Artykuł Filozofia w filmie

Iwona Krupecka: Śmierć niczyja

kadr z filmu Truposz reż Jim Jarmusch
Po seansie Truposza można dojść do bardzo zaskakującego wniosku. Najlepszym kluczem interpretacyjnym czarno-białego dzieła Jima Jarmuscha jest… filozofia Martina Heideggera.

Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2019 nr 6 (30), s. 56–57. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.


Dawno temu na Dzikim Zachodzie, w mieście zwanym Machine, rozpanoszyła się śmierć. Rozniosła się wraz z koleją żelazną, zadomowiła w fabryce niejakiego Dickinsona, a traperzy i rewolwerowcy byli jej posłusznymi sługusami. Ci pierwsi mordując zwierzęta, ci drudzy ludzi, wszyscy – Indian. To do Machine przyjeżdża za pracą księgowy – jedna z kluczowych postaci rewolucji przemysłowej – William Blake, to tam wskutek zbiegu okoliczności zostaje postrzelony i zaczyna podróż przez śmierć i ku śmierci. Przez śmierć bez podmiotu ku śmierci osobistej.

W filmie Truposz Jim Jarmusch snuje opowieść o świecie wykoślawionym. Dziki Zachód, rubieże cywilizacji obnażają potworność egzystencji w rzeczywistości odartej z sensu. Jak każdy teren pograniczny ujawniają to, co ukryte w centrum, a co na peryferiach pleni się w postaci utkanej z fantazji i lęków, dającej uzasadnienie aktom przemocy i wpisującej je w dany aksjologiczny porządek. Tutaj świat ukazuje swą dekadencję – wartości nie ma, podmiot się rozpadł, byt jest „próżny sensu”, jak powiedziałby Nietzsche. Ale też dodałby zaraz, iż tę pustkę ochoczo wypełniają prorocy iluzji, zawzięci ideologowie, sprawni organizatorzy, a wreszcie idący za nimi posłuszni wykonawcy.

Rzeczywistość pogranicza

Łatwo byłoby zbudować utopijny obraz zero-jedynkowy, gdzie bezdusznej maszynerii przemysłowego świata przeciwstawiono by idylliczną wizję życia zgodnego z naturą, a przeto i autentycznego. W kulturze europejskiej XIX wieku niejednokrotnie tak właśnie postępowano, gdy miastu przeciwstawiano wieś, przyszłości – przeszłość, stowarzyszeniu – wspólnotę, kulturze – naturę. Strategia ta obecna jest i dzisiaj zarówno w ideologiach nacjonalistycznych, jak i w dyskursach pozornie emancypacyjnych. Łatwo też byłoby posłużyć się modelem centrum-peryferie po to, by go po prostu odwrócić i ukazać w „potworach” „prawdziwe dobro”, wedle modelu z baśni i fantasy (Piękna i bestia czy Avatar). Jarmusch tymczasem oddaje w Truposzu rzeczywistość pogranicza, pokazując, iż takie odwrócenie czy proste przeciwstawienie po prostu nie działa, tak jakby w świecie coś się popsuło, jakbyśmy poszli już za daleko, tak że każdy jest nie na swoim miejscu. A jeśli każdy jest nie na swoim miejscu, to nawet gdy na wzór romantyków spróbujemy sobie sklecić jakąś tożsamość – i będziemy twardzielem z prerii, niewolnikiem namiętności, szeryfem czy misjonarzem, do wyboru, do koloru – ostatecznie okaże się, że wypadamy z roli.

Przyjrzyjmy się głównym postaciom filmu. William Blake, księgowy z Cleveland, nieświadomy, że nosi imię poety, przyjeżdża do Machine za posadą, zostaje śmiertelnie raniony, staje się zabójcą, jego poezja jest teraz pisana śmiercią, a nie słowami. Nikt – Indianin, mieszaniec, porwany przez Anglików, miłośnik poezji Blake’a – wraca do współplemieńców, a ci nazywają go kłamcą. Zabójcy: milczący kanibal, „Dzieciak” i paplający bez końca melodramatyczny zbir śpiący z misiem. W tym świecie kwiaty są z papieru, traperzy noszą kiecki, a umiera się właściwie przez przypadek.

Doświadczenie trwogi

W Truposzu umierają prawie wszyscy. Od pierwszych scen towarzyszą nam obrazy śmierci: stosy zwierzęcych skór i czaszek, bezsensowne strzelanie do bizonów, trumny, spalone indiańskie wioski. Tak jakby śmierć była fundamentalnym wymiarem rzeczywistości, a życie przytrafiało się jedynie po to, by dać śmierci okazję do jego zakończenia. Przy czym umieranie wydarza się niemal przypadkowo, mimochodem, nieco kabaretowo. Jarmusch sprawnie buduje groteskowy świat marionetek, które kończą swoje życie równie bezsensownie, jak je prowadziły, siejąc przy tym wokół siebie groteskowe, wyprute ze znaczeń zniszczenie. To jest świat, w którym upodmiotowienie umierania – stanięcie w obliczu śmierci, doświadczenie trwogi w obliczu tej ostatecznej możliwości, Heideggerowskie bycie-ku-śmierci, czyli uświadomienie sobie swej kondycji śmiertelności i osiągnięcie przez to egzystencji autentycznej – okazuje się luksusem. Takim wybrańcem jest William Blake, księgowy przemieniony w zabójcę, prowadzony ku śmierci przez Nikogo, jedyny zdolny uświadomić sobie swoją kondycję tego, który umarł, lecz o tym nie wie, tego, który ma szansę przejść wyznaczoną przez pradawne rytuały drogę z „tego” do „tamtego” świata, kiedy wszystko to, co ziemskie, stopniowo przestaje go obchodzić.

Medykalizacja śmierci

Film Jarmuscha można więc odczytać jako wyraz tęsknoty za utratą rytuałów śmierci, które w kulturach tradycyjnych były szeroko rozpowszechnione, a które obecnie ustępują procesom modernizacji. Jednym z podstawowych jest medykalizacja śmierci, sprawiająca, że z umierających ludzi stajemy się przedmiotami procedur medycznych. Odcięci od bliskich, w obcych przestrzeniach szpitalnych w tej ostatniej drodze tracimy podmiotowość, właśnie jakbyśmy byli martwi jeszcze za życia. Albo jakby życie nowoczesne już nie chciało o nas nic wiedzieć. W pewnym sensie zdiagnozowane przez Heideggera sposoby zapominania o naszej śmiertelności – paplanina, bezustanna krzątanina, „zajętość” w najróżniejszych postaciach – zostały spotęgowane w kulturze późnego kapitalizmu. Zapominanie o naszej śmiertelności przejawia się w odcinaniu naszych umierających i zmarłych od nurtu życia.

Można więc Truposza oglądać jak film o ostatniej drodze, o wybrańcu, któremu w świecie marionetek dane jest zaczerpnąć z zasobów kultur tradycyjnych i doświadczyć rytuału przejścia. Z każdym krokiem zrzucać z siebie ziemski pył i zdążać do miejsca, w którym duchy wracają tam, skąd przyszły. Wydaje się, że William Blake – księgowy, który zapomniał o tym, że jest poetą pieśni doświadczenia – uzyskuje stopniową świadomość ludzkiej kondycji, swoistej „nieprzynależności” do doczesności. Wydaje się, bo u Jarmuscha pewni być nie możemy. Wszak za przewodnika ma Indianina „nie na miejscu”, a sam jest zabójcą „mimo woli”, trochę wrzuconym w rolę truposza przez natchnionego Nikogo. W pogranicznej rzeczywistości Dzikiego Zachodu wszystko w pewnym momencie staje się jednak pograniczne: jawa miesza się ze snem, życie ze śmiercią, biały przechodzi indiański rytuał, a Indianin cytuje angielskie wiersze. Gdy Blake znajduje zastrzelone koźlę, dotyka jego gęstej krwi, a następnie porównuje z własną, by tą mieszaniną uczynić znaki na swojej twarzy, stajemy wobec tajemnicy istnienia. Wobec tego, że tu i teraz żyjemy i umieramy, a zarazem wszyscy jesteśmy nie z tego świata.

Perspektywa  transcendencji

Wróćmy zatem do luksusu egzystencji autentycznej. Gdy piszę te słowa, statek Open Arms z uchodźcami na pokładzie dobija się do portów Europy. Ale przecież to „oni”, niech umierają. Milion ludzi umrze w tym roku z głodu. Niech umierają. Rozpoczyna się sezon polowań na ptaki wodne. Głupie kaczki, niech umierają. Przemysłowa hodowla zwierząt. Niech umierają. To nas nie dotyczy, my mamy wyłączność na luksus bycia-ku-śmierci. Na luksus upodmiotowienia. Jarmusch opowiada w Truposzu nie tylko o utraconej i odzyskanej świadomości własnej śmiertelności i współnieprzynależności do świata istot żywych w ogóle, ale też zmusza do zapytania o to, co się z nami stało. Bo przecież to my jesteśmy truposzami. Taka jest nasza kondycja. Różnicę stanowi jedynie sposób pokonywania drogi ku śmierci. Co się więc z nami stało, że śmierć przestała nas obchodzić? Że patrzymy obojętnie na śmierć innych, jakby byli jedynie marionetkami, a o swojej wolimy nie myśleć? Że unieszkodliwiliśmy śmierć?

Truposzu wyraźnie została zarysowana perspektywa transcendencji. Z jednej strony Blake zdąża ku miejscu, gdzie niebo zlewa się z wodą i skąd jego duch będzie mógł udać się do swej krainy. Z drugiej strony wybrzmiewa idea transcendencji innego rodzaju, inaczej formułowanej, nie wertykalnej, zwróconej ku zaświatom, lecz horyzontalnej, skierowanej ku jedności z innymi istotami żywymi. Te dwa wymiary nadają sens wędrówce bohatera i być może wyznaczają warunki możliwości sensu w ogóle. W dialogu, w spotkaniu z Innym, w urywanym porozumieniu i opowieści, trochę bezwolnie, a trochę wedle naszej woli, w spętaniu rytuałem i w samotności śmierci, nasza egzystencja może nabrać wymiaru autentyczności.

Ale uwaga! Kluczowe może się okazać to, czy masz tytoń!


Iwona Krupecka – doktor filozofii, adiunkt w Zakładzie Historii Filozofii w IFSiD UG; zajmuje się historią filozofii nowożytnej, ze szczególnym uwzględnieniem filozofii hiszpańskiej; autorka książki Don Kichote w krainie filozofów (2012), tłumaczka, m.in. Dysputy w Valladolid (1550/1551) (2014).

Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.

< Powrót do spisu treści numeru.

Ilustracja: Kadr z filmu Truposz


czas: 2 godz. 1 min.
reżyseria: Jim Jarmusch
scenariusz: Jim Jarmusch
gatunek: dramat, western, psychologiczny
produkcja: Japonia, Niemcy, USA
premiera: 26 maja 1995 r. (świat)

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

2 komentarze

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy