Chciałbym się najpierw wytłumaczyć z powyższego tytułu. Moim zamiarem – jeśli ktoś nie wierzy, to trudno – nie było stworzenie chwytliwego rynkowo zestawu słów, żeby czytelnika od razu przeszedł dreszczyk. Chciałem raczej w formie skrótowej ująć to, o czym będzie rzecz. Inspiracja do jej napisania natomiast ma swoje źródło w niezmiennie twórczym Tygodniu Filozoficznym (kwiecień, 2018). Tym razem objęliśmy refleksją język w jego trzech odsłonach: filozoficznym, potocznym, naukowym. Przejdźmy zatem do meritum. Kimże jest ów etyk jako demiurg?
Otóż z wykładu prof. Krzysztofa Meissnera, znanego fizyka teoretyka, dowiedziałem się, że przyszłość należy do pojazdów autonomicznych. Ponieważ pojazdy autonomiczne będą także uczestniczyły w tzw. zdarzeniach drogowych, kiedy to trzeba decydować, czy ratować akurat przechodzącą kobietę (może nawet matkę z dzieckiem), czy też ważnego dyplomatę, który siedzi na tylnym siedzeniu samochodu, będzie zapotrzebowanie na pracę dla etyków. Może to być kobieta, która nagle wtargnęła na jezdnię albo w jakiś inny sposób naraziła siebie i będące pod jej opieką dziecko. No więc dobrze, kobieta jest winna zaistniałego zdarzenia. Ale co z tego wynika? Co z tego wynika dla człowieka parającego się kwestiami etycznymi? Prelegent zauważył bowiem, że właśnie w związku z pojazdami autonomicznymi i podobnymi dylematami będzie duże zapotrzebowanie na etyków. Ja jednak dalej nie rozumiem.
W filmie Ja, robot jest pewna znamienna scena. Dobrze obrazuje ona to, co mam tutaj na myśli. Otóż zdarzył się wypadek. Samochody detektywa Spoonera i 11-letniej dziewczynki zostają zepchnięte do rzeki. Na miejscu wypadku wkrótce pojawia się robot, dokonuje obliczeń szansy przeżycia i ratuje Spoonera, choć ten opiera się, bo chce ratować najpierw dziewczynę. Możemy sobie wyobrazić podobny wątek inaczej. Samochód wypada z drogi i wpada do wody. W samochodzie znajdują się dwie osoby: ojciec z córką. Na miejsce zdarzenia przybywa robot. Robot, jak to robot, działa wedle przepisanego algorytmu. Oblicza zatem błyskawicznie (ostatecznie moc obliczeniową ma ogromną), kto ma większą szansę na przeżycie. I z rachunku wychodzi mu, że ojciec. Ratuje zatem ojca. Ten z kolei, ponieważ nie jest robotem, tylko człowiekiem, a nadto ojcem, zapiera się tą resztką sił, która mu jeszcze została, bo chce, by w pierwszej kolejności zostało uratowane jego dziecko. I jak etyk mógłby pomóc w skonstruowaniu uniwersalnego rozwiązania? Jak można zredukować całe bogactwo i nieprzewidywalność relacji międzyludzkich do banalnego przecież ostatecznie działania komputera: impuls – 1, brak impulsu – 0?
Jeśli bowiem zgodzimy się, że robot jest robotem i działa zgodnie z instrukcją programu, to do jego obsługi potrzebny jest dobry informatyk, a nie etyk. Chyba że etyk będzie działał podobnie jak informatyk. Jakże inaczej mógłby przewidywać wszystkie możliwe sytuacje, w których decyduje się sprawę życia i śmierci, i to dodatkowo wbrew statystyce? Jedyne rozwiązanie, jakie mi się tu narzuca, w tym nowym środowisku maszynowo-ludzkim, jest takie, by to ostatecznie człowiek mógł decydować, kto powinien przeżyć. Do tego jednak musiałby być w pełni sił w momencie sytuacji granicznej, jaką jest nagły wypadek, albo przynajmniej na tyle sprawny, by podjąć decyzję i przerwać radosną prostotę schematycznego wnioskowania (chciałem nawet napisać „myślenia”, ale się zawahałem) robotów. Bo robot nie zrozumie człowieka. Zresztą czemu tu się dziwić? Jeden człowiek rzadko rozumie drugiego człowieka – i to nawet w przypadku łączącej ich bliskiej więzi – dlaczego więc robot miałby mieć ułatwione zadanie? Matka postanawia rodzić dziecko wbrew zaleceniom lekarzy, bo jest druzgocąca diagnoza: rak, bo ciąża jest zagrożona. I matka nie rozważa ani też nie bawi się w statystykę. Mogłaby się przynajmniej pokrzepić choćby okruszyną nadziei, że na przykład lekarze często się mylą, że ktoś tam w podobnej sytuacji (ach, te precedensy!) też był ostrzegany, a wyszło wbrew czarnym przewidywaniom. Nie sądzę, by taka kalkulacja matce była potrzebna. Jej wystarczy niepojęta siła relacji matka–dziecko, której żadna aparatura nie zmierzy. Dalej zatem nie rozumiem, na co przydałby się etyk pojazdom autonomicznym.
Druga część moich refleksji właściwie nie dotyczy tylko mózgu, ale wszelkich badań psychologów, którzy w radosnym uniesieniu odkrywają – jak wierzą – coraz głębsze pokłady ludzkiej natury. Takie przynajmniej mają przekonanie. Przyjąłem mózg jako mój punkt odniesienia. Czy nie jest jednak tak, że podczas badania zakładamy wiele rzeczy? Podstawowym zaś założeniem jest to, że bierzemy mózg w izolacji od całego środowiska organizmu, wszakże wszystkich czynników (jawnych i ukrytych) łączących go z organizmem nie jesteśmy w stanie zmierzyć. Podłączając mózg zatem do odpowiedniej aparatury badawczej traktujemy go jak wyizolowany układ. Jest to – by tak rzecz – mózg jako taki, a nie mózg tej konkretnej osoby, w tym środowisku emocjonalnym, z tą a nie inną historią etc. Czy mózg tak wyizolowany jest tym samym mózgiem Kowalskiego? Ostatecznie przecież można badać urządzeniem intensywność relacji łączącej dwie osoby. Niech to będzie przyjaźń albo miłość. Podłączamy je do urządzeń mierzących rytm serca, puls, ciśnienie, temperaturę. I pewnie wskaźniki nam się wychylą, tak że będziemy mogli dumnie podsumować: mierzymy. Ale co mierzymy? Co przyspieszony puls lub podniesione ciśnienie mówią o łączącej relacji? Nic. Nawet nie można się uzyskanymi danymi zachwycić, jak wrażliwy czytelnik zachwyca się opisami podobnych relacji w dialogu Fajdros Platona.
Czy nie mamy tu podobnej sytuacji, jak w przypadku zasady nieoznaczoności Heisenberga? Powiada ona, że nie sposób zmierzyć jednocześnie dwóch wielkości z dowolną dokładnością, np. położenia i pędu. Jak się skupiam na mózgu, zapominam o człowieku. Jak patrzę na człowieka, nie myślę o jego mózgu. Przestaję go traktować integralnie. A to przecież Kowalski myśli, a nie tylko mózg Kowalskiego. I pewnie gdyby się dało wszczepić mózg Kowalskiego jakiejś innej osobie, mielibyśmy zupełnie inny rodzaj myślenia. Przypomina mi to sytuację, z jaką mamy do czynienia obecnie w medycynie. Jeśli przychodzi do lekarza człowiek, który skarży się na ból żołądka, to przecież lekarz (zaznaczam: mądry lekarz) nie znajdzie rozwiązania, jeśli nie spojrzy na żołądek tego pacjenta w powiązaniu z innymi organami. Wszak jest to żołądek tego pacjenta, a nie innego. Nie jest to też żołądek jako taki, ale przynależący do tej konkretnej osoby. Obecne zjawisko fragmentacji albo – jak kto woli – analitycznego, a nie syntetycznego patrzenia na pacjenta jest bodaj pierwszą przyczyną porażki w leczeniu. Każdy zamyka się w swojej specjalizacji. Nie ma czasu i pieniędzy na konsylia.
Skoro zatem takie radykalne podejście analityczne prowadzi donikąd, jak to wybornie i z wielkim kunsztem literackim opisuje Gombrowicz w słynnym starciu profesorów syntezy i analizy z Ferdydurke, to zdrowy dystans w laboratoriach psychologicznych do osiągniętych wyników badań bardzo się przyda.
Człowiek nie zasłoni się robotem, kiedy sam musi decydować. Kowalski z patrzenia na swój mózg na ekranie rezonansu magnetycznego nie zrozumie, dlaczego widzi dobro, aprobuje je, a podąża za złem.
Jan Kłos – pracownik Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, interesuje się doktrynami społeczno-politycznymi, środkami masowego przekazu, systemem politycznym Stanów Zjednoczonych. Laureat Nagrody im. Michaela Novaka za rok 2006.
Fot.: © by fotomek
Słowo jest zawsze narzędziem komunikacji społecznej niezależnie w jakiej formie jest przedstawiane. Problemem albo to nie jest problem tylko rzeczywistość jest fakt, ze każdy słowo rozumie po swojemu, nadając mu swoje znaczenie. Istnieje przecież dyscyplina naukowa która nazywa się Semantyka lingwistyczna ktora potwierdza te naukowe fakty.
U nas każdy człowiek nauki rozumie wszystko po swojemu tak samo jak każdy zwykły człowiek. Pytanie moje : co robić abyśmy się właściwie zrozumieli? Wg mojej oceny niezbędny jest dyskurs, który jest sposobem na pokonywanie nie tylko różnic semantycznych, żale także politycznych oraz różnic w budowaniu strategii rozwojowej ale także różnic w rozumieniu pojęcia wiary.