Artykuł Felieton

Jacek Jaśtal: Iwan Iljicz idzie do lekarza

jastal logo biale

Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2019 nr 5 (29), s. 42–43. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.


[Iwan Iljicz] dotrzymał słowa i udał się rzeczywiście do jednego z najlepszych doktorów w mieście.

Wszystko odbyło się, jak myślał, jak przewidywał z góry, jak bywa zwykle. Niczego nie brakło. Było i oczekiwanie, i doktorska powaga, przybrana­, nienaturalna, […] opukiwanie i osłuchiwanie, zwykłe szablonowe ­pytania i zbyteczne całkiem odpowiedzi, nawet ten wyraz twarzy, który­ zdawał­ się mówić: „Bądź spokojny, biedny śmiertelniku, oddaj się tylko w nasze ręce, a my już odgadniemy, co ci jest, co i jak zrobić ­potrzeba; tu nie ma żadnej kwestii, człowiek zawsze tylko machina!“. […] Doktor mówił: „Taki a taki symptomat wskazuje, że choroba musi być taką a taką, lecz jeśli to, owo i tamto nie potwierdzi mego przypuszczenia, to trzeba będzie postawić inną hipotezę…“.

Dla Iwana Iljicza jedno tylko pytanie było ważne: czy stan jego jest niebezpieczny? Lecz doktor zdawał się właśnie pomijać to niestosowne pytanie. Z jego punktu widzenia było ono zupełnie zbyteczne; chodziło tylko o rozstrzygnięcie dwóch prawdopodobieństw: latającej nerki i chronicznego kataru żołądka. Nie chodziło przecież o życie, lecz o zbadanie i zdefiniowanie choroby. […] Doktor zadowolony z dowodzenia swego, tryumfująco i wesoło zarazem spojrzał przez wierzch okularów na pacjenta, lecz ten ostatni wyprowadził stąd wniosek, że jest źle z nim bardzo. Doktorowi i innym może to być obojętne, ale z nim niedobrze. Ten przykry wniosek dotknął go boleśnie i wywołał uczucie litości nad samym sobą, a zarazem gniew głuchy na doktora, który tak obojętnie pomijał stronę najważniejszą. […] 

– Chciałbym jednak wiedzieć, czy choroba moja ­zalicza się do niebezpiecznych?
Doktor spojrzał na niego surowo. […] 

– Powiedziałem już panu wszystko, co uważałem za potrzebne i właściwe – rzekł głośno. – Resztę wyjaśni dalsze badanie choroby.

I skłonił się na znak pożegnania.

Iwan Iljicz […] przez całą drogę nie przestawał rozbierać i przypominać sobie słów lekarza, starając się jego niejasne, specjalne zdania i wyrazy przełożyć na zwykły, dla wszystkich zrozumiały, język i znaleźć w nich odpowiedź na dręczące go zapytania: źle, bardzo źle czy głupstwo? I zdawało mu się, że sens ostateczny wszystkich­ uczonych dowodzeń wypadł dla niego niepomyślnie.

Lew Tołstoj, Śmierć Iwana Iljicza, przekł. anonimowy,
Warszawa 1891, Wikiźródła

 

Choć stan medycyny z końca XIX wieku i stan medycyny współczesnej są zupełnie nieporównywalne, uchwycona przez Tołstoja natura relacji pacjent–lekarz ma tak specyficzny charakter, że kontekst historyczny nie ma tu szczególnego znaczenia. Dwie perspektywy doświadczania cielesności – jako nośnika własnej tożsamości osobowej i jako zewnętrznego obiektu badań – są w istocie na tyle odmienne, że nie sposób ich połączyć. Owo napięcie, z całą jego złożonością i ze wszystkimi jego aspektami, można wręcz uznać za centralny element procesu leczenia.

Aby w opisie relacji pacjent–lekarz wyjść poza oczywiste, ale i zawsze jałowe zderzenie naukowego uprzedmiotowienia i podmiotowej samoświadomości, spróbujmy sięgnąć po bardziej neutralne kategorie: kontroli i ryzyka. Jeśli pod tym kątem zestawimy sytuacje pacjenta i lekarza, od razu dostrzeżemy silną asymetrię. Wyrażana w postaci obiektywnej wiedzy, sproblematyzowanego opisu kontrola nad sytuacją leży prawie całkowicie po stronie lekarza, ale ryzyko związane z lekarskim błędem lub opieszałością czy też ostateczną niemocą medycyny prawie wyłącznie ponosi pacjent. Dlatego właśnie chory, choć prawie w ogóle nie rozumie, co się dzieje z jego organizmem ani co wyrażają kolejne medyczne testy i wskaźniki, ani co w technicznym języku wysoko wyspecjalizowanej wiedzy mówi do niego lekarz, nie jest gotów bezgranicznie mu zaufać. Wręcz przeciwnie: im mniej rozumie, tym bardziej staje się podejrzliwy.

Powodów owej nieufności bywa kilka, a ponieważ z pozycji pacjenta trudno je rozdzielić, zazwyczaj wzajemnie się wzmacniają. Po pierwsze pojawia się oczywista obawa, że lekarz – czasem intencjonalnie, czasem przy okazji, a czasem ze zwykłej niedbałości i nieświadomie – wykorzysta swoją przewagę, przedkładając swój interes nad interes chorego. Po drugie dominująca pozycja i koncentracja na obiektywnych, niezrozumiałych dla pacjenta danych wręcz zachęcają lekarza, by uznał, że po prostu wie lepiej, co dla pacjenta jest dobre, i nie musi się liczyć z jego odczuciami. Tego rodzaju paternalizm w czasach Iwana Iljicza był w medycynie wręcz naturalny. Ale dzisiejszy nacisk na autonomiczne traktowanie pacjenta – skądinąd jak najbardziej zasadny – w istocie niewiele w opisywanej relacji zmienia. Powodem dezorientacji jest bowiem nie tylko obawa pacjenta, że straci prawo decydowania o sobie. Równie poważne obawy wynikają, po trzecie, z silnego przeświadczenia chorego, że bez aktywnej, cierpliwej pomocy lekarza w ogóle nie będzie w stanie podjąć decyzji – nawet jeśli otrzyma takie prawo. To doświadczenie całkowitego uzależnienia w kwestiach dla osoby fundamentalnych przy jednoczesnym poczuciu deprymującego zagubienia i osamotnienia w konfrontacji z lekarzem-badaczem i całym systemem opieki medycznej jest dziś powszechne. Jego powód jest oczywisty: wiedza medyczna staje się tak wysoko wyspecjalizowana, a proces leczenia tak organizacyjnie złożony, że przestają być zrozumiałe nie tylko dla chorych, ale nawet dla lekarzy innych specjalności.

Na obiektywne kłopoty poznawcze nakłada się jeszcze jeden element – pacjent, chcąc rozpoznać swój stan, w istocie nie chce wiedzieć zbyt wiele. Nie interesują go, podobnie jak Iwana Iljicza, szczegółowe kwestie medyczne, ale proste pytanie: czy choroba, która go doświadcza, jest dla niego – jego pracy, aktywności, relacji czy ostatecznie życia – groźna. Nie musi wiedzieć, jakie procesy zachodzą w jego ciele, ale kiedy odzyska dawną sprawność albo kiedy minie przykry ból. Tylko tyle i aż tyle. I trudno mu zaakceptować sytuację, gdy lekarz zdaje się tę oczywistość ignorować.
Kiedy ktoś chce zostać weterynarzem, jasne jest, że musi spełniać jeden podstawowy warunek: musi lubić zwierzęta. Niestety trudno dziś w medycynie, z całym jej technicznym zapleczem oraz naukową i organizacyjną złożonością, przebić się z analogicznym przesłaniem. Mimo to warto wciąż przypominać: dobry lekarz musi po prostu lubić ludzi i to ludzi w sytuacji emocjonalnie szczególnej – dezorientacji, zagubienia, bezsilności, zagrożenia, odkrycia własnego przemijania, a czasem i nadchodzącej śmierci.


Jacek Jaśtal – doktor hab. filozofii, pracuje na Politechnice Krakowskiej. Zajmuje się metaetyką oraz historią etyki i moralności. Wolne chwile poświęca na czytanie książek historycznych oraz słuchanie muzyki operowej. Pasjonat długodystansowych wypraw rowerowych.

Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.

< Powrót do spisu treści numeru.

Ilustracja: Małgorzata Uglik

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

Skomentuj

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy