Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2021 nr 3 (39), s. 40–41. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.
Podobnie jak Grecy w micie wiecznego powrotu próbowali zadowolić swe metafizyczne pragnienie »ontyki« i statyki – albowiem z punktu widzenia nieskończoności stawanie się rzeczy, które bez przerwy powracają do tego samego stanu, jest przez to wewnętrznie anulowane i można nawet twierdzić, że »świat tkwi w miejscu« – tak też człowiek »prymitywny«, nadając czasowi kierunek cykliczny, anuluje jego nieodwracalność. […] Żadne wydarzenie nie jest nieodwracalne, żadna przemiana nie jest ostateczna. W pewnym sensie można nawet rzec, że w świecie nie dzieje się nic nowego, gdyż wszystko jest tylko powtarzaniem tych samych pierwotnych archetypów. […] Rzeczy powtarzają się w nieskończoność i tak naprawdę nie dzieje się nic nowego pod słońcem. Ale to powtarzanie ma sens […]: nadaje ono zdarzeniom cechę rzeczywistości.
Mircea Eliade, Mit wiecznego powrotu, przeł. K. Kocjan,
Warszawa 1998, s. 102–103
Kilka lat temu jechałem autobusem z Brukseli do Krakowa. Przed północą, gdy byliśmy już w Niemczech, do mojego współpasażera zadzwoniła żona z sakramentalnym pytaniem: „gdzie jesteś?”. Bezradnie rozejrzał się dookoła, spojrzał w ciemność za oknem i w końcu rzekł: „przemierzamy bezkresne autobany Vaterlandu”. Obraz autobusu z kilkunastoma ludźmi na pokładzie jako jedynego realnego obiektu w niedookreślonej przestrzeni bez wyraźnych granic i punktów odniesienia nagle wydał mi się niesłychanie prawdziwy – i jednocześnie bardzo uniwersalny, daleko wykraczający poza samo doświadczenie męczącej podróży przez Europę.
Gdy myślimy o nieskończoności, to chyba w naturalny sposób przychodzi nam właśnie na myśl jednostajna, geometryczna przestrzeń i jej symbole: preria, pustynia, ocean, przestrzeń kosmiczna. Jesteśmy nawykli do przemieszczania się, niczym prawdziwy easy rider wolność łączymy z brakiem przestrzennych barier. Jeśli coś jest ograniczone, to nasz czas – wyraźnie wydzielone okresy, postępujące jeden za drugim niczym odcinki na linii dnia, miesiąca, roku, życia, historii. Takie ujęcie pozwala co prawda wprowadzić kategorię zmiany, a następnie postępu, ale za pewną cenę. Każde zdarzenie nabiera wtedy wyjątkowego charakteru, a linia czasu musi mieć jakiś początek i jakiś koniec, nie może przecież ciągnąć się w nieskończoność.
Liniowe postrzeganie czasu nie jest jednak wcale oczywiste, co więcej – chyba nie jest też dla człowieka naturalne. Jest raczej efektem długiej drogi, jaką przeszliśmy od epoki pierwotnych wspólnot plemiennych, dla których podstawowym doświadczeniem nieskończoności był właśnie czas, a nie przestrzeń. Wyrazem tej nieskończoności była natomiast jego nieuchronna cykliczność.
Zacznijmy zatem od samych źródeł: kultur archaicznych. W.D. TenHouten (Time and Society, Oxford 1990), szczegółowo analizując kulturę Aborygenów, wyróżnił kilka kluczowych elementów koncepcji cykliczności czasu. Przede wszystkim koncepcja taka bardzo ostro rozróżnia sfery sacrum i profanum. Rytuały religijne podkreślają związek człowieka z wyższą rzeczywistością, który jest niezbędny, by osiągnąć siłę duchową. To wymaga jednak odrzucenia sfery codzienności, a tym samym wiąże się z wewnętrznym wysiłkiem oraz odnawianiem różnych form inicjacji. Stopień doskonałości w tym zakresie wyznacza także miejsce w hierarchii społecznej. Tak naprawdę istotna jest tylko przeszłość – mity i ciągle na nowo opowiadane historie o dawnych wydarzeniach stanowią najważniejszą treść życia. W konfrontacji z przeszłością codzienność jest banalna i bez znaczenia, ale niekiedy to, co naprawdę wzniosłe, może w tej codzienności znów się pojawić. Dlatego tak istotne stają się rytuały i ceremonie, które sprawiają, że przeszłość jest stale obecna – po prostu jest teraźniejszością. Elementy nowe postrzegane są jako zagrożenie, destrukcja, zerwanie ciągłości. Społeczność musi się przed tego rodzaju zagrożeniami bronić, co prowadzi do ahistorycznej wizji wspólnoty jako prostego trwania uporządkowanego przez różnego rodzaju niezmienne cykle.
Truizmem stało się przypisywanie cyklicznej koncepcji czasu kulturze greckiej i przeciwstawianie jej judeo-chrześcijańskiej koncepcji czasu linearnego. Nie do końca odpowiada to prawdzie, kultura grecka była zbyt wielowymiarowa, by dało się ją ująć w tak prosty schemat. Funkcjonowało już wtedy kilka względnie niezależnych koncepcji czasu (kosmiczny, historyczny, społeczny, psychologiczny), część z nich zawierała elementy liniowości. Każda z nich inaczej też przejawiała się w życiu codziennym (np. w zwyczajach religijnych czy w normach społecznych), inaczej w kluczowych tekstach kultury (np. w tragediach klasycznych), a jeszcze inaczej w próbach ich ujęcia w teoriach filozoficznych.
Jeśli jednak mielibyśmy wskazać wzorcowe filozoficzne odwołanie do cykliczności czasu, to z pewnością byłaby to kosmologia Empedoklesa. Zakłada ona istnienie czterech niezmiennych pierwiastków, które podlegają przeplatającym się procesom scalania i rozpraszania. Procesami tymi rządzą dwie siły: Miłość i Waśń, a skrajne, niestabilne punkty tej nieustannej oscylacji to stan doskonałego zespolenia i całkowitego zróżnicowania. Pomiędzy nimi mieści się Kosmos i wszystko, co nań się składa. W ten sposób sfera ciał niebieskich, sfera przyrody i sfera ludzka zostają połączone w jeden wszechogarniający proces, który ma ostatecznie sens sakralny, mistyczny.
Wizje cykliczności podobne do kosmologii Empedoklesa mają wielką siłę, ponieważ stosunkowo łatwo dopasować do nich nasze codzienne doświadczenie. W końcu nie przez przypadek powtarzamy w chwilach zadumy nad światem: „nic nowego pod słońcem”. Dziś, w epoce, w której łatwo stracić wiarę w postęp i w ostateczną zmianę na lepsze, obraz Koła Wiecznego Powrotu może tym bardziej dla wielu wydać się atrakcyjny – nawet jeśli koło to musiałoby się kręcić z nieporównywalnie większą prędkością niż dla starożytnych. Być może nadchodzi więc moment, gdy prosta wizja czasu linowego całkowicie straci swą atrakcyjność.
Z punktu widzenia naszego osobistego doświadczenia najważniejsze pytanie o cykle czasu dotyczy jednak ich emocjonalnego odbioru. Czy obraz nieskończonej cykliczności odniesiony do różnych sfer rzeczywistości wydaje się nieść nadzieję i siłę, nadając światu – jak pisze M. Eliade – ostateczny sens, czy też raczej rodzi poczucie rozpaczliwego, niemożliwego do uniknięcia uwięzienia? Na to pytanie każdy z nas musi już sobie odpowiedzieć sam.
Jacek Jaśtal – dr hab. filozofii, pracuje na Politechnice Krakowskiej. Zajmuje się metaetyką oraz historią etyki i moralności. Wolne chwile poświęca na czytanie książek historycznych oraz słuchanie muzyki operowej. Pasjonat długodystansowych wypraw rowerowych.
Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.
< Powrót do spisu treści numeru.
Ilustracja: Małgorzata Uglik
Skomentuj