Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2019 nr 3 (27), s. 28–29. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.
Z różnych argumentów na rzecz istnienia Pierwszej Przyczyny przedstawię dwa. Sformułuję je w postaci reductio ad absurdum, czyli pokażę, do jakich kłopotliwych, paradoksalnych czy wręcz absurdalnych konsekwencji prowadzi negacja tezy dowodzonej. Jeśli więc chcemy tych konsekwencji uniknąć, powinniśmy uznać, że Pierwsza Przyczyna istnieje. Po uznaniu jej istnienia zastanowię się nad jej cechami. Postaram się przy tym nie zanudzić Was abstrakcją – cały wywód okraszę swojskimi przykładami. Zastrzegam jednak, że rozpatrywana kwestia jest bardzo skomplikowana, a jej rozwiązanie zależy od przyjętych przez nas rozmaitych założeń. Argument pierwszy jest w szczególności zależny od założeń na temat natury czasu; natomiast argument drugi jest zależny przede wszystkim od założeń co do natury samej przyczynowości. Rozpoznanie oraz ocenę tych założeń pozostawiam czytelnikom.
Paradoks Sylwestra
Od 30 lat nie uczestniczę w obrzędach sylwestrowych. Pamiętam jednak, że w Sylwestra jakieś kilkanaście sekund przed północą uczestnicy obrzędu ustawiają się w krąg, po czym odliczają: 10, 9, 8, 7, 6, 5, 4, 3, 2, 1. Wtedy następuje wielki pisk i strzelają szampany. Wreszcie mamy Nowy Rok.
Pomyślcie, co by było, gdyby odliczanie zacząć wcześniej. Cała zabawa trwałaby dłużej. Tyle że pierwszą liczbą nie byłaby dziesiątka, lecz na przykład setka. Co by jednak było, gdyby odliczanie nie miało początku? Mielibyśmy wieczny Sylwester! Z jednej strony fajnie. Z drugiej strony Nowy Rok nigdy by nie nadszedł. Nie sposób wszak odliczyć lub przejść wieczności. (Jak pisał ponad 200 lat temu Immanuel Kant, „nieskończoność szeregu polega właśnie na tym, że nie może być nigdy do końca doprowadzona”). Co gorsza, dwie dowolnie wybrane chwile trudno byłoby wtedy od siebie odróżnić, skoro i jedną, i drugą poprzedzałaby taka sama otchłań nieskończoności. Zbiór liczb całkowitych ujemnych mniejszych od ‑1 jest przecież równoliczny ze zbiorem liczb całkowitych ujemnych mniejszych na przykład od ‑6. Rozumiemy to, choć nie „doświadczamy”, gdyż nikt z nas nigdy nie policzył do końca elementów tych zbiorów.
Zwolennicy argumentu w stylu paradoksu Sylwestra uważają, że każda przyczyna musi w swym trwaniu lub działaniu zajmować pewien okres oraz że wśród okresów znajdują się okresy najkrótsze, dalej już niepodzielne. Jeśli każdej przyczynie przyporządkujemy po jednym okresie, to w przypadku braku Pierwszej Przyczyny nie istniałby okres pierwszy, a tym samym nie doliczylibyśmy się okresu obecnego i występującego w nim zdarzenia. Lub odwrotnie: gdybyśmy numerowali przyczyny zdarzenia, którego jesteśmy teraz świadkami (zaczynając od jego bezpośredniej przyczyny, potem przechodząc do przyczyny tej przyczyny i tak dalej), nigdy nie dotarlibyśmy do jego ostatecznej przyczyny. Znaczy to, że nigdy nie dowiedzielibyśmy i nie moglibyśmy się dowiedzieć, skąd się to zdarzenie wzięło. Jakkolwiek bowiem cofalibyśmy się w czasie, jego praprzyczyny zawsze tkwiłyby w mrokach nieskończoności.
Nie wchodząc w głębszą dyskusję nad powyższym argumentem, jedną rzecz należy podkreślić. Jego zwolennicy nie negują (lub nie muszą negować) istnienia matematycznej lub teologicznej nieskończoności. Nie twierdzą, że nie istnieje żaden idealny lub intencjonalny obiekt nieskończony – taki jak na przykład zbiór liczb naturalnych lub zbiór liczb całkowitych. Nie twierdzą też, że Bóg nie może być nieskończony, choćby w takim sensie, że Jego trwanie wolno modelować za pomocą tego ostatniego zbioru. Uważają tylko, że działające w czasie przyczyny nie mogą tworzyć nieskończonych, bezpoczątkowych łańcuchów. Trudno bowiem pomyśleć, że świat jest wiecznym Sylwestrem.
Paradoks pożyczki
Od razu zaświadczam: nigdy nie żyłem na kredyt. Są jednak ludzie, którzy muszą pożyczać pieniądze. Wyobraźcie sobie Jana, który musi kupić samochód, ale nie ma gotówki. Prosi więc o pomoc Jolę. Jola też nie ma pieniędzy, lecz ma przyjaciółkę Jadwigę. Ona także nie ma pieniędzy, choć ma znajomości w parabanku. Parabank jest na granicy bankructwa, ale nikt o tym nie wie, więc pożycza pieniądze z jakiegoś banku. Bank ten z kolei pożycza z innego banku i tak dalej.
Zwykle taki ciąg pożyczek zatrzymuje się na banku, który naprawdę ma pieniądze. Wyobraźcie sobie jednak proces pożyczania, w którym brakowałoby takiego banku. Wtedy Jan może kupiłby samochód za pożyczone pieniądze. Jednak w całej tej procedurze wszystkie pieniądze byłyby pożyczone i nie byłoby osoby czy instytucji, która by je realnie posiadała. (Pieniądze trzeba zwrócić!). Czy taka sytuacja jest możliwa? Pomijam pytanie, czy jest efektywna – wydaje się oczywiste, że system finansowy, w którym brakuje rzeczywistych posiadaczy pieniędzy lub ich pokrycia, nie może być efektywny.
Wielu „przyjaciół” Pierwszej Przyczyny postuluje jej istnienie właśnie po to, by zagwarantować bazę dla działania zwykłych przyczyn. W tym ujęciu każda przyczyna, która jest zarazem skutkiem, ma moc sprawiania czegokolwiek, ale tylko tak jak ktoś kupujący za pożyczone pieniądze. Nieskończony łańcuch dłużników nie da nam rzeczywistego pożyczkodawcy. Jeśli pieniądze nie biorą się znikąd, musi istnieć ich posiadacz. Tak samo z przyczynami. Gdyby wszystkie przyczyny miały charakter względny – czyli byłyby zarówno przyczynami, jak i skutkami – działałyby jakby na kredyt. Nie byłoby jednak nikogo, kto udzielałby kredytu. Moc sprawcza przyczyn brałaby się z niczego.
Ponownie, nie będę wchodził w dyskusję nad argumentem. Zwrócę tylko uwagę na jedną rzecz. Jego zwolennik nie musi się angażować w spory o to, ile zwykłych przyczyn istnieje, jak działają lub jakie łańcuchy tworzą. Być może przyczyn takich jest nieskończona ilość, być może nawet układają się w łańcuchy koliste. Ważne jest tylko to, że żadna z tych przyczyn nie może istnieć lub działać, jeśli – tak lub inaczej – nie otrzyma swej mocy sprawczej od czegoś, co posiada ją z siebie. W skali globalnej nie da się przecież istnieć bez gwaranta lub zabezpieczenia. Za istnienie i działanie ktoś w końcu musi zapłacić – i to zapłacić tym, co rzeczywiście ma.
Najwyższy Dawca
Jakimi cechami odznacza się Pierwsza Przyczyna? Z pewnością ma ona przewagę nad pozostałymi przyczynami – one są zależne od niej, ona zaś nie jest zależna od niczego. Z tej cechy oraz na podstawie pewnych dodatkowych założeń metafizycznych zwolennicy mocnego rozumienia Pierwszej Przyczyny (a do niego się tu ograniczę) wyprowadzają jej kolejne właściwości.
Najważniejsza z nich polega na tym, że Pierwsza Przyczyna istnieje sama z siebie i jest nieograniczona w swym istnieniu. Jeśliby tak nie było, Pierwsza Przyczyna musiałaby po prostu wyłonić się z nicości lub mogłaby ulec wyczerpaniu. Gdyby dopuścić pierwsze, jej postulowanie nie spełniałoby swego celu: istnienie i moc kauzalna przyczyn brałyby się ostatecznie znikąd. Gdyby dopuścić drugie, Pierwsza Przyczyna (wbrew swej naturze) nie byłaby niezależnym i pełnym dysponentem swego istnienia i funkcjonowania.
Po drugie, Pierwsza Przyczyna musi działać inaczej niż zwykłe przyczyny: każda ze zwykłych przyczyn działa dzięki czemuś od siebie różnemu, a Pierwsza Przyczyna działa z siebie samej, bez żadnego materiału lub zewnętrznego warunku.
Po trzecie, Pierwsza Przyczyna jest dokładnie jedna. Dwie pierwsze przyczyny mogłyby na siebie wpływać lub siebie ograniczać. W ten sposób ich niezależność i nieograniczoność uległyby zachwianiu.
Po czwarte, pierwsza przyczyna posiada wszystko, co wartościowe. Posiada jednak nie dosłownie, lecz – by wrócić do metafory finansowej – tak jak właściciel pieniędzy, który może za nie kupić to, co jest na rynku. W przypadku Pierwszej Przyczyny jej konto jest nieograniczone, a tym, co może ona sprawiać, jest niemal wszystko.
Patrząc na powyższe cechy, trudno się dziwić, że Pierwszą Przyczynę nieraz identyfikowano z Bogiem. Zresztą pamiętając choćby o tym, że jedynym doświadczanym przez nas śladem niezależności kauzalnej, jest wolność, trudno Pierwszą Przyczynę pojąć bez porównania do osoby. Ludzie religijni ten ostatni aspekt Pierwszej Przyczyny uważają za najważniejszy. Przy czym głębsza religijność wyraża się nie w metaforyce bankiera, lecz w metaforyce Najwyższego Dawcy.
Jacek Wojtysiak – profesor filozofii, kierownik Katedry Teorii Poznania Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. Autor podręczników do filozofii: Pochwała ciekawości oraz Filozofia i życie. W pracy naukowej tropi dwa słowa: być i dlaczego. Poza tym lubi leniuchować na łonie rodziny, czytać Biblię, słuchać muzyki barokowej i kontemplować przyrodę. Uzależniony od słowa drukowanego i od dyskutowania ze wszystkimi o wszystkim. Hobby: zbieranie czapek z różnych możliwych światów.
Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
< Powrót do spisu treści numeru.
Ilustracja: Hanna Urbankowska
Skomentuj