Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2024 nr 6 (60), s. 36–38. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.
„Stworzenie kłamie. Kosmos istot żywych to nieprzewidywalny splot kłamstwa, oszustwa, przebiegłości i śmiercionośnego podstępu. […] Już milion lat przed pojawieniem się człowieka na niebieskim globie praktykowano fałsz we wszelkich możliwych wariantach.
Wyjątkowość człowieka w otaczającej go przyrodzie opiera się nie na stopniu wyrafinowania w oszustwie, nie na cierpliwym wyczekiwaniu przy zasadzce […], lecz na planie, na przemyślanym projekcie. Plan modliszki diabelskiej jest zaprogramowany genetycznie, tymczasem człowiek ustala go sam […]. Wybiera symulowanie lub maskowanie. Przewiduje przy tym reakcje obronne przeciwnika i potrafi uwzględnić je w planie. Pomysł z koniem trojańskim nie powiódłby się, gdyby nie udało się o wiele trudniejsze zadanie: przekonanie Trojan o jego zbawczej mocy” (von Matt 2009, s. 7, 20).„Zajmijmy się z kolei tymi, którzy zarówno w słowach, jak i w czynach, jak wreszcie w mniemaniu, jakie chcą o sobie wzbudzić, odznaczają się prawdomównością lub kłamliwością. Otóż zdaje się, że blagier pragnie wzbudzić mniemanie, iż posiada właściwości zaszczyt mu przynoszące, chociaż ich nie posiada, lub że je posiada w większej mierze, aniżeli to rzeczywiście ma miejsce. Człowiek zaś, którego cechuje udana skromność – przeciwnie: choć je posiada, zaprzecza temu i umniejsza je; ten wreszcie, kto jest w środku, nie udaje i pozostaje w zgodzie z prawdą w życiu i w słowach, przypisując sobie te właściwości, które istotnie posiada, i ani ich nie powiększa, ani nie umniejsza” (Arystoteles, tłum. 1996, s. 163–164).
Intryganctwem co prawda się brzydzimy, ale z mniejszymi lub większymi intrygami mamy do czynienia nieustanie – albo jesteśmy ich ofiarami, albo sami je planujemy. Oto symulujemy przed bliską osobą jakieś nieszczęście, by ją podstępem zwabić do nas i zaskoczyć przygotowaną z przyjaciółmi imprezą z okazji jej urodzin. Sugerujemy zagubienie i nieporadność, by przyciągnąć uwagę kogoś, na kim nam zależy. Pomijamy pewne fakty lub eksponujemy inne, by wywrzeć lepsze wrażenie na potencjalnym pracodawcy. Odwołujemy ważne spotkanie, by nie było okazji do rozmowy na temat, który wolimy na razie przemilczeć. Komu nigdy się to nie zdarzyło, niech pierwszy rzuci kamieniem…
Doceniamy też intrygę i manipulację w sztuce narracji. Im bardziej zawiła i przemyślana akcja powieści albo filmu, im więcej widać w niej pomysłowości i inwencji bohaterów, tym lepiej. I powiedzmy sobie szczerze: nie bardzo przeszkadza nam fakt, że kłamią i zwodzą. Pomysł Don Giovanniego, by zamienić się strojem ze sługą Leporellem, oburza, lecz podobna przebieranka na końcu Wesela Figara budzi uznanie. O ostatecznej ocenie intrygi decyduje zatem coś więcej niż sam fakt oszukiwania. Ale owo „coś więcej” to nawet nie intencja działania intryganta. Jak zauważa von Matt, o naszej ocenie często decyduje nie moralny wymiar samych działań, ale sympatia lub antypatia, jaką wzbudza w nas planujący te działania intrygant. I tu dochodzimy do istoty prawdomówności w wersji Arystotelesa: manipulować można także dobrym wrażeniem.
Prawdomówność w nowożytnej filozofii moralnej rozumiana jest zazwyczaj jako rzetelność w formułowaniu sądów o faktach. Mamy zatem obowiązek jasno stwierdzić, że przysłowiowa ciocia źle wygląda w nowym kapeluszu, jeśli tak rzeczywiście jest (dodajmy, by złagodzić rygoryzm Kanta: przynajmniej wtedy, gdy ciocia zapyta nas o to wprost). Tylko tyle (i aż tyle) wymaga literalnie rozumiana prawdomówność. Jak jednak roztropnie stwierdza Arystoteles, chodzi nie tylko o prawdę w słowach, ale także „w życiu”. Tak szeroko ujęta prawdomówność wiąże się nie tylko z wartością logiczną wypowiadanych zdań, lecz także z całym procesem budowania i utrzymywania relacji między osobami, czyli z komunikacją.
Miarą sukcesu komunikacji jest udana współpraca w realizacji celów istotnych dla obu stron. Jak dobrze wiadomo, jest to proces bardzo złożony, w którym nie da się precyzyjnie oddzielić przekazywania czystej informacji o faktach od skłaniania innych do działania, wyrażania i wywoływania emocji czy wartościowania. W przypadku owego nieszczęsnego kapelusza nie chodzi przecież tylko o to, czy cioci w nim do twarzy. A co będzie, gdy zrobi się jej po prostu bardzo przykro? Może się na nas obrazi i przestanie się do nas odzywać, co na dobre popsuje atmosferę przy świątecznym stole? I co z ewentualnym zaproszeniem do jej domu w górach, który przy okazji darmowych wakacji obiecaliśmy odmalować? Odpowiadając na pytanie o prawdomówność w kwestii kapelusza, należy spojrzeć na cały kontekst naszych relacji z ciocią.
Co jest jednak podstawą tych relacji? Odpowiedź na to pytanie w teorii wydaje się prosta: wzajemne zaufanie bazujące na rzetelnej ocenie wiarygodności drugiej strony. Ciocia ufa nam, że jej nie naciągamy i nie zostawimy na lodzie w potrzebie, my ufamy cioci, że nas nie wystawi do wiatru i zaopiekuje się nami w wakacje. Arystoteles stwierdza coś bardzo istotnego i zarazem nieintuicyjnego: można formułować wyłącznie sądy prawdziwe w sensie logicznym, a jednak nie być prawdomównym – nierzetelnie kreować własny wizerunek lub fałszywie sugerować wartość wzajemnych relacji. Dlatego w pytaniu o prawdomówność innych nie chodzi o prostą zgodność sądów z faktami, ale o naszą głęboką obawę, że człowiek, od którego w jakiś sposób zależymy (na przykład planując wakacje lub remont domu), nie jest w istocie tym, kim się wydaje, i przez to stanowi dla nas zagrożenie.
Tym, co różni nas od Arystotelesa, jest brak wiary w istnienie obiektywnych kryteriów rzetelności owej autoprezentacji. Dla Filozofa było oczywiste, że istnieje trwała podstawa naszej tożsamości w postaci zespołu cech charakteru. Dzięki temu można sformułować obiektywnie poprawną odpowiedź na pytanie, kim naprawdę jest ten oto człowiek. My jednak wiemy już coś, czego Arystoteles nie podejrzewał: nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie. Różnie się zachowujemy w różnych rolach społecznych i w różnych sytuacjach. I zazwyczaj sami do końca nie wiemy, na co nas stać, gdzie jest granica naszych kompetencji, determinacji czy emocjonalnej wrażliwości. W różnych relacjach te same zachowania czy cechy mogą być też różnie odbierane. Wchodząc w relacje z innymi, musimy jednak zawsze jakoś się zaprezentować. A to oznacza, że każda relacja z konieczności bazuje na autokreacji i jest jakiegoś rodzaju manipulacją.
Gdzie leży zatem granica pomiędzy manipulacją dopuszczalną a niedopuszczalną? Poza dyskusją jest warunek nieformułowania sądów fałszywych: nie mówię, że skończyłem bankowość albo że umiem remontować domy, jeśli tak nie jest. Kolejny warunek, jaki przychodzi nam na myśl, wskazuje na granicę pomiędzy prezentacją świadomie kontrolowaną a tą „naturalną”, spontaniczną. Hasło „Bądź po prostu sobą” w praktyce niewiele jednak znaczy. Czy naprawdę w imię cnoty prawdomówności powinienem przyjść na rozmowę o pracę w banku w potarganych trampkach, które przecież tak lubię, i od razu wypalić, że co prawda bankowość jakoś ukończyłem, ale statystykę matematyczną zdałem dopiero za czwartym razem? Psychologia dawno już wykazała, że „nieświadome” czy „intuicyjne” nie oznacza „naturalne”. Takie „intuicyjne” zachowanie może na przykład być wynikiem przyjęcia pewnych szczególnych wzorców kulturowych czy odreagowania podświadomych kompleksów.
„Bycie sobą” jest kwestią nie spontaniczności, ale racjonalności praktycznej. A ta uczy, że to, kim jesteśmy, najlepiej ustalić po przejrzeniu się w społecznym lustrze. Inaczej nie dowiemy się, jak inni na nas reagują, czego oczekują, co jest dla nich ważne, dlaczego wchodzą z nami w interakcje. Oczywiście wiedza ta wymaga opracowania i przemyślenia, ale nie znajdziemy lepszej podstawy samooceny. Drugi warunek uczciwej autoprezentacji mógłby zatem brzmieć tak: staraj się, by obraz siebie, jaki kreujesz, pozostawał w jakieś relacji z tym obrazem ciebie, jaki mają inni ludzie. Jeśli większość ludzi wokół twierdzi, że masz pewne kompetencje, to po prostu uwierz, że je masz. Jeśli ważna dla ciebie osoba daje ci odczuć, że w czymś przesadzasz, to rozważ, czy aby faktycznie tak nie jest.
Najważniejszy, trzeci warunek niezakłamanej autoprezentacji dotyczy dobra innych: nigdy nie stwarzaj świadomie takiego obrazu siebie, który mógłby skłonić innych do podjęcia decyzji dla nich szkodliwych – takich, jakich na pewno by nie podjęli, gdyby ci nie zaufali.
Trzy w sumie dość oczywiste warunki arystotelesowskiej cnoty prawdomówności. Oczywiste w teorii. W praktyce uczymy się je stosować całe życie.
Warto doczytać:
- Arystoteles, Etyka nikomachejska, tłum. D. Gromska, Warszawa 1996.
- P. von Matt, Intryga. Teoria i praktyka podstępu w literaturze, tłum. I. Sellmer, A. Żychliński, Warszawa 2009.
Jacek Jaśtal – dr hab. filozofii, pracuje na Politechnice Krakowskiej. Zajmuje się metaetyką oraz historią etyki i moralności. Wolne chwile poświęca na czytanie książek historycznych oraz słuchanie muzyki operowej. Pasjonat długodystansowych wypraw rowerowych.
Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 4.0.
W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.
< Powrót do spisu treści numeru.
Ilustracja: Małgorzata Uglik
Ps. Jak widać na załączonym obrazku, powyższa — a nawet poniższa — kwestia to jest w historii ludzkości a nawet Człowieka wątek /niczym problem egzystencjalny/ nośny, ważki, przełomowy i ma wzięcie oraz wręcz przedsięwzięcie!
“In Liar We Trust!?
Roku Pańskiego 2025 /niestety/