Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2019 nr 3 (27), s. 52–54. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.
Urodził się Pan w 341 r. przed Chr. w greckiej kolonii na wyspie Samos. Wkrótce potem rozpoczęły się podboje Aleksandra Macedońskiego. W 323 r. Aleksander umarł, a Arystoteles opuścił Ateny (zaraz także kończąc swoje życie). Miasto to wtedy straciło już nie tylko swe polityczne, ale i kulturowo-intelektualne znaczenie. A jednak pod koniec IV wieku przybył Pan do Aten, by na ich przedmieściach założyć nową szkołę filozoficzną – szkołę w ogrodzie. Dlaczego?
W czasach niepewności i zamętu chciałem nauczyć ludzi tego, co najważniejsze – szczęścia. Znajduje się ono bowiem w naszych rękach, niezależnie od zewnętrznych warunków i kaprysów historii. Ateny zaś wciąż były miastem szkół filozoficznych, przyjeżdżali więc tam ludzie poszukujący życiowej mądrości. W podobnym czasie przybył też mój późniejszy główny konkurent – Zenon z Kition. On jednak jako cudzoziemiec nie mógł kupić budynku, dlatego jego zwolennicy zbierali się w powszechnie dostępnym Malowanym Portyku (ἡ ποικίλη στοά, Poikile Stoa). Moi uczniowie z Ogrodu i jego uczniowie z Bramy czy Portyku (ze Stoi) zapoczątkowali dwie wielkie starożytne szkoły etyczne – epikurejską i zenonicką lub stoicką. Później przeniosły się one do Rzymu, gdzie w takiej lub innej postaci przetrwały kilkaset lat.
Jaka jest podstawowa różnica między waszymi szkołami?
Z pewnym uproszczeniem można powiedzieć, że według stoików najwyższym dobrem i celem człowieka jest cnota, a ona daje szczęście. Ja zaś twierdzę odwrotnie: celem jest szczęście, choć narzędziem do jego osiągnięcia jest cnota. Być może w praktyce zewnętrzny obserwator nie odróżni stoika od epikurejczyka. Jednak punkt wyjścia naszych rozważań i recepta na życie oraz sposób jego przeżywania są kompletnie różne. Dla mnie najważniejsze jest szczęście.
A na czym polega szczęście?
Na doznawaniu przyjemności. Naszymi elementarnymi odczuciami są przyjemność i ból. Pierwszego pragniemy, a drugiego unikamy. Chodzi więc o to, by zapewnić w życiu maksimum przyjemności oraz zminimalizować lub zneutralizować cierpienia. Nasza natura dąży do przyjemności. Filozofia ma jej tylko pomóc w ich osiąganiu.
Czy dla tak mało wzniosłego celu potrzeba aż filozofii?
Tak, gdyż przeciętny człowiek dowolnej epoki nie potrafi żyć przyjemnie. Do tego potrzeba sztuki. Podam przykład: wielu ludzi goni za przyjemnościami nienaturalnymi, takimi jak poczucie euforii sprawianej przez rozmaite środki odurzające. Poczucie to jednak szybko się kończy i przychodzi ból głowy, zmęczenie czy przygnębienie. Podobnie bywa z przyjemnościami niekoniecznymi. Jedzenie jest naturalne i konieczne – dlatego daje nam przyjemność. Jednak zakupienie, przygotowanie i strawienie wykwintnego posiłku często przynosi więcej strat niż zysków. Nie mówię już o uzależnieniu od niezdrowej żywności lub od słodyczy. Nie dają one w danej chwili więcej przyjemności niż zwykły zdrowy posiłek. W dłuższej perspektywie przynoszą zaś fizyczne dolegliwości.
Czy filozofia sprowadza się do dietetyki?
Nie. To był tylko przykład. Chodzi mi po prostu o to, że recepta na szczęście sprowadza się do tego, by skupić się na przyjemnościach naturalnych i koniecznych, zdystansować się do przyjemności niekoniecznych oraz odrzucić przyjemności nienaturalne. Szczęście nie polega na nagromadzeniu chwilowych pozytywnych doznań zmysłowych, lecz na pewnym trwałym stanie lub sposobie życia – na życiu bez cierpienia: bez cierpienia fizycznego (czyli bez bólu) oraz bez cierpienia psychicznego (czyli bez lęku). Jestem hedonistą, ale propagowana przeze mnie przyjemność jest rozumna, a przez to głębsza. Moją dewizą jest nie gonienie za uciechami, lecz życie spokojne, ciche, w gronie przyjaciół, na łonie natury, z dala od zgiełku, splendoru i atrakcji wielkich miast.
Ale takie życie nie jest możliwe! Przecież cierpienie jest niezmienną składową naszego losu.
Co do cierpienia fizycznego to wystarczy powiedzieć, że ból silny jest krótki, a ból długi jest słaby. Oba więc bóle dadzą się znieść. Trzeba tylko, zamiast koncentrować się na nich, skupić się na samej radości życia. Ona przychodzi naturalnie. A zakłóca ją przede wszystkim nie ból, lecz (rozwiany właśnie) lęk przed nim. A jeszcze bardziej: lęk przed stratą, lęk przed śmiercią oraz lęk przed bogami. Tych ostatnich nie ma się co bać – oni się nami nie interesują, mogą zaś być dla nas wzorcem szczęśliwości. Co do śmierci: gdy nastanie, nas już nie będzie i nic złego nie będziemy odczuwać, a póki co – śmierci jeszcze nie ma. A strata? Skoro prawdziwa przyjemność polega na braku cierpień, żadna strata nie może nam jej zabrać. Kto ją osiągnie w sposób doskonały, ten nic już nie potrzebuje i bez wielu rzeczy może się obyć. Prawdziwa przyjemność jest stanem naszego umysłu i w zasadzie nie można jej ani zwiększyć, ani zmniejszyć. Przeżywanie tego stanu zależy tylko od nas.
Mam dwie wątpliwości wobec pańskiej nauki. Po pierwsze, czy jest ona realistyczna? Czy cierpienie rzeczywiście da się oszukać filozoficznymi dywagacjami? Po drugie, czy pański wzniosły hedonizm nie jest ukrytym egoizmem?
Nie odpowiem na pierwsze pytanie. Aby sprawdzić, czy moja recepta na szczęście jest realistyczna, trzeba wypróbować ją w praktyce. Ogromna liczba ludzi poszła za moim przykładem i udało im się: umieli tak zdystansować się wobec cierpienia, że umierali w radości. Co do drugiej sprawy – nie boję się oskarżeń o egoizm. Jeśli każdy z nas będzie mądrym i szczęśliwym egoistą, wszyscy na tym skorzystamy. Taki egoista nie sprawia bólu innym. Co więcej, we własnym interesie tworzy przyjacielskie kręgi szczęścia. W ten sposób pomnaża szczęście w świecie.
A jaki jest Pana stosunek do nowożytnych etyków, takich jak Immanuel Kant czy John Stuart Mill?
Pierwszego nie lubię – to piąta woda po Zenonie. Drugiego zaś uznaję za swego dalekiego krewnego. Zresztą w całych dziejach etyki toczy się wielki spór o to, czy teorię i praktykę moralności oprzeć na intelektualnych ideałach, czy na zwykłym doświadczeniu; czy ludzkie czyny oceniać według bezwzględnych nakazów lub powinności (które wyznaczają ich wewnętrzną wartość lub jej brak), czy według konkretnych skutków lub konsekwencji czynów; czy w naszym życiu moralnym chodzi o doskonałość lub cnotę, czy po prostu o szczęście, przyjemność lub korzyść. Być może oba ujęcia w teorii się uzupełniają, a w praktyce zbiegają, jednak w istocie swej są różne. Pierwszy sposób myślenia nazywa się dziś deontologizmem (od gr. δέον, deon – obowiązek oraz λόγος, logos – nauka) lub kantyzmem (od nazwiska wspomnianego filozofa), a drugi – konsekwencjalizmem lub utylitaryzmem (od łac. utilis – użyteczny). Ja wraz z Millem opowiadam się za tą drugą stroną; Zenon i Kant – za pierwszą.
Na końcu chciałem zapytać, co się teraz z Panem dzieje. Umarł Pan w 270 r. przed Chr., 8 lat przed śmiercią Zenona. A co jest z Panem dzisiaj?
Atomy, które tworzyły moją duszę i ciało, rozeszły się i tworzą obecnie różne inne byty. W tym sensie więc mnie nie ma, choć budujące mnie niegdyś składniki istnieją nadal. Jednak z drugiej strony trwam, bo w ziemskim życiu osiągnąłem stan doskonałego szczęścia, a on nie różni się istotnie od stanu doznawanego przez bogów. Bóstwo jest wieczne i szczęśliwe. Ktokolwiek jednak doznaje prawdziwego szczęścia, upodabnia się do boskiej osoby i czas się dla niego nie liczy. Wynika stąd, że w pewnym sensie żyję nadal – szczęśliwy – w boskim wymiarze. Podobnie jest z moim konkurentem, Zenonem. Przy czym, jak mówią stoicy, osiągnął on stan wewnętrznej doskonałości przez wyrzeczenie się wszelkich pragnień, podporządkowanie się boskiemu prawu natury oraz dostosowanie rozumu i życia do koniecznych powinności Opatrzności lub Przeznaczenia. Dzięki temu jego rozum jakoś zjednoczył się z Boskim Rozumem przenikającym świat. A po każdym końcu-pożarze świata będzie się indywidualnie odradzał, uczestnicząc w kolejnym cyklu wiecznie powtarzających się czy powracających dziejów Kosmosu.
Jacek Wojtysiak – profesor filozofii, kierownik Katedry Teorii Poznania Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. Autor podręczników do filozofii: Pochwała ciekawości oraz Filozofia i życie. W pracy naukowej tropi dwa słowa: być i dlaczego. Poza tym lubi leniuchować na łonie rodziny, czytać Biblię, słuchać muzyki barokowej i kontemplować przyrodę. Uzależniony od słowa drukowanego i od dyskutowania ze wszystkimi o wszystkim. Hobby: zbieranie czapek z różnych możliwych światów.
Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
< Powrót do spisu treści numeru.
Ilustracja: commons.wikimedia.org, CCo
Gratuluję wywiadu. Świetnie, że udało się Panu dotrzeć do Epikura. Wszak nie szuka poklasku i nie wystaje na ściankach!
a kiedy wywiad Houellebecqiem?