Potęga niesmaku

Justyna Melonowska: Kto nie ma wroga, ten nie ma zasługi. Krytyka katolicyzmu dereistycznego (cz. 1)

„Do kogo zatem można porównać Proroka?” – zapytacie Państwo. Śpieszę z odpowiedzią… Jest to papież John. Papież chrześcijaństwa imaginowanego, nieskażonego rzeczywistością. Papież, który umie sobie wyobrazić świat, w którym (parafrazując znaną pieśń innego, nieżyjącego już duchowego przywódcy Zachodu, z zawodu barda i marzyciela, w stosunkach społecznych zaś znanego realisty) wszyscy ludzie żyją w pokoju, zajęci dniem dzisiejszym; w którym nie ma własności i być może krajów; z pewnością zaś nic, dla czego by się zabijało i umierało.

Download (PDF, 1.47MB)


A więc klęska! Lecz klęska pesząca, gdyż wzbudzająca w wielu poczucie, że oto „nie dorośli”, „nie pojęli”, i podczas, gdy inni „już są”, oni nie tylko „jeszcze nie są”, ale nie wiadomo, czy kiedykolwiek „będą”… chrześcijanami. Nie jednak chrześcijanami po prostu, ale chrześcijanami głębszego wglądu, dowolniejszego powiewu (gdyż Duch, jak wiadomo, kędy chce wieje), zarazem subtelniejszymi i bardziej zdecydowanymi w swym stosunku do Ewangelii. Oto prorocy! Kogo jednak i czego? Czyje i jakie nauczanie powtarzają i głoszą? Odpowiedź brzmi: są to prorocy Proroka.

Prorok ów nastał 13 marca 2013 roku i przybrał imię Franciszek. Imię nowe, gdyż ponaddwutysiącletnia tradycja Kościoła katolickiego, na którego czele ów Prorok stanął, nie dostarczyła mu – jak wolno mniemać – żadnego wzoru i takiego imiennika, którego dziedzictwo miałoby zostać podjęte. Oto Franciszek. Oto ten, który wszystko czyni nowe. Uwolniony od więzów nałożonych mu przez niepojętnych chrześcijan wieków minionych, postanawia tchnąć na świat ducha na nowo – lecz w końcu! – pojętej Ewangelii. Stąd też przez lata, konsekwentnie, wyniszcza ów papież-rewolucjonista („rewolucja czułości i miłosierdzia”, mówią o niej prorocy Proroka) zastaną doktrynę, a nawet tradycję liturgiczną i jej pietas. Począwszy od pierwszych słów wygłoszonych przez pontyfika – tak cudownie uwolnionych od Chrystusa w imię, jak mieliśmy się wkrótce przekonać, ewangelii po prostu dobrego człowieka i powszechnego braterstwa ludzi – przez nauczanie o małżeństwie i cudzołóstwie (a na jego przedłużeniu o dyscyplinie sakramentów), odstąpienie od nauczania o karze śmierci, brutalną próbę eksterminacji tradycyjnej liturgii i wypchnięcie katolików wiernych Tradycji na marginesy Kościoła lub w magiczny krąg „schizmy”, po – w końcu – nie tylko porzuconą, ale i ogłoszoną „dziś już niepopieraną” koncepcję wojny sprawiedliwej. Oto Prorok!

*

Chrześcijanin wieków minionych mógłby powiedzieć, że Ewangelia, którą znał, zastawała go w środku jego doświadczeń i w nich z nim współżyła, współdzieliła jego los, w tym jego nędzę, poniżenie i rozpacz. Z czasem, powoli niczym kropla drążąca skałę, rozsadzała jego dolę i krzywdę oraz jego stan ducha miłosierdziem i wybaczeniem, które jednak nie szło przeciw sprawiedliwości ani nie ignorowało jej wymagań, ale ją dopełniało. Ewangelia trafiała do maluczkich i czyniła ich wielkimi, nie w tym jednak sensie, iżby celowała w głupców, by zwielokrotnić ich głupotę. Dziś tymczasem „dynda” swobodnie ponad zasadą niesprzeczności, zwolniona z obowiązku rozstrzygnięcia, czy gesty sprawiedliwości mogą się obyć bez sprawiedliwości, a zatem, czy coś może być zarazem sprawiedliwe i niesprawiedliwe.

Ta” ewangelia bowiem nie rozsadza, lecz ustanawia; nie wchodzi w rzeczywistość, lecz ją przymusza i wytwarza. Jest to, zaiste, geniusz stwórczy i trzeba oka, które nie wzbrania się przed dostrzeżeniem zła, by zobaczyć, że ufundowana jest na zniszczeniu i nicościowaniu. Tak oto obok zgwałconych kobiet i dzieci Ukrainy leży zgwałcona doktryna katolicka, dalej zaś zgwałcona sprawiedliwość, w końcu zaś miłosierdzie przymuszone do aranżowanego przez Proroka ożenku z niesprawiedliwością. Można też zarysować ciąg odwrotny, który uwyraźnia związki wynikania: ogólny kierunek miłosierdzia bez sprawiedliwości każe odrzucić sprawiedliwość jako problem, co dzieje się poprzez uszkodzenie doktryny katolickiej, która w końcu jest bezbrzeżnie bezradna, gdy napotyka zło, i jedyne, co potrafi, to głosić ewangelię nie z tego świata, ewangelię ze świata wyobrażonego, w którym wszyscy są zbawieni, gdyż – ujmując rzecz dobitnie – się zbawiają (są wszak „dobrymi ludźmi”), a sekunduje im w tym Bóg niesprawiedliwy (reprezentujący skonfliktowaną ze sprawiedliwością cnotę miłosierdzia).

*

Ach! A więc pelagianizm! Twierdzi pani, że Prorok nawraca do tego starego nauczyciela chrześcijan pierwszych wieków, który głosił tak niesłychaną siłę natury ludzkiej, że nie tylko da ona radę o własnych siłach przezwyciężyć grzech i osiągnąć świętość (dziś: zaprowadzić na świecie pokój i narzucić pacyfistyczną doktrynę), ale która też jest tak dalece sui iuris, że nie może jej krępować wola Boża, a w przypadku Proroka zasada niesprzeczności?”. Nie. Gdyby katolicy byli obecnie pod władzą papieża Pelagiusza, stawiane byłyby im niesłychanie wysokie wymagania moralne i dyscyplinarne. W nich właśnie wyrażała się wiara Pelagiusza – tego przez wielu kochanego nauczyciela – w siłę ludzkiej natury. Nie w ustępstwie, lecz w wymaganiu. Kierunek obecnego pontyfikatu jest zaś pod względem nauczania o moralności zupełnie odwrotny.

Choć tutaj ryzykuję potknięcie się o własne sznurówki. Obrońca stanowiska pontyfika może bowiem powiedzieć, że wymaganie, by Ukraińcy i Rosjanie bratali się ze sobą (np. w publicznych gestach podczas liturgii papieskiej) jest dowodem nadzwyczajnych wymagań moralnych. Riposta brzmiałaby, że rezygnacja z kategorii odpowiedzialności, winy i kary nie czyni zadość wymaganiom sprawiedliwości, a zatem jest formą zwolnienia z wymagań. Należy również zauważyć, że papież replikuje tu sposób działania typowy dla progresywnej lewicy obyczajowej, tj. narzucanie określonych postaw całym społecznościom ludzkim (np. narodom) w miejsce jednostkowych dramatów i pojednań. W tym się jeszcze do niej zbliża, że nakazuje przyjęcie stanowiska immoralnego jako mającego wyrażać najwyższe moralne standardy. Ani jedno, ani drugie nie jest katolickie w znanym dawniej znaczeniu tego terminu.

Wróćmy jednak do zasadniczego pytania: „Do kogo zatem, jeśli nie do Pelagiusza, można porównać Proroka?”. Śpieszę z odpowiedzią… Jest to papież John. Papież chrześcijaństwa imaginowanego, nieskażonego rzeczywistością. Papież, który umie sobie wyobrazić świat, w którym (parafrazując znaną pieśń innego, nieżyjącego już duchowego przywódcy Zachodu, z zawodu barda i marzyciela, w stosunkach społecznych zaś znanego realisty) wszyscy ludzie żyją w pokoju, zajęci dniem dzisiejszym; świat w którym nie ma własności i być może krajów, z pewnością zaś nic, dla czego by się zabijało i umierało. Rzecz jasna częścią tej ewangelii jest i to, że nie ma w niej religii prawdziwej, choć może istnieć ubogacające, synkretyczne bogactwo przekonań religijnych. Nie ma i być nie może piekła, gdyż człowiek z natury uświęcony jest usprawiedliwiony. Wyobraź sobie, Czytelniku, „it’s easy if you try”… Musisz jedynie odwrócić oczy od świata, jakim on jest rzeczywiście i od natury ludzkiej, jaką ona jest naprawdę. Nie wolno Ci też rozważać czynów ludzkich i ich osądzać, musisz – mówiąc najkrócej – mieć w pogardzie sprawiedliwość. Wówczas staniesz się „prawdziwym chrześcijaninem”. Nie wiem jednak, czy Ci na tym zależy i dlaczego miałoby zależeć, skoro jest to miano właściwie puste znaczeniowo; dziś pod tym szyldem następuje absorpcja i rozkład wszystkiego. Widzę jeden tylko warunek i jedną korzyść dla Ciebie z tej adherencji: jeśli jesteś człowiekiem żywiącym pewne tęsknoty natury religijnej, a jednocześnie człowiekiem bez zasad, wówczas to nowe chrześcijaństwo, ten nowy katolicyzm, jest dla Ciebie.

*

Oto główna różnica między katolicyzmem wieków dawnych a imaginizmem współczesnym. Ewangelia (Mt 5,38–48) nakazuje „miłujcie nieprzyjacioły wasze”, z czego jasno wynika, iż miłość ta tego się właśnie domaga, by… mieć nieprzyjaciół. Ona, jeśli można tak powiedzieć, żyje z wrogów. Przykazanie „módlcie się za tych, którzy was prześladują” jasno stwierdza istnienie prześladowców. Jeśli tymczasem we wszystkich widzi się braci (pod szyldem, powiedzmy, Fratelli tutti), to też braci tylko się pozdrawia. Cóż zatem szczególnego się tu czyni? „Czyż i poganie tego nie czynią?”, należałoby spytać, lecz znów – niefortunnie – stwierdza się tu istnienie jakowychś „pogan”. Jeśli zatem miłość nieprzyjaciół ma sprawić, że chrześcijanie staną się „synami Ojca swego”, tego samego, który sprawia, że „słońce wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych”, to wynika stąd raczej zachęta do „synostwa”, a więc ufnej wiary w wyroki ojcowskie i pozostawienie mu dzieła sprawiedliwości (odpłaty, pomsty), a zatem do zachowania pokoju i hartu ducha, do wzbraniania się przed nienawiścią, resentymentem i zemstą, a nawet do podjęcia mozolnego dzieła ułożenia relacji braterskich. Nie jest to jednak zachęta do sądów i czynów niesprawiedliwych (J. Ratzinger wskazywał w kontekście wojny sprawiedliwej, że niezgoda na nią i pacyfizm niosą ryzyko pogrążenia się całego świata w chaosie i triumf zła, przy czym obejmuje ono również sprawcę; stąd walka o sprawiedliwość jest czynem miłosierdzia, ponieważ obejmuje również wolę przywrócenia sprawiedliwości jako środowiska życia sprawcy; nie żąda sprawiedliwości „dla siebie”, lecz „dla wszystkich”). Dziełem – podkreślmy – jest przebaczenie, a nie niesprawiedliwość. Czym jednak ona jest, ta niesprawiedliwość? To proste. Niesprawiedliwość jest równością. Sprawiedliwość jest zaś nierównością: każdemu podług zasług, każdemu podług win.

*

Badajmy jednak dalej. Skoro bowiem w Chrystusie nie ma już „Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego” (Ga. 3,28), to być może nie ma też „Rosjanina ani Ukraińca”? Owszem, „w Chrystusie” zapewne nie ma, a zatem Rosjanin nie występuje wówczas przeciw Ukraińcowi i vice versa. Gdy jednak ignorujemy przesłankę chrystologiczną i deklarujemy braterstwo wszystkich ludzi na podstawie ich przynależności gatunkowej, a nie na gruncie wiary, to wówczas Chrys­tus jest oczywiście kimś doskonale zbędnym i bez obaw można głosić, iż „nie ma Rosjanina ani Ukraińca”, gdyż braterstwo to jest immanentnie światowe.


Justyna Melonowska – doktor filozofii. Adiunkt w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Autorka książek i artykułów naukowych, m.in. Osob(n)a: kobieta a personalizm Karola Wojtyły — Jana Pawła II. Doktryna i rewizja (Difin 2016), Ordo amoris, amor ordinis. Emancypacja w konserwatyzmie (APS 2018), Pisma machabejskie. Religia i walka (Fundacja im. Augusta hr. Cieszkowskiego, 2020). Jej zainteresowania badawcze dotyczą filozofii i teologii osoby, filozoficznego ujęcia macierzyństwa, rozumienia ortodoksji religijnej i przywództwa religijnego w XXXXI wieku. Uczestniczka licznych debat publicznych. Od 2017 związana z „Christianitas. Pismo na rzecz ortodoksji”. Obecnie na publikacje oczekują jej Pisma jakubowe. Religia i walka.

Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.

Ilustracja: Lucas Cranach starszy, Złoty wiek, c. 1530, Wikimedia Commons, obraz w domenie publicznej

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

Skomentuj

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy