Artykuł

Filip Kobiela: O trzech złotych klatkach królewny Scholastyki

Okrutna i kapryśna, lecz nad wiek mądra królewna Scholastyka (z racji ostatnich lektur frywolnie zwana przez swe dwórki Stochastyką) mieszkała w zamku wzniesionym na skalistej wyspie pośród morza. Z wysokiej wieży spoglądała na fale wściekle kruszące skały u podnóża zam­ku i na widoczny w oddali brzeg – ziemie jej wielkiego państwa. Gdy nuda lub melancholia gościły w jej komnatach, wzywała sługi, dworzan i mędrców, by rozerwali ją jakąś zabawką, rozmową lub zagadką. A gdy wysłuchała już wszystkich baśni i rozwiązała wszystkie zagadki, i zagrała we wszystkie gry, zapragnęła czegoś, co nieprędko mogłoby się jej znudzić. Wezwała więc Kreana, najtęższego mędrca w państwie, a zarazem znakomitego konstruktora, i zwróciła się doń tymi słowy:

– Konstruktorze, zbuduj mi zabawkę, która będzie tak podobna do naszego świata, jak tylko zdołasz to uczynić. Niech będzie też na tyle mała, abym mogła postawić ją na stoliku na klatkę dla kanarków, o tam, i oglądać, co dzieje się w jej wnętrzu!

Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2016 nr 6 (12), s. 22–25. Numer można zamówić > tutaj.


Skłonił się głęboko konstruktor i rzekł, że to najtrudniejsze zadanie, jakie kiedykolwiek otrzymał, i dlatego od razu spieszy do warsztatów Jego Królewskiej Mości, gdzie zwoła wszystkich uczonych i pomocników, by radzić, jak sprostać jej życzeniu. Wiedział, że jeśli zdoła spełnić życzenie królewny, zostanie, jak zwykle, sowicie nagrodzony, jeśli jednak zawiedzie, spotka go straszny los, podobnie jak wielu innych. Siedem dni i siedem nocy musiała czekać królewna Scholastyka na powrót konstruktora, a gdy wreszcie stanął u drzwi jej komnaty, klasnęła w dłonie.
– Ach, więc jesteś nareszcie, Kreanie. Czy przynosisz mi to, o co prosiłam?

Z wielkiej skrzyni wydobył stary konstruktor złotą klatkę zdobioną opalami i uniósł ją do góry:
– Oto jest, Scholastyko, świat w świecie, o który prosiłaś. Zechciej spojrzeć do jego wnętrza przez tę dziurkę od klucza, a ujrzysz, co w sobie kryje.

I zobaczyła królewna przepiękne a bezkresne krajobrazy, jakoby pustynie albo dna mórz, a może bezmiar gwiazd na niebie, i z każdym spojrzeniem widok ten był coraz bardziej niezwykły i coraz piękniejszy, a gdy wodziła po nim wzrokiem, to jakby złoty piasek mieniący się wszystkimi kolorami tęczy przesypywał się po klatce, tworząc niezwykłe kształty i wzory.
– Jest to piękny świat – rzekła z pewnym zawahaniem królewna – ale zdaje się, że zaciekawić mógłby tylko astronomów; ja chciałam przecież widzieć świat podobny do naszego i ludzi podobnych do nas. Tutaj takich nie ma – czyż nie potrafiłeś stworzyć ich dla mnie?

Na te słowa konstruktor podźwignął ze skrzyni drugą złotą klatkę, zdobioną czarnymi diamentami, i rzekł:
– Jeśli chcesz, o Pani, oglądać żywe istoty, racz zajrzeć do wnętrza tej oto klatki.

Królewna ujrzała w niej bezlik zabudowań, a pośrodku, jakby na wielkim placu, niezliczone mrowie maleńkich istot, ułożonych w wielobarwny kobierzec z wolna obracający się, a zarazem delikatnie falujący.
– Ach, więc tu jesteście, moje ptaszki! – zawołała królewna. – Lecz cóż to za dziwne zgromadzenie?
– To mieszkańcy klatki, królewno. W czasie wielkiej parady oddają ci hołd – falowanie to bicie pokłonów, a wirowanie to okrążanie twego pomnika.
– Hm – rzekła królewna – czy czynią to z twego rozkazu?
– Pragnąłbym odpowiedzieć najprościej, jak to możliwe, królewno, zważ jednak, że nie ma na to pytanie prostej odpowiedzi. Muszę bowiem powiedzieć jednocześnie tak i nie; tak – ponieważ to ja stworzyłem tę klatkę wraz z jej zawartością i sprawiłem, że wszystko w jej wnętrzu dzieje się tak, jak ma się dziać wedle mego postanowienia, a jest nim, aby mieszkańcy po wieki oddawali ci należny hołd, królewno; nie – ponieważ nie ingeruję odtąd w jej losy, nie wydaję więc żadnych zakazów ani nakazów, niezależnie od tego, co któryś z nich mógłby o tym myśleć.
– A gdyby ktoś się zbuntował? – spytała królewna, mierząc konstruktora wzrokiem.
– To niemożliwe, o Pani, tak jak niepodobna, by niesforne słońce zmieniło swój bieg pośród gwiazd. Muszą oni robić to, co im pisane wedle rozumnego planu. Czyż nie najwspanialszy jest taki właśnie świat, bez przypadku, chaosu i samowoli?

Królewna spojrzała raz jeszcze przez dziurkę na mechaniczny taniec i, przebierając nogami, rzekła:
– Figurki w tej klatce, choć żywe, nie mogą przecież robić tego, czego chcą. Nie są więc podobne do nas, tak jak tego chciałam, Kreanie. To nie są ludzie.
– Zważ jednak, o Pani – rzekł niewzruszony Krean – że i naszym mędr­com zdarza się wątpić w ludzką wolność, a może być przecież i tak, że jeno ją śnimy, będąc w rzeczywistości tylko mechanicznymi zabawkami.
– Ocierasz się o zuchwałość, Kreanie. Być może ty jesteś niewolnikiem razem ze swoimi mędrcami, ale z pewnością nie ja! – krzyknęła królewna, tupiąc nogą. – Więc to wszystko, co dla mnie masz? Czy aż tak zamierzasz mnie rozczarować?

Na te słowa konstruktor wyciągnął ze skrzyni trzecią złotą klatkę, zdobioną ognistymi rubinami, i rzekł:
– Jeśli chcesz, o Pani, oglądać wolne istoty, racz zajrzeć do wnętrza tej oto klatki.

Królewna dostrzegła w niej jakąś gorączkową krzątaninę, tak różną od miarowego rytmu pokłonów w diamentowej klatce.
– Cóż to? – spytała królewna. – Mam mniemać, że to nie pokłony, i że mogą oni wreszcie robić to, co chcą?
– W rzeczy samej, Scholastyko, zaś owa krzątanina to przygotowania do wojny.
– Do wojny? – spytała królewna, marszcząc brwi.
– Owszem, Scholastyko, gdyż mieszkańcy tej klatki, pozbawieni, by tak rzec, nadrzędnej siły dobra, mogą do woli oddawać się zachciankom, a są nimi, niestety, kłótnie, swary, obmowy, intrygi i inne podłości. Kiedy tylko się sprzymierzą, przystępują do wojen, w których wielu z nich ginie lub zostaje okaleczonych, zaś gdy w końcu się zmęczą, w innym obszarze klatki tworzy się nowa wojna, czasem nawet kilka naraz. Po latach spokoju następują lata niepokoju, jedne koalicje zostają zawiązane, a inne rozwiązane…
– Dobrze – powiedziała królewna – dla mnie to znacznie ciekawsze niż bicie pokłonów, choć sama nie wiem, czy taki świat jest istotnie lepszy niż poprzedni. Ale może jest bardziej podobny do naszego?
– Mędrcy powiadają, że drzemiące w naszych duszach mroczne instynkty…
– Nie chcę słuchać tych bluźnierstw, Kreanie. Co śmiesz mi insynuować? Powiedz mi w zamian, do czego to wszystko prowadzi? Czy ostatecznie nie wyłoni się w tej klatce jakiś ład, nie zapanuje rozejm albo wieczny pokój? A może zwycięży w nim najmądrzejsza i najdzielniejsza rasa?
– Rzecz w tym, królewno, że istoty te pragną nade wszystko przetrwać. Kiedy więc spotkają na swej drodze inne, zaczynają walczyć, i tak przez niezliczone wieki, nie dziw się więc, że nie dążą do pokoju. Przeciwnie, niczego nie pragną bardziej niż dominacji i zniszczenia. Gdy jedna rasa wytraci inną, w jej miejsce, wśród ruin, do walki stają inne, a w chwili, gdy trup pada na polu bitewnym, nieprzeliczone rzesze stworzeń już ruszają, by się nim żywić i zaczynają toczyć w jego wnętrznościach kolejne bitwy, nie wiedząc tego, że we wnętrzu ich ciał czyhają już….
– Dosyć tego, Kreanie! – zawołała królewna z niesmakiem. – Czy nie dałoby się uzyskać wolności bez zła, tak żeby figurki w klatce nie kręciły się w bezmyślnym tańcu, ale też nie niszczyły się wzajemnie?
– Niestety, Scholastyko, takie właśnie jest prawo tego świata, że gdy dasz jego mieszkańcom wolność, natychmiast zaczynają czynić zło.
– A więc i w tej klatce czegoś brakuje, Kreanie, i chyba wiem czego. Czy nie mogłeś stworzyć świata, w którym ludzie byliby nie tylko pozbawieni ograniczeń woli, ale i ograniczeń rozumu, tak żeby opromieniał on jej wnętrze bez granic i by nie miała dla nich żadnych tajemnic? Jak dotąd zdawałeś się uprzedzać moje myśli, więc pewnie i taką klatkę masz w zanadrzu, lecz nie pojmuję, przedziwny Kreanie, dlaczego nie zacząłeś właśnie od niej, wystawiając lekkomyślnie na próbę mą cierpliwość?
– Nie dla krotochwili i nie z niefrasobliwości stało się tak, Scholastyko, lecz klatka, o której mówisz, to właśnie ta, którą pokazałem ci jako pierwszą.
– Jakże to, Kreanie, skoro jest, jak widziałam, bezludna? Czyżbyś chciał rzec, że ten błyszczący proch to jej mieszkańcy, lecz zbyt mali, by dostrzec ich okiem?
– Ten proch, królewno, to szczątki jej mieszkańców.
– Dlaczegóż zatem przynosisz mi klatkę pełną trupów zamiast żywych istot?
– Racz pamiętać, Scholastyko, że w złotych klatkach tym prędzej biegnie czas, im są one mniejsze. Tak jak bezkres naszego świata ma swój rytm dni i nocy, tak w złotej klatce historia jej mieszkańców mija w okamgnieniu, i gdyby akurat zdarzyło ci się patrzeć na nią w chwili, w której rozegrał się ich los, ujrzałabyś co najwyżej dziwny rozbłysk, jeśli taki właśnie byłby to kres. Gdy wolność uzyska dla siebie nieograniczony rozum, instynkt niszczenia nie znajduje już granic i zamiast nieskończonej wojny nadchodzi chwila, gdy najstraszniejsze siły zostaną obrócone przeciw życiu i zostanie ono zdmuchnięte, jakby nigdy nie istniało. Wybacz więc, Scholastyko, że opalową klatkę widzisz teraz pustą, lecz tak właśnie być musi, jeśli mają ją zaludniać istoty, o jakich mówisz.

Widząc, że zadumała się królewna nad dziwnymi klatkami i jej jeszcze dziwniejszymi mieszkańcami, Krean ciągnął dalej:
– Skoro nadmiar rozumu i swobody tak musi się skończyć, są tedy dwie drogi, o Pani. Pierwsza, to odebrać im wolność, a zbyteczny już rozum powierzyć siłom opatrzności, racz więc raz jeszcze skierować swe spojrzenie do wnętrza diamentowej klatki…
– Figlarz z ciebie, Kreanie, ale widziałam już ten dom dla lalek. Czy chcesz teraz kręcić się w kółko?
– Wobec tego pozostaje druga droga, o Pani, na której, przeciwnie, nie odbierając im wcale wolności, ujmie się nieco rozumu, jeśli więc zechcesz raz jeszcze objąć spojrzeniem wnętrze klatki rubinowej…
– Dosyć tego, czy chcesz mnie rozzłościć? – przerwała królewna, po czym rzekła: – A teraz powiedz, która z owych trzech najbardziej jest podobna do naszego świata?
– Tego, o Pani, ani ja, ani nikt inny nie wie na pewno. Nasza mądrość, Scholastyko, nie jest niestety nieograniczona. Nie wiemy, jak potoczą się losy świata, i choć wszystkie klatki mają cechę wspólną – zawierają wszystko to, co wiemy – różnią się tym, czego nie wiemy. Chociaż nasz świat jest jeden, musiałem skonstruować aż trzy klatki – właśnie dlatego, że na troje rozpada się nasza niewiedza i możemy szacować tylko prawdopodobieństwa…
– Zapewne chciałbyś teraz, Kreanie, bym wybrała jedną z klatek, kierując się, być może, owym prawdopodobieństwem. Kunsztowne to cacka, ale to, co w sobie kryją, zadziwia mnie i przeraża – nie tego pragnęłam. Czy jesteś pewien, że nie możesz skonstruować innego świata?
– Jeśli ma być podobny do naszego – nie, albowiem te trzy to wszystkie możliwe światy w światach. Gdybyś chciała rozesłać wieści do innych królestw i innych konstruktorów, wiedz, że żaden z nich nie zdołałby zbudować niczego innego.
– Skoro więc nie potrafisz dać mi tego, czego zażądałam, musisz zginąć.
– Czyżbyś chciała, o Pani, karać mnie za coś, co nie ode mnie, ale od koniecznych praw świata zależy? – ciągnął dalej spokojnym głosem starzec, przyciskając dłonie do szaty, by ukryć ich drżenie. – Nie każesz przecież chłostać morza, kiedy jest wzburzone, ani wiatru, gdy dmie.
– Miałeś zbudować dla mnie miniaturę świata, Kreanie, a przynosisz mi grób, szopkę i rzeźnię, twierdząc, że nie ma innych światów. Rzeczywiście, nie zawiodłeś mnie jako konstruktor, przeciwnie – doceniam twój trud i uznaję twoje racje, lecz to przez nie właśnie zginiesz – nie jako konstruktor, ale jako mędrzec. Przyniosłeś mi najgorszą nowinę i dlatego skończysz tak, jak wszyscy przynoszący złe nowiny.

Jakby podskórny dreszcz przebiegł przez twarz Kreana, gdy mówił:
– Chcesz mnie więc karać, Scholastyko, nie za niewywiązanie się z zadania – gdyż właśnie z niego się wywiązałem – lecz za wyjawienie ci przy tej okazji gorzkiej mądrości, której nie chcesz przyjąć?
– Czyżbyś nie rozumiał, mędrcze? Właśnie moje uznanie twej mądrości sprowadza na ciebie twoją karę. Nie wiesz, jaki ostatecznie jest świat, choć twierdzisz, że z konieczności taki, jak jedna z twoich klatek. Zatem wiedz, że jeśli jestem tylko nakręcaną kukłą, to nie masz do kogo zwracać się o łaskę, podobnie jak wtedy, gdy jestem li tylko drapieżną lalką. A może nie jest ani tak, ani tak, lecz, jak wieszczysz, wszyscy wkrótce padniemy od własnej zagłady? Wtedy jakież znaczenie może mieć moja litość? Jeśli taki miałby być świat, lepiej byłoby, aby nigdy nie powstał, podobnie jak jego konstruktor. Giń więc, a opalową klatkę niechaj moi słudzy uwieszą u twoich związanych nóg, rubinową u skrępowanych dłoni, a diamentową u boku, i tak przybranego rzucą w otchłań morza, po czym z okna wieży będę patrzeć, jak opadasz na dno pod ich ciężarem. A zanim skonasz… Zresztą… No cóż tak stoisz! Zabierz te klatki i znikaj czym prędzej sprzed mych oczu, zaś następnym razem lepiej przemyśl, z czym do mnie przychodzisz.


Filip Kobiela – doktor filozofii, adiunkt w Zakładzie Filozofii AWF w Krakowie, gdzie opowiada bajki, zwłaszcza o koniku polnym i mrówce.

Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 PolskaW pełnej wersji graficznej można go przeczytać > tutaj.

< Numer można zamówić > tutaj.

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

Skomentuj

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy