Artykuł Felieton

Jacek Jaśtal: A Państwu już dziękujemy…

Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2021 nr 5 (41), s. 38–39. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.


Kiedy pierwsi mieszkańcy Ameryki wywędrowali z Alaski na południe […], natrafili na mamuty i mastodonty, gryzonie dorównujące rozmiarem niedźwiedziowi, stada koni i wielbłądów, olbrzymie lwy i dziesiątki innych dziś zupełnie nieznanych gatunków. […] W ciągu 2 tysięcy lat od przybycia homo sapiens większość tych unikatowych gatunków zdążyła wyginąć. Według współczesnych szacunków w tym krótkim przedziale czasowym Ameryka Północna utraciła 34 z 47 zamieszkujących ją rodzajów wielkich ssaków, Ameryka Południowa zaś 50 z 60. […] Pierwsza fala kolonizacji obszarów lądowych przez homo sapiens była największą i najbardziej gwałtowną katastrofą ekologiczną, jaka kiedykolwiek nawiedziła królestwo zwierząt. […] Homo sapiens wytępił połowę gatunków wielkich zwierząt na długo przed tym, jak wynalazł koło, pismo czy narzędzia żelazne.

Harari 2015, s. 130–132

Termin „antropocen” wszedł do obiegu na początku XXI w., z pozoru jako termin techniczny mający za zadanie uściślić naukowe debaty na temat periodyzacji historii Ziemi. W istocie, jak celnie zauważył P. Sloterdijk (Co się zdarzyło w XX wieku?), jest to termin sądowy, przygotowujący przeprowadzenie procesu o to, czy i w jakim stopniu ponosimy winę za obecny stan naszej planety. Wina, zwłaszcza wina moralna, to inna kategoria oceny niż proste wskazanie bezwiednego sprawstwa – wymaga odkupienia.

Wędrujących dookoła Ziemi pierwszych łowców trudno obwiniać o świadomą działalność antyekologiczną i za nich żałować, choć spowodowany przez nich kataklizm wielkich ssaków z pewnością można porównać z obecną dewastacją Wielkiej Rafy Koralowej czy przemysłowym wycinaniem drzew w lasach tropikalnych. Sporo ludzi jest dziś skorych do opłakiwania prawdopodobnego w najbliższym czasie wyginięcia żarłacza białego, ale chyba nikt nie będzie opłakiwał mamutaka, największego ptaka chodzącego po Ziemi, trzymetrowego nielota o wadze pół tony, wybitego zaraz po pojawieniu się na Madagaskarze pierwszych ludzi. Może i fajnie byłoby go zobaczyć, ale w końcu tyranozaury też wyginęły. W żaden sposób nie obciąża to jednak naszego sumienia i nie wymaga żadnej ekspiacji. Tak po prostu działa przyroda.

Żarłacz biały z pewnością nie jest sympatyczniejszy niż mamuty albo wielkie nieloty. Jeśli zatem martwimy się jego losem, to powód musi być inny niż tylko podejrzenie, że nieco przesadzamy z jego odłowem lub podtruwaniem go mikroplastikiem. Gotowi jesteśmy (trochę) przejąć się rekinem ludojadem nie dlatego, że czujemy się winni zanikania tego akurat gatunku. Chodzi raczej o to, że zniknięcie tej ryby, a także wielu innych roślin, ryb, gadów, ptaków i ssaków, rozległe nieodwracalne zmiany związane z terraformowaniem, technologicznymi skamielinami oraz zmianami klimatu to być może dowód, że i nasz los jest już przypieczętowany. Śmierć ostatniego mamutaka ani nawet tura z pewnością nie była zwiastunem naszej własnej zagłady, jednak w przypadku żarłacza – być może już tak będzie.

Wydzielenie antropocenu jest tylko nową odsłoną naszego egocentryzmu, tym razem z silnym akcentem apokaliptycznym – „próbą oceny świata od strony jego końca”, by znów przywołać P. Sloterdijka. Wzmożone zainteresowanie konsekwencjami naszej gatunkowej aktywności ma chyba rzeczywiście na celu przede wszystkim wskazanie praktyk, które odwrócą nasz los, a los naszych braci mniejszych służy tu tylko za papierek lakmusowy.

Takie podejście nie wystawia nam szczególnie dobrego świadectwa, choć nie ma co przesadzać, jesteśmy wszak tylko ludźmi. Odwołanie się do antropocenu to w takim razie tyle, co stwierdzenie: „przepraszamy, przesadziliśmy, czas się opamiętać”. Jednak, jak uczą doświadczenia historyczne, gdy pewne formy naszej aktywności stają się przedmiotem wzmożonej refleksji, raczej jest już za późno, by odwrócić ich skutki. Niektórzy wskazują, że z zasady lepiej nie próbować ingerować w procesy o takiej skali, ponieważ nie mamy żadnej gwarancji, że i tak czegoś nie popsujemy. Próby naprawy mogą okazać się jeszcze gorsze niż pozostawienie spraw swojemu biegowi, który – jak każą wierzyć dobierane przez nich przykłady – zawsze ostatecznie nam sprzyja. Innymi słowy, nic nadzwyczajnego się nie dzieje, w końcu się ułoży, nie ma potrzeby odchodzenia od naszego dotychczasowego sposobu życia.

Inną strategią radzenia sobie z problemem antropocenu jest ucieczka do przodu – możemy zacząć wierzyć, że cały wygenerowany przez ludzkość rozwój ekonomiczno-techniczny, którego skutkiem ubocznym są nieodwracalne, zagrażające nam zmiany w środowisku, jest po coś. To coś to nie jest nasza pomyślność, ponieważ ona odejdzie wraz z warunkami naturalnymi, które niszczymy. Jak się wydziela nową epokę, to zawsze trzeba się liczyć z tym, że ktoś zapyta o następną – czy aby nie jesteśmy już u progu kolejnej, w której człowiek ustąpi miejsca wytworom swojej techniki? Zapewne nie będą one czuły szczególnej więzi z naturą w takim sensie, w jakim my ją jeszcze postrzegamy, ale nie będzie to już miało specjalnego znaczenia, jeśli takie są obiektywne prawa ewolucji.

Udawanie, że nic złego się nie dzieje, jest strategią obrażającą naszą inteligencję, którą wszak postrzegamy jako wyróżniającą nas cechę gatunkową. Ogłoszenie końca antropocenu wymaga z kolei czegoś niebywałego: uznania, że wypełniliśmy już swoją rolę zarówno jako gatunek, jak i zbiór indywiduów, i nie ma już sensu dłużej okupować sceny. Nie wydaje się, byśmy posiadali jakiekolwiek narzędzia intelektualne umożliwiające nam przeanalizowanie takiej sytuacji, a już z pewnością nie jesteśmy emocjonalnie gotowi do jej zaakceptowania. Pozostaje zatem wiara, że da się jeszcze zbilansować nasze rozliczenia z naturą, choć nie przemawia za tym zbyt wiele argumentów.

Nie mamy żadnych doświadczeń związanych z wyczerpaniem się naszej dotychczasowej roli gatunkowej, ale mamy rozliczne doświadczenia związane z końcem ludzkich kultur. W tym kontekście J. Lear wprowadził niedawno pojęcie nadziei radykalnej. Jest to sposób odnoszenia się do przyszłości zakładający, że wszelkie dotychczasowe sposoby rozumienia dobra stały się nieadekwatne:

Zdaję sobie sprawę, że w gruncie rzeczy nie wiemy, na co możemy liczyć ani do czego dążyć. Wszystko zmieni się w sposób, którego nie możemy sobie obecnie wyobrazić. Wiemy, że z pewnością nie będziemy mogli stawiać czoła przyszłości tak, jak czyniliśmy to dotychczas. […] Radykalna nadzieja oczekuje pewnego dobra, lecz żywiącym tę nadzieję brakuje na razie pojęć, za pomocą których mogliby je ująć (Lear 2013, s. 102, 111).

Pozostaje nam zatem nadzieja. Nie jest to mniej lub bardziej udane przewidywanie tego, co się może wydarzyć; nadzieja nie zwalnia z podejmowania działania. To akt wiary, że mimo wszystko istnieje jakiś cel i sens, i należy go aktywnie poszukiwać. Taka nadzieja ma moc zmieniania biegu wydarzeń. Tak nam się przynajmniej wydaje i tego musimy się trzymać.


Jacek Jaśtal – dr hab. filozofii, pracuje na Politechnice Krakowskiej. Zajmuje się metaetyką oraz historią etyki i moralności. Wolne chwile poświęca na czytanie książek historycznych oraz słuchanie muzyki operowej. Pasjonat długodystansowych wypraw rowerowych.

Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.

< Powrót do spisu treści numeru.

Ilustracja: Paulina Belcarz

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

Skomentuj

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy