Artykuł

Dominik Stanny: Antykonsumpcjonizm i jego praktyczne słabości

Wielu z nas wymienia przedmioty codziennego użytku na nowe znacznie częściej niż nasi rodzice. Używamy również rzeczy, których istnienia nie przeczuwali dziewiętnastowieczni pisarze fantastyczni. Pławimy się więc w nieznanym dotąd dobrobycie. Rozwój cywilizacyjny i odpowiedni status społeczny utożsamiamy z wysokim poziomem konsumpcji, martwiąc się jednocześnie o zmiany klimatu i zanieczyszczenie środowiska. Na co dzień nie chcemy jednak pamiętać, że konsumpcyjny styl życia oznacza wysokie koszty dla środowiska.

Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2022 nr 6 (48), s. 24–27. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.


Najprostsza odpowiedź na pytanie, jak pomóc środowisku, głosi: ograniczyć konsumpcję. Jednak taka odpowiedź otwiera szeroką przestrzeń dla dalszych pytań. Doskonale bowiem rozumiemy, że człowiek nie może rozwijać się, nie zaspokajając potrzeb, co ma miejsce w procesie konsumpcji. Filozoficznie rzecz ujmując – konsumpcja jest wynikiem materialnego sposobu bycia homo sapiens; nie istnieje człowiek, który nie konsumuje, ponieważ nie istnieje człowiek, który nie ma potrzeb. Identyczna sytuacja dotyczy zwierząt czy w ogóle życia. Świat biologiczny rozwija się, „konsumując” (czyli używając i zużywając) swoje otoczenie. Z tym – wszyscy, także ci najbardziej wrażliwi – musimy się pogodzić, jeśli chcemy żyć. Zatem, skoro nie możemy przestać konsumować, pozostaje nam poszukiwanie odpowiedzi na pytanie o zakres i możliwości ograniczenia (nadmiernej) konsumpcji.

Czym jest antykonsumpcjonizm?

Zanim zajmiemy się głębiej pytaniem o ograniczanie konsumpcji, spójrzmy na przykłady form współczesnej antykonsumpcji (inaczej dekonsumpcji, terminy te będą używane zamiennie). Dekonsumpcja to postawa, która sprowadza się do (radykalnego) ograniczenia konsumpcji. Jej motywację często stanowi troska o stan środowiska naturalnego czy dobrostan zwierząt hodowlanych, ale i potrzeba oszczędzania czy poszukiwanie harmonii życia. Anty­konsumpcja wyraża szeroko pojęty sprzeciw wobec współczesnej kultury (kultu) konsumpcji i materializmu.

Jakie są zatem przykłady dekonsumpcji? Najbardziej radykalni jej zwolennicy – tzw. freeganiści (od angielskiego słowa freeganism; free – „wolny”, „darmo­wy”) – postulują ograniczenie kupowania rzeczy na rynku. Zamiast tego np. „odzyskują” żywność wyrzucaną przez innych konsumentów (zjawisko tzw. dumpster diving; ang. „nurkowanie w śmietnikach”). Nie mniejsi radykałowie proponują rezygnację z posiadania dzieci po to, by nie obciążać nadmiernie planety. Inni zwolennicy dekonsumpcji uważają, że wystarczy poprzestać na pomniej­szych wyrzeczeniach, jedynie modyfikując w racjonalny sposób aktualny styl życia. Nawołują zatem do rzadszego używania aut, eliminacji z diety mięsa, rezygnacji z modnej w danym sezonie odzieży. Inni apelują o naprawianie zepsutych rzeczy, pożyczanie od znajomych albo kupowanie przedmiotów używanych. Wreszcie niektórzy postulują odrzucenie zachodniego stylu życia. Dekonsumpcja polega w tym przypadku na niekupowaniu produktów z logo amerykańskich czy europejskich marek. Zamiast tych produktów wybiera się towary (np. żywność) od lokalnych producentów, których działalność można w jakimś zakresie samodzielnie zweryfikować pod względem przyjazności dla środowiska. W postawę dekonsumpcyjną, motywowaną pozytywnie, wpisuje się również życie amiszów czy mnichów tybetańskich, choć ideologicznie ma ono z antykonsumpcją niewiele wspólnego i wyrasta z innych motywacji. W sensie materialnym funkcjonowanie amiszów czy mnichów polega na zaspokajaniu podstawowych potrzeb, a ciężar codzienności zostaje przesunięty w kierunku innych wartości. Rezygnując z niektórych zdobyczy cywilizacyjnych, członkowie tych wspólnot mogą skupić się na tym, co ich zdaniem stanowi o sensie życia i osobistym szczęściu. Może być nim medytacja, życie rodzinne czy dążenie do zbawienia.

