Intuicja
Jazda na deskorolce w sensie czystej lokomocji to nic trudnego. Wystarczy kilkadziesiąt minut ćwiczeń (u zdolnych śmiałków bywa, że kilkanaście), żeby złapać równowagę i, odpychając się jedną nogą od podłoża, wprawić w ruch gumowe kółka, a następnie przemieścić się z punktu A do punktu B. Kiedy uda nam się tego dokonać, możemy w zgodzie nie tylko z własnym sumieniem powiedzieć, że jechaliśmy na desce. Na tym etapie działamy instynktownie. Pierwotnie obecność sklejki z 7 warstw drewna pod naszymi stopami jawi się jako coś absolutnie nienaturalnego w ruchu. Deska to element obcy, który sztucznie oddziela nas od podłoża, niezgodnie z naszym uprzednim przyzwyczajeniem, więc ciało szuka rozwiązań, aby do nowego obiektu przywyknąć. Tak więc na początku odpychamy się niezdarnie, spadamy, nie jesteśmy w stanie zapanować nad kierunkiem jazdy, aż przychodzi moment, w którym dzieje się coś tajemniczego – stopy jakby same znajdują sobie odpowiednie miejsce. Zaczynamy kontrolować ruch i już zupełnie bez namysłu, kiedy ktoś zagadnie nas stojących w progu mieszkania z deskorolką pod ramieniem, mówimy, że idziemy pojeździć na desce.
Po kilku tygodniach ćwiczeń, o ile jesteśmy na tyle wytrwali, żeby przeboleć pierwsze skręcenia kostki, obtarcia i nadwyrężone nadgarstki (zanim nauczymy się odpowiednio upadać), wkraczamy w etap poznawania trików. Triki są celem każdego szanującego się adepta sztuki skateboardingu. Oczywiście, że nie trzeba się ich uczyć; można poprzestać na wykorzystywaniu deski do jej podstawowej funkcji, czyli przemieszczania się, tym bardziej, że istnieją odmiany sprzętu głównie ku temu stworzone, ale większość wchodzących w rzeczony sport osób robi to właśnie z uwagi na chęć opanowania widowiskowych sztuczek.
Teoria
Najważniejszym trikiem w nowoczesnym skateboardingu, trikiem – matką, stanowiącym wrota do większości innych, jest ollie. Ollie polega na wykonaniu takiej sekwencji ruchów, która podczas wyskoku ciała w górę zapewni, że deskorolka oderwie się od podłoża, podąży za ciałem, a następnie pozwoli temu ciału na sobie wylądować. Dzięki tej sztuczce skater jest w stanie wskakiwać na obiekty lub je przeskakiwać i po kolejnych miesiącach praktyki robić inne triki, które stoją w kontrze do siły grawitacji.
W XXI wieku naukę ollie każdy skater zaczyna od sprawdzenia instrukcji na YouTube. Kanałów z poradami, filmikami w zwolnionym tempie, a także graficznymi symulacjami jest naprawdę sporo, często prowadzonych przez prawdziwe gwiazdy w branży, więc od poznania techniki dzieli nas zaledwie kilka stuknięć w klawiaturę i dwa, trzy kliknięcia kursorem. Kiedyś tę wiedzę – o zgrozo! – przekazywano ustnie. Dzisiaj odpalamy sobie wybrany materiał i po krótkim seansie wiemy wszystko. Wystarczy jedną stopą nacisnąć na ogon deski (jej tylną część), a drugą, gdy całość uniesie się w górę, ruchem polegającym na tarciu krawędzią buta o papier ścierny (pokryta jest nim wierzchnia strona deski), wypchnąć ją do przodu. Nic prostszego – myślimy sobie – wybicie, tarcie, lądowanie. Łapiemy deskę, żwawo zmierzamy do najbliższego placyku, jeszcze pełni zapału, na miejscu kładziemy deskę na podłożu, zajmujemy pozycję zgodnie z instrukcją, którą mamy w pamięci, próbujemy wyskoczyć i nic. Próbujemy jeszcze raz. Nic. Potem jeszcze raz i jeszcze raz. Wciąż nic.
Kilka kolejnych dni i tygodni można określić mianem etapu gorzkiego rozczarowania. Pierwsze próby budzą w nas wątpliwość graniczącą z przekonaniem, że triku nie opanujemy nigdy. Wracamy do oglądania filmików instruktażowych, zastanawiając się, czy ich autorzy wiedzą o ollie coś, czego my jeszcze nie wiemy. Krok po kroku analizujemy nagrania, pochylając się z naszym mędrca szkiełkiem i okiem nad poszczególnymi sekwencjami ruchu, czytamy opinie w Internecie, żeby ostatecznie przekonać się, że już po pierwszym filmiku wiedzieliśmy wszystko. Teoria nie daje nam wiele. Wracamy zatem do ćwiczeń.
Praktyka
Podskakujemy i podskakujemy na tej deskorolce. Nasze próby liczymy już nie w setkach, ale nawet w tysiącach razy. Pewnego dnia, zupełnie niespodziewanie, robimy ollie. Choć nie mamy pojęcia, w jakim obszarze nasze ciało dokonało zmiany, czujemy, że dokładnie o tę zmianę chodziło. Powtarzamy trik i znowu wychodzi! Jakieś magiczne spoiwo łączy nas z tym martwym kawałkiem drewna pod naszymi nogami i przez drobny ułamek czasu jesteśmy jednością.
I w tym ulotnym, nagłym niczym pstryknięcie palcami momencie odnajdujemy słuszność intuicji Heideggera odnośnie tego, jak podmiot zatapia się w świecie rzeczy. Możemy kontemplować deskorolkę, uruchomić teoretyczną część naszego umysłu, która wyodrębni poszczególne właściwości każdego z elementów owego narzędzia, a wreszcie znaleźć matematyczne równania odpowiadające na pytanie, z jaką siłą i gdzie musimy zadziałać stopami, aby przedmiot wraz z nami uniósł się nad podłożem, ale w żaden sposób nie przybliża nas to do odnalezienia założonej funkcji. Deskorolka jest dla nas i jest do czegoś. W swojej czystej obecności stanowi jedynie złożenie różnych parametrów fizycznych, ale kiedy „wyrzucimy ją z głowy” i na powrót wrzucimy w świat człowieka, w którym także jest sport, są skateparki, widownia, czas wolny, rozrywka, to parametry zmienią się w przedmiot. Zaprojektowaliśmy cel, mający pojawić się w czasie jako zdarzenie – w tym wypadku trik ollie – i nie wiedza teoretyczna, ale wielokrotne użycie narzędzia może nas przybliżyć do źródłowego doświadczenia rzeczy.
Igor Grudziński – rocznik 1984. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Śpiewa w zespole hardcore’owym, pisze felietony o muzyce i próbuje zostać literatem. Fascynuje się Hanną Arendt, psami oraz pitami z hummusem. Filosemita.
Skomentuj