli osuwającym się ze skały, odrzucam jednak opisaną w nim sekwencję wydarzeń i nieszczęśliwie dobraną scenografię. Mam wiele szacunku do pragmatyzmu i postawy przekuwania słabości w atut, ale sformułowaną wprost zachętę do skoku bez kalkulacji traktuję jako zwykłą prowokację. Być może jest tak dlatego, że całe życie prześladuje mnie ten sam sen. Z powodów, które nigdy nie są jasne, jestem zmuszony do poruszania się po nieprzyzwoicie wysokich budynkach i konstrukcjach, których stabilność pozostawia wiele do życzenia. Wbrew Jamesowi po prostu nie chcę znowu zastanawiać się, co powinienem zrobić w sytuacji, gdy pod sobą będę miał przepaść. Wystarczy, że gdziekolwiek wyjeżdżam, to ktoś zawsze przypomina mi: „Nie zapomnij odwiedzić wysoko położonego punktu widokowego i zrobić zdjęcia całej panoramy miasta. To chyba żaden problem?” (sic!).
Niedawno minęło siedemdziesiąt lat od śmierci George’a Orwella. Żeby wyraźnie powiązać go z tematyką tego felietonu, trzeba przyjrzeć się budynkowi Senate House Library, który, choć mierzy tylko 64 metry, góruje nad zabudową londyńskiego Bloomsbury. W czasie drugiej wojny światowej mieściło się w nim Ministerstwo Informacji. Orwell, bazując na wspomnieniach swojej żony Eileen, która pracowała w tamtejszym Wydziale Cenzury, uczynił ten budynek modelem dla Ministerstwa Prawdy z Roku 1984. Nie trzeba się zbytnio wysilać, żeby dostrzec ironię w fakcie, że dzisiaj znajduje się tam biblioteka Uniwersytetu Londyńskiego z obszernym filozoficznym księgozbiorem. Trudno przewidzieć, jak tę okoliczność skomentowałby sam Orwell, gdyby był tutaj z nami. Może wspomniałby o tym, że rzadko kiedy piętrowe kłamstwa nie załamują się pod własnym ciężarem. A jeśli nie, to może zauważyłby chociaż, że to jednocześnie zabawne i przerażające, gdy okazuje się, że prawda i fałsz mieszkają czasem na tych samych wysokościach.
Błażej Gębura – Doktor filozofii. Zajmuje się filozofią religii, metafilozofią i epistemologią. W wolnych chwilach rąbie drewno i nałogowo czyta powieści szpiegowskie. Hobby: pisanie i kolekcjonowanie płyt jazzowych.
Kolejny felieton z cyklu „Niepotrzebne skreślić” ukaże się za dwa tygodnie.
G. Orwell i jego “Folwark zwierzęcy” to jest najbardziej pesymistyczna, i niestety, prawdziwa zarazem wizja/metafora ludzkości. Tego, czym jest człowiek w swej zwierzęcej upodlonej, bandyckiej naturze, skażonej i zdeprawowanej po grzechu pierworodnym. Przez… ?!
Zgroza! RIP humanum/humanus.