Istotę dekonsumpcji stanowi zatem dobrowolne zaangażowanie każdego z nas, polegające na ograniczeniu konsumpcji. Mielibyśmy poprzestać na zaspokajaniu jedynie niektórych potrzeb, określanych jako rzeczywiste, elementarne itp., kontrastując je z potrzebami, które mają charakter niekonieczny. Te ostatnie interpretuje się na różne sposoby, np. jako hedonistyczne (zob. na s. 9 tego numeru); jako wyrosłe w związku z chęcią sygnalizowania swojego statusu społecznego przez konsumowanie dóbr luksusowych; jako sztuczne, wykreowane wyłącznie przez agresywną reklamę; wreszcie jako wtórne czy pozorne, będące jedynie przelotnym kaprysem. Dekonsumpcjonizm (antykonsumpcjonizm) jest zatem bardzo mocnym poglądem praktycznym dotyczącym indywidualnego stylu życia. Oparty jest bowiem na założeniu, że ludzie w ogóle powinni zrezygnować z zaspokajania niektórych potrzeb, zaspokajać je rzadziej bądź przy pomocy mniejszej ilości dóbr.

Antykonsumpcjonizm a życie indywidualne

Praktyczne słabości antykonsumpcjonizmu mają zróżnicowany charakter, dotyczą zarówno jednostek, jak i systemu społeczno-gospodarczego. Patrząc od strony indywidualnej, antykonsumpcja wymaga osobistej rezygnacji z „wypracowanego” i ugruntowanego stylu życia. Jak pokazują jednak różne badania, jako ludzie znacznie bardziej jesteśmy skłonni do deklarowania gotowości ponoszenia wysiłków niż do faktycznego działania. Nie inaczej jest z dekonsumpcją, której potrzebę (słusznie) dostrzega względnie dużo osób, jednak tylko niewielka ich część zmienia swoje preferencje zakupowe.

Inną trudność antykonsumpcjonizmu z perspektywy jednostki stanowi problem hierarchizacji potrzeb człowieka. Które bowiem potrzeby miałyby być rzeczywiste i usprawiedliwione, a które nie, i ewentualnie kto miałby o tym decydować? Przecież wiemy, że poziom rozwoju gospodarczego krajów i tym samym potrzeb ludzi jest bardzo różny w różnych krajach, grupach społecznych itd. To, co dla jednych jest luksusem, dla innych bywa standardem. Poza tym konsumpcja rzeczy materialnych (zakup komputera) niejednokrotnie jest podstawą czy narzędziem rozwoju intelektualnego, zawodowego. A przecież wszyscy zgodzimy się z tym, że dekonsumpcja nie powinna zasadniczo ograniczać naszego rozwoju. W związku z tymi uwagami wyróżnianie potrzeb, które nie wymagają zaspokojenia, staje się zadaniem coraz bardziej karkołomnym. Antykonsumpcjoniści mogą bronić się, wskazując na generalny kierunek ich stanowiska. Odwołują się zatem np. do rozróżnienia pomiędzy „być” a „mieć” Ericha Fromma (zob. na s. 7 tego numeru) czy kategorii „umiarkowania”, znanej z etyki cnót (zob. na s. 21 tego numeru). Nie tyle chodziłoby wobec tego o sporządzenie obiektywnego i obowiązującego każdego człowieka w każdym systemie gospodarczym katalogu potrzeb rzeczywistych czy sztucznych. Raczej warto zadbać o wypracowanie w sobie postawy racjo­­nalnego umiaru, budowanie szerszej wrażliwości czy ukierunkowanie na wartości wyższe, na drugiego człowieka, sferę religijną itp., co może ograniczać postawy konsumpcjonistyczne.

Antykonsumpcjonizm a społeczeństwo i gospodarka

Przyjrzyjmy się teraz innej słabości antykonsumpcjonizmu. Puśćmy wodze fantazji i wyobraźmy sobie, że jednak większość konsumentów na świecie porozumiałaby się co do potrzeby radykalnych wyrzeczeń w obszarze konsumpcji. Takie działania rzeczywiście mogłyby okazać się dobroczynne dla środowiska. Co jednak z gospodarką i opartą na niej organizacją życia społecznego, sposobami spędzania czasu, w tym czasu wolnego?

