Artykuł Etyka Felieton

Jacek Hołówka: Miłość seksualna, miłość romantyczna

Rozmaici filozofowie, kompletnie niezależnie od siebie – z jednej strony mistycy, z drugiej na przykład Jean-Jacques Rousseau lub Stanisław Lem – byli zdania, że jest czymś głęboko niezrozumiałym, dlaczego natura powiązała funkcje wydalania i rozmnażania z tymi samymi organami. Czy to przypadek, czy stało się tak dlatego, by nam obrzydzić bezmyślne kopulowanie pod wpływem czysto biologicznych instynktów? Czy po to, by ćwiczyć nas w przekonaniu, że to, co przyjemne, może być niekiedy etycznie odrażające, a to, co estetycznie niepewne, musi być czasem akceptowane, byle zostało wykonane w ukryciu i w jakimś tajemnym miejscu?

Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2022 nr 5 (47), s. 38–40. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.


Być może taki jest właśnie sens tego powiązania. Ale jest też możliwe, że samo pytanie jest bezprzedmiotowe. Może to dziwne powiązanie funkcji jest całkiem przypadkowe. Niemniej wiele bystrych niedorostków, jeszcze przed okresem dojrzewania, domaga się od rodziców, nauczycieli lub kolegów odpowiedzi na pytanie: „Skąd się biorą dzieci?”. Część z nich z niedowierzaniem przyjmuje prawdziwe wyjaśnienie i łamiącym się głosem dopytuje: „A czy nie można by mieć dzieci w jakiś inny sposób?”. Starsza siostra lub brat czują się w obowiązku jakoś usprawiedliwić rodziców i najczęściej wybierają karkołomne wyjaśnienia. „Nic się nie martw. Wszystkie zwierzęta tak robią”. To jest jednak marna pociecha. Mały problem urasta do wielkiego i obie strony – uczeń i nauczyciel – wstydzą się tego, co słyszą i mówią. Czyżby naprawdę rodzice zachowywali się kiedyś jak zwierzęta? Zgroza i ohyda.

Chyba właśnie ta myśl wywołuje strach przed seksem. Lepiej więc zostawić dziecko w spokoju i pozwolić, by samo powoli zżyło się ze swym przyszłym losem. Niedobrze jest bowiem młodemu człowiekowi tłumaczyć coś, gdy się nie ma nic przekonującego do powiedzenia. To nie brzmi dobrze, gdy dorosły mówi: „Natura tak chciała” lub „Bóg tak zadekretował”. Jeśli marny nauczyciel zaczyna wyręczać się Bogiem, rezultaty są zwykle opłakane. Naiwne tłumaczenia sypią się jak z rękawa: „W Raju nie było spółkowania i ten stan niewinności został brutalnie przerwany przez grzech pierworodny, nieposłuszeństwo wobec Stwórcy i wyuzdaną skłonność do paradowania w nagości. A także przez perfidię Węża”. Okazuje się, że winnych jest wielu, ale wszyscy odlegli i z dawnych czasów, a ten, kto się na te czasy powołuje, niewiele wie na ich temat. Gdy więc dziecko nie ustępuje, dalsze wyjaśnienia przybierają ton karcącej perswazji: „Czyli wolisz, żeby ludzi w ogóle nie było?” albo: „To twoim zdaniem dzieci mają rosnąć w sałacie?”. To jest bezsensowne ogłupianie niewinnego umysłu. Najgorsze przychodzi jednak, gdy w imię wyższej wiary tłumaczenie przyjmuje formę podniosłego potępienia: „Nie podoba ci się to, jak powstają dzieci? Pewnie też myślisz, że możemy dowolnie decydować, ile będziemy mieć dzieci. A to znaczy, że wybierasz podkulturę śmierci przeciwko cywilizacji życia!”. Usypianie dociekliwości to ulubiona i fatalna forma argumentacji stosowanej przez uduchowionych przeciwników zdrowego rozsądku.

Papageno i Papagenięta

Czy filozofię stać na lepsze omówienie sprawy seksu? Uważam, że tak. Filozofia może powiedzieć, że powinniśmy raczej oprzeć nasze relacje seksualne na jakiejś koncepcji dobrego życia, zamiast wywodzić koncepcję dobrego życia z wyidealizowanych wyobrażeń o celowości wszelkich kopulacji. Niestety poza filozofią jest inaczej. W świadomości wielu ludzi seks wiąże się przede wszystkim z szansą stworzenia podobizny siebie samego. Papageno z Czarodziejskiego fletu Mozarta chciał stwarzać Papagenięta na obraz i podobieństwo samego siebie, ponieważ był zachwycony sobą i swą narzeczoną. Kochał cymbałki, trąbeczki, bębenki, dzwoneczki. Chciał, by cały świat był beztroski, radosny i rozśpiewany. Mamił kolorowymi wstążeczkami i wielobarwnymi chorągiewkami, w korowodach wesołych pajaców i kolombinek. Im więcej takich ludzi będzie na świecie, tym więcej będzie miłości, radości, beztroski i serdecznego, nieskrępowanego seksu. Mozart pozwala przepaść tym ideałom bez najmniejszych skrupułów.

Z dziecinnym wyobrażeniem powszechnej miłości i z wiarą w szczególne błogosławieństwo Opatrzności okazywane osobom wielodzietnym większość z nas potrafi się rozstać we wczesnych latach swojego życia. Potrafimy dostrzec, że dzieci nienakarmione, niezadbane i szukające oparcia w życiu na własna rękę u obcych ludzi nie są szczególnie szczęśliwe. Kto sądzi, że głównym celem zajęć seksualnych jest prokreacja, daje dowód chorobliwego zapatrzenia się w siebie, jak Papageno, i w swej wyobraźni nie wykracza poza horyzont myślowy naiwnego dziecka, które pragnie, by ludzi na świecie było jak najwięcej i by zawsze się znalazł ktoś, kto zatroszczy się o nasze jedzenie, mieszkanie i ubranie lepiej niż my sami. To są pomysły rodem z Akademii Pana Kleksa.

Czym więc seks pociąga, jeśli nie prokreacją? Odpowiedź jest prosta: „sam sobą”. Seks jest źródłem szczęścia i radości. W dobrej wersji jest dowodem pełnej akceptacji, wzajemnego zauroczenia i ufności między dwojgiem ludzi. Jest ekspresją upodobania do całości i do fragmentów ciała innej osoby. Stwarza nadzieję intensywnych przeżyć potwierdzających autentyczność nawiązanej relacji. Dzięki temu dwustronnemu zaangażowaniu seks jest reklamą samego siebie. Dziewczyny w rozchylonych żakietach i rozciętych spódnicach sprzedają w mediach samochody, wakacje na Jamajce, wątpliwe obligacje bankowe i kosmetyki z jakąś zawartością kwasów ujędrniających skórę. Samych dziewcząt nikt reklamować nie musi, to one reklamują coś innego. Roztaczając ulotne skojarzenie z seksem, przyciągają klientów, którym łatwiej wtedy wmówić wszystko i nic. Uleganie temu czarowi nieustannego podniecenia ma swoje złe i dobre strony. Ożywia nudne i trywialne życie, ale z drugiej strony trywializuje i trwoni uczucia, które mogłyby się lepiej rozwinąć w innej, bardziej autentycznej sytuacji.

Seks dobry i zły

Seks ma wersję złą i dobrą. Zła wiąże się z ogłupianiem, wykorzystaniem naiwnych i niedoświadczonych, z niezgrabnością, brakiem rozwagi, nieuczciwymi intencjami, fałszywymi obietnicami i z przemocą. A także z niepewnością co do własnej atrakcyjności, z chęcią popisania się przed rówieśnikami, z fascynacją ciemną stroną życia, z desperacją wywołaną brakiem sukcesów lub prawdziwych zainteresowań. Seks to uniwersalne lekarstwo na nudę, samotność i niepewność.

Warto więc nauczyć się odróżnić seks dobry od złego. Jeśli już koniecznie chcemy żyć jakimiś prostymi złudzeniami, to dobrze jest wierzyć, że dobry seks przytrafia się głównie dobrym osobom, bo seks to zajęcie związane z piękną tradycją. Jest spleciony z wszystkimi dziedzinami sztuki: muzyką, śpiewem, tańcem, malarstwem i rzeźbą. A także ze sportem, olejkami do namaszczania skóry, z makijażem, perfumami i opowiadaniem zagadek, z dowcipem, pomysłowością w uwodzeniu i zdolnością pobudzenia czyjejś wyobraźni przez przeżycie słodkich, niezwykłych i niebanalnych chwil. Jest też dość oczywiste, że klasę człowieka widać najlepiej w tym, jak się zaleca i jak daje się uwodzić. Lubimy tych i te, którzy umieją lekko zwodzić, nigdy wprost nie oszukują, mają oczy szeroko otwarte, wzrok ufny i tylko lekko czujny. Wszys­cy wiemy, że człowiek zakochany jest szczęśliwy. Lubi śmiać się, błyszczeć, zaangażować w coś niezwykłego. Potrafi połączyć pomysłowość i zdecydowanie z łagodnością i ustępliwością. Czyli umie wybaczać, zapomnieć to, co trzeba, na nowo zaufać i zacząć kolejny fragment życia bez złości.

Dobry seks zaczyna się od tego, że wzmacnia w drugiej osobie wiarę w jej atrakcyjność, a tym samym pozwala pierwszej osobie wierzyć, że będzie chętnie zaakceptowana. To nie zawsze się udaje. Nad seksem trzeba pracować. Dobrze jest przyjąć na początek, że erotycznie atrakcyjną osobą jest człowiek wyraźnie, choć nieprzesadnie zadowolony z siebie. To ważne, ponieważ nieatrakcyjnym osobnikiem wydaje się przede wszystkim typ stale zadowolony z siebie. Sytuacja jest więc prosta. Aby zdobyć i zachować erotyczną atrakcyjność, trzeba wybrać pogodny umiar – nie wypierać się swych atutów, ani też ich nie przeceniać. Trzeba żeglować między zadowoleniem z siebie i gotowością wycofania się, gdy niezgrabnie pójdziemy o krok za daleko. Kto tego nie potrafi, może łatwo zaplątać się w sytuacje nieautentyczne i bezwiednie manipulatorskie. Tego nie można robić bezkarnie. Nie wolno być tchórzem ani pyszałkiem, wycofującym się fajtłapą ani nachalnym erotomanem.

Malkontenci i brutale

Dobry seks jest głównie niweczony przez malkontentów i natrętów. Nikt przy zdrowych zmysłach nie chce być podporą upartego kwękały ani ofiarą grubiańskiego brutala.
Malkontent zawsze znajdzie powód, by usprawiedliwić swą niezaradność i pasożytnictwo. Gra rolę kogoś skrzywdzonego, odtrąconego lub niedocenionego. Domaga się pieszczot, opieki i wyręki za darmo. Z kolei człowiek przeceniający swe atuty stale pozwala sobie na dominowanie, grubiaństwo, nachalność i bezceremonialną pewność siebie. Budzi odrazę tym zachowaniem, ale mało go to obchodzi, bo zna tylko jedną odpowiedź na krytykę – zastraszanie i zemstę. Tę postawę przybierają głównie osoby wyzute z wiary w miłość romantyczną i fiksujące swe zaloty na miłości fizycznej. Szukają seksu bez zaangażowania i miłości bez przywiązania. Tą polityką łatwo wprowadzają siebie samych i swych partnerów/partnerki w jakieś dysfunkcje seksualne – oziębłość, manipulatorstwo, erotyczną nadpobudliwość lub ukryty sadyzm. Co wprost prowadzi do erotycznego sfrustrowania obu stron.

Czego brakuje malkontentom? Zaufa­nia do ludzi i wyraźnego obrazu własnej osoby na tle innych. Malkon­tent jest zwykle inteligentny i wie, że wypada niezbyt dobrze pośród innych, ponieważ brak mu swobody i ufności. Narzuca sobie nadmierną kontrolę, boi się żartować, niechcący kogoś obrazić, źle wypaść. Czyli udaje, że go nie ma. Aż doprowadzi do pełnego zablokowania w sobie spontaniczności i ostatecznie dostaje to, przed czym najsilniej się strzegł: zostaje odrzucony i co gorsze – nie od razu, tylko dużo później, gdy już myśli, że został bezwarunkowo zaakceptowany. Wtedy zaczyna sobie pozwalać na nieoczekiwaną śmiałość lub nonszalancję, czym kompletnie zbija swego partnera/partnerkę z tropu. Kochany był jako typ niemrawy, ale łagod­ny. Gdy się przemieni w zawadiakę, staje się kimś nieznośnym, sztucznym i niewiarygodnym.

Mechanizm dostosowywania się brutala biegnie w przeciwnym kierunku. Najpierw tylko udaje, że jest pewny siebie i zdecydowany, gotów do poniesienia ryzyka i do poświęcenia się dla ukochanej osoby. Jeszcze nie szarpie, nie grozi i nie wymusza. Na razie tylko nadrabia miną, niepotrzebnie szasta pieniędzmi, niechcący wikła się w awantury, przypadkiem się upija i żartem grozi, że komuś spali auto. Z czasem rzekomo niewinna zabawa okazuje się autentyczną i trwałą potrzebą. Żądania są coraz twardsze, nieustępliwość bardziej kamienna, prowokacje coraz częstsze i coraz boleśniejsze. Początkowo sadystyczne odruchy kładzione są na karb przepracowania, zdenerwowania, zmęczenia lub nerwowej pracy. Z czasem przyczyny znikają, a skutki są coraz bardziej natrętne. Brutal nie chce, by ktokolwiek oprócz niej/niego miał swoją własną wolę. O wszystkim chce decydować sam, a inni mają się podporządkować. W przeciwnym razie dostaną nauczkę. Nie będzie pieniędzy, wspólnych przyjaciół, atrakcyjnych wakacji i chwil spokojnej czułości. Będą sińce na ramieniu, palec przypadkiem przytrzaśnięty drzwiami, plucie w talerz niesmacznej zupy lub żądanie seksu wprawdzie rzadko, ale z klauzulą natychmiastowej wykonalności.

Chyba jest dość jasne, jak malkontent i brutal są do siebie podobni. Malkontenci tłumią w sobie chęć do erotycznych zbliżeń, do emocjonalnego i psychicznego zainteresowania drugą osobą. Nie wierzą, że relacje erotyczne mogą być swobodne, ufne i namiętne. Choć malkontenctwo już samo jest dowodem niepewności siebie, metodycznie wzmagana powściągliwość powoduje wewnętrzne usztywnienie. Na partnera/partnerkę działa jak tortura zimnej wody. Malkontent piętnuje każdą nową propozycję wspólnej radości. Niszczy optymizm i chęć podjęcia działań choćby lekko ryzykownych. Szczęśliwy finał ma być zawsze zagwarantowany. Malkontent kierowany strachem blokuje porażki i skrupulatnie im zapobiega. Brutal łamie wszelkie reguły gry po to tylko, by zawsze postawić na swoim. Obaj chcą budzić podziw i oczekują wiecznego aplauzu.

Tymczasem prawdziwa fascynacja erotyczna to wzajemny zachwyt, dostrzeganie tego, co w partnerze/partnerce jest najlepsze, szczera chęć robienia czegoś razem, pociąg seksualny trwający mimo nieporozumień, porażek i błędów. To tęsknota, gdy najbliższej osoby nie ma, i czysta radość na jej widok, gdy powraca. Dlatego, by kogoś szczerze kochać, trzeba najpierw nieegoistycznie kochać samego siebie, czyli akceptować własne błędy i słabości, a drugiej osobie wybaczać więcej niż sobie samemu. Choć może tylko trochę więcej, by jej na dobre nie rozpaskudzić.


Jacek Hołówka – ur. w 1943 r. we Lwowie. Emerytowany profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Redaktor „Przeglądu Filozoficznego”. Zajmuje się filozofią analityczną, moralną i polityczną. Hobby: opera (sam nie śpiewa), kolarstwo amatorskie (jeździ).

Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.

< Powrót do spisu treści numeru.

Ilustracja: Mira Zyśko

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

Skomentuj

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy