Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2020 nr 6 (36), s. 38–39. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.
Pozytywne emocje są paliwem gier typu wygrany-wygrany. […] Takie podejście sprawia, że praca staje się przyjemniejsza, przekształca pracę lub karierę w powołanie, zwiększa doznanie zaangażowania, buduje lojalność i jest zdecydowanie bardziej opłacalne. Co więcej, ponieważ wypełnia pracę gratyfikacjami, jest to wielki krok na drodze do dobrego życia.
Gratyfikacje […] [to] czynności, które lubimy robić. […] Okazuje się, że gratyfikacje te nie mogą być uzyskane lub trwale zwiększone bez rozwinięcia osobistych sił i cnót. Szczęście, cel psychologii pozytywnej, […] obejmuje również przekonanie, że czyjeś życie jest autentyczne. Ten osąd nie jest tylko subiektywny, a autentyczność opisuje akt czerpania satysfakcji i pozytywnych emocji z wykorzystania swoich mocnych stron. […] Dobre życie to wykorzystanie swoich mocnych stron w celu uzyskania obfitej gratyfikacji w głównych sferach życia. […]
Dokąd zmierza w najdalszej perspektywie zasada wygrany-wygrany? W stronę Boga, który nie jest nadprzyrodzony, Boga, który ostatecznie zyskuje wszechmoc, wszechwiedzę i dobroć poprzez naturalny postęp strategii wygrany-wygrany. Być może Bóg przychodzi na końcu.
M. Seligman, Authentic Happiness, New York, 2002
Miej pozytywne nastawienie, będziesz lepiej wykorzystywał swoje możliwości, czyli staniesz się bardziej autentyczny. Autentyczność da Ci szczęście, szczęście sprawi, że będziesz bardziej produktywny. Twoje życie stanie się sensowne. Dzięki temu inni też będą bardziej produktywni i także będą żyć sensowniej. A na końcu tej drogi jest powszechna wszechmoc, wszechwiedza i wszechdobroć, czyli Bóg”. Choć w tym podsumowaniu wywodów M. Seligmana ktoś może doszukiwać się nieco sarkazmu, próba zredukowania jego koncepcji do pseudopsychologicznej szarlatanerii i obśmianie jej jako mistyki dla maluczkich nie byłyby poważne. Seligman nie jest ani naukowym hochsztaplerem, ani naiwnym realistą. Jest przede wszystkim psychoterapeutą, który chce pomóc ludziom w uwolnieniu się od depresji, nerwic i poczucia bezsensu poprzez zachęcanie do tworzenia pozytywnych iluzji i myślenia o sobie lepiej, niż na to zasługują. To nic innego jak próba ożywienia mitu o wewnętrznej potędze człowieka i sile wiary w siebie. Jeśli Seligman błądzi, to nie dlatego, że w ogóle sięga po ten mit, ale dlatego, że proponuje taką jego formę, która łatwo może stać się dla ludzi destrukcyjna. I z tym zarzutem musi się zmierzyć.
U źródeł proponowanej przez Seligmana koncepcji psychologii pozytywnej leży psychologia humanistyczna, rozwijana przez takich wybitnych psychologów jak A. Maslow, R. May, C. Rogers czy V. Frankl. Zaraz po traumatycznych doświadczeniach II wojny światowej autorzy ci podjęli próbę wyzwolenia jednostki z obezwładniającego uścisku biologicznego i społecznego determinizmu poprzez wskazanie drogi do samorealizacji i aktywizacji autentycznego „ja”. Cel psychoterapii widzieli w próbie zaktualizowania takich pozytywnych cech jak poczucie własnej wartości, autonomia, samoświadomość, zdolność budowania głębokich relacji interpersonalnych, otwarcie na innych, wyrozumiała akceptacja świata czy nakierowanie na transcendencję. Nawet przy olbrzymim wysiłku włożonym w pracę nad sobą tak rozumianą samorealizację osiągną jednak bardzo nieliczni.
Wyjaśnienie kłopotów z samorealizacją może iść w dwóch kierunkach. Po pierwsze, można zacząć obwiniać wszelkiego rodzaju okoliczności życiowe i wszystkich ludzi wokół (biedni nasi rodzice!) za to, że uniemożliwiają nam bycie naprawdę sobą, przez co nasze życie okazuje się porażką. Potencjał psychoterapeutyczny wizji jednostki jako ofiary krzywd wszelakich jest jednak niewielki – żale do świata nie uczynią naszego życia lepszym. Rozwiązanie drugie, proponowane właśnie przez psychologię pozytywną, wydaje się skuteczniejsze: powód nieosiągalności szczęścia leży w nas, ale łatwo go pokonać. Wystarczy zmienić swoje nastawienie do życia.
Przeróżne przepisy, jak to zrobić, można dziś znaleźć w tysiącach poradników z gatunku „jak być szczęśliwym i ogarnąć swoje życie”. Wychodzą one z założenia, że poczucie szczęścia nie zależy od życiowego sukcesu, ale odwrotnie – jest sposobem jego osiągnięcia. Jeśli będziesz czuł się szczęśliwy, to będziesz żył dłużej, będziesz lepiej zarabiał, miał bardziej udane małżeństwo, zasłużysz na lepszą ocenę przełożonych, będziesz zdrowszy i bardziej kreatywny, otwarty na ryzyko i innych ludzi.
Choć chętnie wierzymy w proste recepty, niestety sprawdzają się one rzadko. Oczywiste spostrzeżenie, że życiowy sukces na miarę oczekiwań dany jest jedynie wybranym, a świat rzadko jest w stosunku do nas fair, wprost wiedzie wyznawców psychologii pozytywnej – jak twierdzą coraz liczniejsi jej przeciwnicy (np. S. Brinkmann) – do jeszcze cięższych nerwic, depresji i załamań.
Psychologia humanistyczna starała się pokazać, jak poprzez złożoną i długotrwałą pracę nad sobą uzyskać równowagę wewnętrzną pomimo niesprzyjających okoliczności świata, ale też w ciągłej interakcji z tym światem. W ujęciu proponowanym przez psychologię pozytywną zasadniczo „świat jest okej”. Za to, że nasze życie „nie jest okej”, odpowiadamy wyłącznie my sami. Jeśli zatem jesteś nieszczęśliwy, to na własne życzenie; jeśli żyjesz nieautentycznie, to dlatego, że mając niewłaściwe nastawienie, nie potrafisz uruchomić swojego wyjątkowego potencjału. Stąd już krok do wniosku, że nie uzyskujesz „obfitej gratyfikacji w głównych sferach życia”, ponieważ twoje najmocniejsze strony są obiektywnie słabe – twój potencjał nie jest znowu aż tak wyjątkowy, jesteś raczej przeciętny i wewnętrznie byle jaki. Jeśli nie chcesz pogodzić się z tym wnioskiem, spróbuj jeszcze bardziej skoncentrować się na przeżyciach własnego „ja”. Ale to może okazać się prostą drogą do całkowitej destrukcji. Wszak nic nie czyni ludzi bardziej nieszczęśliwymi niż poczucie winy z powodu własnej banalności w świecie oferującym tyle wspaniałych możliwości.
Czas na wniosek: udanego życia i szczęścia nie da się osiągnąć, ignorując świat wokół siebie i nieustanne zaglądając do swojego wnętrza. Głęboka studnia świetnie nadaje się na centrum rozległej osady, ale fatalnie się w niej mieszka.
Jacek Jaśtal – doktor hab. filozofii, pracuje na Politechnice Krakowskiej. Zajmuje się metaetyką oraz historią etyki i moralności. Wolne chwile poświęca na czytanie książek historycznych oraz słuchanie muzyki operowej. Pasjonat długodystansowych wypraw rowerowych.
Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.
< Powrót do spisu treści numeru.
Ilustracja: Florianen vinsi’Siegereith
Skomentuj