Wydaje się, że upowszechnienie postaw antykonsumpcjonistycznych miałoby dramatyczne skutki dla gospodarki i życia społecznego. Zwłaszcza nagły spadek zapotrzebowania na wiele produktów i usług doprowadziłby do drastycznego kurczenia się produkcji, następnie bankructw przedsiębiorstw, w końcu – wzrostu bezrobocia. Innymi słowy, produktem obecnej powszechnej dekonsumpcji byłaby wkrótce rzesza ludzi bez pracy i środków do życia. Trwałe załamanie konsumpcji oznaczałoby zatem głęboki kryzys strukturalny, nie tylko sfery gospodarczej, ale i życia społecznego. Z punktu widzenia systemowego, tj. stabilności gospodarek i porządku społecznego, obecnie powszechne procesy dekonsumpcji nie wydają się właściwym rozwiązaniem, a koszty społeczne przeważają nad korzyściami dla środowiska.

Co antykonsumpcjoniści mogliby odpowiedzieć na taką krytykę? Wydaje się, że gdyby procesy dekon­sumpcji przebiegały stopniowo i były bardzo rozłożone w czasie, być może gospodarki i społeczeństwa znalazłyby sposoby adaptacji do nowych warunków. Ostatecznie potrzebowalibyśmy wypracować w sposób ewolucyjny nowy typ gospodarki i odpowiadający mu model organizacji życia społecznego, w którym nacisk kładzie się nie na wzrost gospodarczy, ale na stabilność i zadowalające współistnienie ludzi ze środowiskiem naturalnym. Mówi o tym tzw. idea postwzrostu (ang. post­growth), związana z postulatami antykonsumpcjonistów. Na ten moment jednak pojęcia dekonsumpcji i postwzrostu znajdują się poza głównym nurtem badań, raczej w sferze idei niż konkretnych i spójnych rozwiązań i planów.

Niemniej obserwując postępujące ograniczenia dostępności niektórych zasobów naturalnych (np. metali ziem rzadkich) w wyniku ich zużywania, nie możemy mieć pewności, czy w przyszłości dekonsumpcja nie okaże się koniecznością, narzuconą odgórnie. Jeśli tak, będzie to wymagało ewolucyjnej i powolnej zmiany modelu rozwoju i oparcia go w większym zakresie na wartościach niematerialnych. Histo­ryczne przykłady silnej ingerencji państwa w zakresie ograniczenia konsumpcji niektórych dóbr (np. prohibicja w USA w latach 20. XX w.) nie są zachęcające, biorąc pod uwagę ich skuteczność. Obecnie postulaty antykonsumpcjonistów – mimo ich szlachetności i gotowości do osobistej ofiarności na rzecz świata przyrody – wydają się nadmiernie idealistyczne i nieprzekonujące dla współczesnych społeczeństw. Na ten moment jako wspólnocie pozostaje nam przede wszystkim postulat zrównoważonej konsumpcji i produkcji, który zdominował współczesne myślenie. Jest on wdrażany do strategii organizacji międzynarodowych (np. ONZ) i syste­mów prawnych wielu państw. Nie wymaga ograniczenia konsumpcji czy zasadniczej zmiany jej wzorca. Odzwierciedla natomiast generalne dążenie do utrzymania obecnego modelu rozwoju społecznego i wzrostu gospodarczego, dzięki tzw. zrównoważonej produkcji. Jej istotę stanowi posługiwanie się technologiami przyjaznymi dla środowiska, np. energo­oszczędnymi. Jednak, zrównoważona produkcja wciąż jest w dużej mierze obietnicą, której pozytywne efekty jak do tej pory nie są spektakularne, a przyszłe pozostają nieznane. Tymcza­sem każdy nas może podjąć decyzję o praktykowaniu dobrego życia, którego składową jest umiar, również w obszarze konsumpcji.


Dominik Stanny – doktor nauk humanistycznych (KUL), mgr ekonomii, mgr filozofii, absolwent programu Interdyscyplinarnych Studiów Doktoranckich Akademii Artes Liberales. Stypendysta Università Cattolica del Sacro Cuore w Mediolanie. Pracownik naukowy Akademii Leona Koźmińskiego (Katedra Przedsiębiorczości i Etyki w Biznesie). Niezależny konsultant. Pracował m.in. w Urzędzie Komisji Nadzoru Finansowego na stanowisku eksperta odpowiedzialnego za samoregulacje na rynkach finansowych oraz jako menedżer w DS Consulting w obszarze doradztwa przedinwestycyjnego w sektorze publicznym. Zaangażowany w szereg inicjatyw z zakresu społecznej odpowiedzialności biznesu: współautor pierwszego raportu nt. CSR w Polsce w 2003 r., współautor Kodeksu Etyki Grupy Orlen. Rzecznik Etyki w Związku Przedsiębiorstw Finansowych w Polsce.

Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.

< Powrót do spisu treści numeru.

Ilustracja: Anna Koryzma

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

Skomentuj

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy