Źródło: G. Ryle, Świat nauki i świat życia codziennego, w: Brytyjska filozofia analityczna, red. M. Hempoliński, Warszawa 1974, s. 207–221.
Gdy znajdujemy się w określonym nastawieniu intelektualnym, wydaje nam się, że odnajdujemy kolizję między tym, co opowiadają nam przyrodnicy o naszych meblach, ubraniach i ciałach, a tym, co my o nich mówimy. Skłonni jesteśmy wyrażać te odczuwane przeciwieństwa mówiąc, że świat, którego części i składniki opisują przyrodnicy, różni się od świata, którego części i składniki sami opisujemy, a jednak, skoro może istnieć jeden tylko świat, jeden z tych rzekomych światów musi być światem na niby. Ponadto, skoro nikt dzisiaj nie ośmieli się wyrazić lekceważąco o nauce, przeto świat przez nas opisywany musi być tym światem na niby. […]
Myślę, że są dwie gałęzie nauki, które prowadzą — szczególnie, gdy pozostają w zgodzie ze sobą — do tego, co mogę opisać jako „skutek łabędziego śpiewu”, w wyniku niemal przekonania nas, że najlepsi nasi przyjaciele są naprawdę najgorszymi naszymi wrogami. Jedną jest fizyczna teoria o ostatecznych składnikach materii, drugą jest ta dziedzina fizjologii człowieka, która bada mechanizm i funkcjonowanie naszych organów percepcji. Nie sądzę, by w tym sporze większą różnicę sprawiło, czy owe ostateczne składniki materii opiszemy tak, jak opisywali je atomiści greccy, czy tak, jak opisuje je dwudziestowieczny fizyk nuklearny. Nie sądzę też, by sprawiło to większą różnicę, czy weźmiemy pod uwagę przestarzałe domysły czy też ostatnie, udowodnione odkrycia dotyczące mechanizmu percepcji. Niepokojący morał wyprowadzony przez Epikura, Galileusza, Syndenhama i Locke’a jest dokładnie ten sam, jaki wyciągnęli Eddington, Sherrington i Russell. Fakt, że ten niepokojący morał wyprowadzono kiedyś z częściowej spekulacji, a obecnie oparty jest na dobrze utrwalonej teorii naukowej, nie czyni żadnej różnicy. Wyprowadzony morał nie jest częścią porządnej nauki obecnie i nie był on częścią złej nauki wcześniej. […]
Zamierzam teraz spróbować ukazać ukryty schemat logiczny poglądu, że prawdy fizyki wykluczają prawdy życia codziennego, a uczynię to za pomocą szeroko przeprowadzonej analogii, którą — mam nadzieję — przez krótki czas potraktujecie z wyrozumieniem. Studenta pewnego college’u dopuszczono któregoś dnia do wglądu w rachunki college’u i do przedyskutowania ich z lustratorem. Dowiaduje się on, że rachunki te wskazują, jak działał college w ciągu roku. „Zobaczysz”, powiadają mu, „że wszystkie poczynania college’u przedstawione są w tych kolumnach. Studenci pobierali naukę, a tu są wniesione przez nich opłaty za naukę. Wykładowcy ich uczą, a tu są honoraria, jakie oni otrzymują. Rozgrywano zawody, a oto cyfry: tyle za czynsz, tyle płacą stróżowi itd. Wymienione są także wasze rozrywki; oto co wypłacono w sklepie mięsnym, w sklepie spożywczym i w owocowym, tu są wydatki na kuchnię, a tu wasze wpłaty na czesne”. Początkowo zainteresowało to studenta tylko w niewielkim stopniu. Przyznał, że te kolumny dają mu odmienny pogląd na życie college’u od wyrywkowych poglądów uzyskanych poprzednio z jego doświadczeń pracy w bibliotece, gry w piłkę nożną, spożywania posiłków z przyjaciółmi i innych. Lecz potem pod wpływem powagi i rzeczowego tonu lustratora zaczyna się nagle zdumiewać. Wszystko z życia college’u jest tu systematycznie uporządkowane i wyrażone w terminach, które — chociaż bezbarwne — są precyzyjne, bezosobowe i dające się do końca sprawdzić. Każdemu plusowi odpowiada tam równoważny przeciwstawny mu minus; wpływy są sklasyfikowane; wykazane są źródła i przeznaczenie wszystkich wypłat. Ponadto, sięgnięto po ogólną konkluzję; przedstawiono finansową sytuację college’u i porównano z jego sytuacją w poprzednich latach. Czyż więc ten sposób myślenia rzeczoznawcy o życiu college’u nie jest, może, właściwym sposobem, a inne sposoby, mętne i obciążone emocjonalnie, do których był on przyzwyczajony, sposobami błędnymi?
Najpierw wierci się niespokojnie i sugeruje: „Czy te rachunki nie przedstawiają nam może tylko jednej części życia college’u? Kominiarz i kontroler liczników prądu elektrycznego dostrzegają swe wąskie odcinki działalności college’u; lecz nikt nie przypuszcza, by mieli oni opowiedzieć coś więcej niż drobny fragment całości. Może pan, panie lustratorze, podobny jest do nich i widzi tylko małą część tego, co się dzieje”. Lecz lustrator odrzuca tę sugestię. „Nie”, powiada, „tu są opłaty na kominiarza, po tyle za każdy oczyszczony komin, a tu są wpłaty dla zakładu energetycznego, po tyle za jednostkę. Udział każdej osoby w życiu college’u, łącznie z moim własnym, jest wykazany tu w cyfrach. Nie ma niczego cząstkowego w księgowości college’u. Wszystko jest objęte. Co więcej, cały system księgowości jest jednolity dla wszystkich college’ów i jest jednolity, przynajmniej w głównych zarysach, dla wszelkich firm, administracji rządowej i rad miejskich. Nie przyjmuje się żadnych spekulacji czy hipotez; za pomocą wspaniałej zasady podwójnego księgowania nasze wyniki wznoszą się poza zasięg opinii i przesądu. Księgi te mówią prawdę obiektywną o całym życiu całego college’u; historie, które wy opowiadacie o college’u swoim braciom i siostrom, są tylko malowniczymi trawestacjami zaksięgowanych faktów. To tylko marzenia. Tu jest rzeczywistość”. A co student na to? Nie może zakwestionować dokładności ksiąg, ich zasięgu i wyczerpującego ich charakteru. Nie może oskarżyć ich o to, że obejmują pięć lub sześć stron życia college’u, lecz nie obejmują pozostałych szesnastu stron. Wszelkie strony, o jakich może on pomyśleć, są istotnie należycie objęte.
Może będzie on dostatecznie bystry, by podejrzewać, że ze słowem „objęty”, wykonano tu jakąś subtelną sztuczkę. Płatna konsultacja, którą odbył w zeszłym semestrze u lektora języka anglosaskiego, została rzeczywiście objęta, lecz księgi rachunkowe milczą na temat tego, co było przedmiotem konsultacji, a lustrator nie zdradza żadnej dociekliwości odnośnie do postępu w nauce u studenta. On sam, student, także objęty został w wielu pozycjach ksiąg rachunkowych jako odbiorca stypendium, jako uczeń lektora języka anglosaskiego itd. Objęto go, ale nie scharakteryzowano, chociażby błędnie. Nie powiedziano o nim nic, co by nie pasowało do wyższego wzrostem stypendysty, albo znacznie mniej zapalonego studenta języka anglosaskiego. Niczego w ogóle nie powiedziano o nim osobiście. Nie został on opisany, chociaż został finansowo rozliczony.
Rozważmy szczególny przypadek. W pewnym sensie, lustratora bardzo interesują książki zakupione przez bibliotekarza do biblioteki college’u. Muszą być one szczegółowo rozliczone, musi być zaksięgowana cena zapłacona za każdą książkę, fakt odbioru książki musi być odnotowany. Lecz w innym sensie, lustratora nie muszą w ogóle interesować te książki, nie musi on bowiem posiadać jakiegokolwiek pojęcia o treści książek ani o tym, czy ktokolwiek je czyta. Książka jest dla niego tylko tym, co ukazuje cena na okładce. Różnice między jedną książką a drugą, to dla niego różnice w szylingach. Cyfry w rubryce przeznaczonej na rozliczenia biblioteki istotnie obejmują każdą z faktycznie zakupionych książek; jednakże, te cyfry nie byłyby inne, gdyby te książki były inne w treści, w innym języku, stylu i innej okładce, jak długo ich ceny pozostaną te same. Te rozliczenia nie mówią ani kłamstw, ani prawd o treści którejkolwiek z tych książek. W tym sensie słowa „opisać”, jakiego używa recenzent, nie opisują one żadnej z książek, aczkolwiek skrupulatnie obejmują wszystkie książki.
Która więc książka jest realna, a która pozorna: książka czytana przez studenta, czy książka, której cena zaksięgowana jest w księgach rachunkowych biblioteki? Oczywiście, nie ma na to odpowiedzi. Nie ma dwóch książek, ani też jednej realnej książki, a obok niej drugiej książki pozornej, z których ostatnia, co brzmi podejrzanie, byłaby tą, która jest użyteczna w badaniach.
Istnieje po prostu książka dostępna dla studenta oraz zapis w księgach rachunkowych wyszczególniający cenę zapłaconą za nią przez college. Nie mogłoby być żadnego takiego zapisu, gdyby nie było książki. Nie mogłoby być biblioteki złożonej jedynie z cen książek; aczkolwiek nie mogłoby być także dobrze prowadzonego college’u, który by posiadał bibliotekę pełną książek, lecz nie potrzebowałby prowadzenia żadnej księgowości biblioteki.
Biblioteka, z której korzysta student, jest tą samą biblioteką, którą rozlicza księgowy. To, co student znajduje w bibliotece, jest tym, o czym księgowy wypowiada się w funtach, szylingach i pensach. Sugeruję, jak widzicie, że po części w ten sam sposób świat filologa, biologa morskiego, astronoma i gospodyni domowej jest tym samym światem, co świat fizyka; a to, co zwykły człowiek i bakteriolog odnajdują w świecie, jest tym, o czym fizyk wypowiada się w swym języku technicznym.
Nie chcę rozciągać tej analogii poza określone granice. Nie uważam, że teoria naukowa pod wszystkimi lub pod wieloma względami podobna jest do zestawienia bilansowego, lecz jedynie, że podobna jest ona do zestawienia bilansowego pod jednym ważnym względem, mianowicie tym, że formuły nauki i finansowe zaksięgowania z istoty swej milczą o pewnego rodzaju sprawach, po prostu dlatego że ex officio wypowiadają się one wyraźnie o innych, lecz powiązanych ze sobą sprawach. Wszystko, co student mówi o książkach w bibliotece, może być prawdą, i wszystko, co księgowy o nich mówi, może być prawdą. Informacje studenta o książkach są bardzo niepodobne do tych, jakie posiada księgowy, informacje studenta nie dadzą się także wyprowadzić z informacji księgowego, ani vice versa. Jednakże, informacje księgowego obejmują, we właściwym sensie, informacje studenta, aczkolwiek te pierwsze z istoty swej milczą o literackich i dydaktycznych własnościach książek, które to własności interesują właśnie studenta. […] Chociaż bowiem księgowy, w pewnym bardzo ogólnym sensie, mówi o książkach w bibliotece, on w ogóle nie opisuje, w tym sensie słowa, jakim posługuje się recenzent, ani, oczywiście, nie opisuje błędnie tych książek. Przedstawia on arytmetyczne relacje zachodzące w roku finansowym między ogółem rachunków zapłaconych księgarzom za książki a — jakoś pośrednio — ogółem rachunków wypłaconych college’owi za użycie tych książek. Sam fakt istnienia takich rachunków i ich odnotowania, oraz, co za tym idzie, takich relacji arytmetycznych między ich sumami, logicznie zakłada, że w bibliotece istnieją książki faktycznie kupione od księgarzy i faktycznie dostępne do czytania dla studentów. Zakłada to logicznie, że istnieją rzeczy, których opisy podane przez studenta są prawdziwe lub fałszywe, aczkolwiek opisów tych nie można wyczytać z ksiąg rachunkowych biblioteki. Pełna historia życia college’u w ciągu roku może nie tylko obejmować oba rodzaje informacji o książkach, lecz nie mogłaby zawierać jakiejś jednej strony informacji jednego rodzaju nie mając strony informacji drugiego rodzaju. Nie jest to zagadnienie dwóch przeciwstawnych bibliotek lub dwóch przeciwstawnych opisów jednej biblioteki, lecz zagadnienie dwóch różnych, lecz uzupełniających się, sposobów podania informacji różnego rodzaju odnośnie do jednej biblioteki.
Popularyzatorzy teorii fizycznych próbują czasem oswoić nas ze swymi teoriami mówiąc, że teorie te wypowiadają się o krzesłach i stołach. Sprawia to, że przez chwilę czujemy się dobrze. Lecz tylko przez chwilę, gdyż natychmiast dowiadujemy się, że to, co teorie te mają do powiedzenia o krzesłach i stołach, jest czymś zupełnie niepodobnym do tego, co my o nich mówimy do pokojówki i co stolarz mówi nam o nich. Co gorsza, mamy wrażenie, że to, co my i stolarz mówimy o nich, jest czymś nienaukowym i niewystarczającym, natomiast to, co teorie te mówią o nich, jest naukowe i musi wystarczać. Oczywiście, teorie fizyczne faktycznie w ogóle nie opisują krzeseł i stołów, w każdym razie opisują nie bardziej niż księgowy opisuje książki zakupione dla biblioteki. Księgowy mówi o rachunkach za książki i tym samym, pośrednio, o zakupionych książkach. Lecz to pośrednie odniesienie nie jest opisem; ani też nie jest opisem rywalizującym z opisem podanym przez studenta; nie jest więc także opisem, którego dokładność zawierałaby niedokładność opisu podanego przez studenta. Co jest prawdą lub fałszem w odniesieniu do rachunków książkowych, nie jest prawdą ani fałszem w odniesieniu do książek ani odwrotnie, a jednak fakt, że dane stwierdzenie dotyczące rachunków książkowych jest prawdziwe, wymaga sam w sobie innego, zupełnie odmiennego stwierdzenia, które byłoby prawdziwe w odniesieniu do książek. Odpowiednio rzecz się ma na innym polu. W żadnej części teorii cząstek ostatecznych nie ma miejsca na opis, ani na błędny opis krzeseł i stołów, a w opisie krzeseł i stołów nie ma miejsca na opis ani na błędny opis cząstek ostatecznych. Stwierdzenie, które jest prawdziwe lub fałszywe w jednym opisie, nie jest ani prawdziwe, ani fałszywe w drugim. Nie może ono przeto rywalizować ze stwierdzeniem w drugim opisie. Sam fakt, że jakieś stwierdzenie w fizyce jest prawdziwe, wymaga, by jakieś inne stwierdzenie (nie można tego wydedukować, które), dotyczące takich rzeczy, jak krzesła i stoły, było prawdziwe.
Księgowy mógłby próbować objaśnić nam przystępnie swoje szeregi równoległych kolumn mówiąc o jakiejś określonej pozycji, że zawiera sprawdzoną prawdę o książkach. Gdyby to mu się udało, mógłby wywołać w nas wrażenie, że książki zostały nagle pozbawione swych treści i stały się — niezdatnymi do czytania — bladymi cieniami rachunków książkowych. Nie można lekceważyć księgowości, lecz można i powinno się zlekceważyć księgowego, który dopuszcza do tego, by jego księgi rachunkowe wywołały w nas przeświadczenie, jakie w nim samym wywołują jego zestawienia, mianowicie, że książki to nic innego, jak tylko pozycje w kolumnach cyfr oznaczających funty, szylingi i pensy.
Mam nadzieję, że ta nużąca analogia zadowoliła was w tym przynajmniej, że wskazała nam właściwe rozwiązanie logiczne; że przynajmniej nie ma żadnej generalnej obiekcji logicznej w odniesieniu do powiedzenia, że fizyka — obejmując przedmioty badane przez nauki bardziej szczegółowe i opisywane przez zwykłego obserwatora — nie ogłasza jednak konkurencyjnego ich opisu; a nawet, że aby fizyka była na swój sposób prawdziwa, muszą istnieć opisy innego rodzaju, które są prawdziwe na swój zupełnie odmienny sposób lub odmienne sposoby. Nie musi tu chodzić o dwa rywalizujące ze sobą światy, z których jeden ma być pozorny, ani też o różne sektory lub dziedziny jednego świata, takie że to, co jest prawdziwe w zakresie jednej dziedziny, byłoby fałszywe w zakresie drugiej. […]
Pobierz tekst w PDF.
E tam, słaba analogia, bo zupełnie nierozszerzalna na fizykalizm, wedle którego świat JEST taki, jak opisuje go fizyka (jakaś przyszła, w granicy), a reszta to epifenomeny, emergencja itd.
Klasyk w tym temacie to Witkiewicz i jego pogląd psychologistyczny ℗ i pogląd fizykalny (F) — i błędne koło między nimi.
No i Bohr i jego komplementarność z jednej oraz fundamentalna nieusuwalność opisu klasycznego z drugiej strony.
Ci dwaj to giganci, a nie jakieś angielskie analityczne fiveo’clockowanie 😉