Oto znajduje mnie moja dawna, znajoma myśl. Myśl, którą żywiłam już dawniej i wyżywiłam po pełne nasycenie – jak pierwszą miłość, jak głęboką urazę, jak nieczyste pragnienie… Spisałam w skoroszytach, opatrzyłam komentarzami na marginesach, w końcu wyłożyłam w swej ostatniej książce. A jednak – patrz! – znów tu jest. Gdzie mnie znalazła i dlaczego? Oto dom pogrążony w ciszy, wszyscy wyjechali. Jestem tu tylko ja, moja zmęczona upałem charcica i kot, którego imię wywołuje słuszne niezadowolenie miłośników naszej kultury klasycznej (woła się go bowiem per Homer). Siedzę w wytartym fotelu w rogu tarasu i patrzę na ten kawałek świata – dawniej ugór – który zamieniłam w ogród kwitnący i bujny. Przychodzimy na ten świat nie tylko jako dziedzice, ale i dłużnicy. Na wekslu za podpis służy odcisk naszej drobniutkiej, zmoczonej wodami w łonie matki, nienarodzonej jeszcze dłoni. Pomyślano dla nas ogród in illo tempore, in illo loco. Ale straciliśmy nasz ogród, pewna kobieta straciła. Dano nam miejsce zastępcze, tę ziemię. Zamieniajmy w ogród miejsce zastępcze, te ziemie. Zamieniłam w ogród miejsce zastępcze, ziemię przy domu zastępczym – danym mi, póki jestem w drodze. Gdzie jednak jest pierwszy ogród, ten właściwy? Kto go stracił i dlaczego?
Siedzę więc w tym starym fotelu o miodowej, wytartej tapicerce i patrzę na ogród. Przygotowuję się do napisania skryptów do wykładów, które będę prowadzić w przyszłym roku. Bo oto po latach, wielu latach uprawiania filozofii i niemal półwieczu bycia filozofem, w końcu dane mi jest filozofii uczyć. Przypominam sobie tę wielką aulę, wypełnioną po brzegi, w której pracowałam w tym roku. Tę, o której nic nie da się powiedzieć nad form follows function – co zresztą należy odnieść do uniwersytetu jako takiego dziś. Wspominam tego życzliwego, zawsze czujnego studenta, który tak spokojnie i w tempie czytał grupie na głos Sartre’a, gdy o to poprosiłam. (Jak mu było na imię, czy aby nie Piotr?). I myślę, że trzeba przygotować wykład o hermeneutyce. I że trzeba rzecz ująć genetycznie oraz archeologicznie, że nie wolno pominąć bohaterów starożytnej egzegezy, ale też, że trzeba pokazać technikę – pokazać, czy może raczej ukazać – w każdym razie: podać w młode dłonie nić Ariadny. „O! – myślę sobie. – Pokażę im tę zagadkę z Księgi Rodzaju! Ten trop! Wspominając przy tym, że Augustyn kazał wszelkie tropy traktować jak sprawę życia i śmierci, czy może Życia i Śmierci”. Czy nie pisał bowiem, iż
ludzie wykształceni nie powinni zapominać, że i nasi autorzy stosowali sposoby wyrażania myśli zwane przez gramatyków terminem greckim «tropy». Robili to znacznie częściej i szerzej, niż mogliby pomyśleć i wyobrazić sobie ci, którzy nie znają tropów, choć zapożyczali je od innych pisarzy. Ci natomiast, którzy tropy znają, aprobują je w Piśmie Świętym i wiedzą, że ich znajomość pomaga w zrozumieniu (Święty Augustyn, De doctrina christiana – O nauce chrześcijańskiej, s. 157)?
Pomaga? Ku czemu i jak? I, przede wszystkim, gdzie dziś znajdę ludzi wykształconych i wykształcenia szukających?
Sala wykładowa – tak. Nigdy nie siadam, nauczając. Chodzę więc w tej niewielkiej przestrzeni między katedrą a pierwszym rzędem studenckich ław. Teraz w dłoni trzymam niewielki kamień. Podrzucam go, a on upada gdzieś na podłogę, po chwili więc odgrywam teatralne potknięcie. Oto trop! Widzicie, mili państwo? Co przykuwa waszą uwagę, o ile jeszcze przykuwa ją cokolwiek? Posłuchajcie:
Wtedy Pan Bóg rzekł do niewiasty: „Dlaczego to uczyniłaś?” Niewiasta odpowiedziała: „Wąż mnie zwiódł i zjadłam”. Wtedy Pan Bóg rzekł do węża: „Ponieważ to uczyniłeś, bądź przeklęty wśród wszystkich zwierząt domowych i polnych; na brzuchu będziesz się czołgał i proch będziesz jadł po wszystkie dni twego istnienia. Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie i niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę”. Do niewiasty powiedział: „Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci, ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą”. Do mężczyzny zaś [Bóg] rzekł: „Ponieważ posłuchałeś swej żony i zjadłeś z drzewa, co do którego dałem ci rozkaz w słowach: Nie będziesz z niego jeść – przeklęta niech będzie ziemia z twego powodu: w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia. Cierń i oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym są płody roli. W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz! (Rdz 3,13–19; podkr. – J. M.).
Nie tak wiele trzeba chwil, by myśl wprawiona pytaniem w ruch dostrzegła nagle – jakby w gorączce dociekania – że o ile do węża i do mężczyzny Bóg mówi „ponieważ”, o tyle nie mówi tak do niewiasty. U węża i mężczyzny jest: „Ponieważ A, to B”. Ukazuje się również harmonia pomiędzy pierwszą księgą biblijną (Rodzaju) a ostatnią (Janową Apokalipsą), wskazująca, że wypowiadający poniższe słowa Sędzia jest nie Kaprysem, lecz Logosem: „Ponieważ wylali krew świętych i proroków, krew również pić im dałeś. Godni są tego!” (Ap 16,6). Tymczasem Ewa nie słyszy żadnego „ponieważ A”, słyszy jedynie: „B”. Oto wyrok.
Pochylam się do kamyka rzuconego wcześniej na podłogę, a więc podejmuję trop. Na kamyku widzę drobniutką, delikatną, spłoszoną postać – jakby rusałkę, jakby Calineczkę, jakby wróżkę… Ale nie, to po prostu Ewa. Mówię do niej słowami pełnymi ciekawości, lecz pilnuję, by mój głos i postać wolne były od wszelkiej nachalności. Pytam zatem z troską i z drżeniem, kto wie – być może nawet z caritas.
– Za co zostałaś ukarana, moja Ewo, matko wszystkich żyjących, a zatem i moja matko? – dopytuję i milknę na chwilę. – Jeśli odtąd masz kierować swe pragnienia ku swojemu mężczyźnie, to ku komu – na miły Bóg, ku komu?! – kierowałaś je dotąd? – Podnoszę kamyk i powolutku, ostrożnie niosę go na wyprostowanej dłoni ku pierwszemu rzędowi.
– Widzi ją pan? – pytam owego Piotra, wiedząc, że ku kamykowi pochyli się również przenikliwa rudowłosa dziewczyna i że oboje będą mierzyć się z tajemnicą pierwszej kobiety. – Jaką się ona panu jawi? Jest raczej smutna, czy skonfundowana?
– Chyba smutna – mówi. – Widzę, że zakryła twarz dłońmi.
– Trzeba ją stąd zabrać – mówię zaraz. – Zlękła się! – I odkładam kamyk z powrotem na podłogę, szepcząc jeszcze do Ewy słowa tego pozawiekowego pocieszenia: All shall be well… All matter of things shall be well…
Samotność! – mówię do nich – proszę państwa, samotność! Zda nam się, że pośród naszych utrapień, niepowodzeń, krzywd i klęsk poznaliśmy wszyscy – każdy z nas z osobna – tę rzecz tak ludzką: samotność. Komu z nas jest ona obca, mili państwo?! Kto z nas jej nie przeklinał i kto z nas jej nie pragnął?! W istocie jednak jeden tylko człowiek znał tę samotność, jeden dotknął jej istoty, a dotykając – uchwycił jedynie pustkę. Więcej jeszcze niż pustkę… A może raczej należałoby powiedzieć „mniej niż pustkę”, uchwycił bowiem nic, nihil.
Oto Ewa w chwili karania. Oto wywołana przez nią nagła całościowa transformacja bytu, jego radykalne – nomen omen – przeistoczenie, w którym przez chwilę staje się on zupełnie innym samego siebie i jako taki – niemal niebytem. Pośród tego stoi winowajczyni. Nikt nie zwraca się do niej, nie pada ku niej żadne słowo, nawet przekleństwo („Bądź przeklęta!” – nie, nikt i nic tak nie woła). Sama Ewa milknie, choć właściwie raczej nie uzyskuje głosu. O Adama i tylko o niego pyta Bóg. Adam i on tylko odpowiada. Bóg zawołał, zapytał, rzekł. Mężczyzna odpowiada pierwszy raz (odpowiadając, mówi tylko o sobie: „usłyszałem”, „przestraszyłem się”, „ukryłem się”), potem drugi (wówczas wskazuje Ewę jako „tę, która jest postawiona przy nim” i „tę, która [mu] dała [owoc]”). Dopiero wtedy, gdy Ewa jest już oskarżona, a przynajmniej wskazana, Bóg kieruje na nią swe spojrzenie i traktuje jako podmiot czyniący („uczyniłaś”), ona zaś odpowiada („zwiódł mnie”, „zjadłam”). A więc Ewa już wie, że popełniła błąd („zwiódł mnie”)! Wąż ją wyzwolił i wyemancypował przez wybór, lecz przecież… ona nie była uprzednio w żadnej niewoli! Komu teraz do głowy przyjdzie zrozumieć ją jako kochającą, pragnącą, zdobywczą i śmiałą w miłości, jako wprost „chorą” z niej? Tym bardziej że widzimy ją jako pasywną, niemocną, pomijaną i (jakby wskutek tego) oniemiałą, przypisaną do mężczyzny, którego cnoty charakteru – powiedzmy to jasno – niełatwo jest dostrzec. W całej literaturze trudno znaleźć obraz bardziej przejmującej samotności od tej, jakiej zaznaje Ewa w Edenie po upadku. Jest to nagłe opuszczenie przez Boga, przez człowieka, oderwanie od środowiska życia; oderwanie od całych struktur bytu, które tu – podczas przesłuchania – zaczynają się wysuwać spod stóp Ewy. Ona nie tyle stoi opuszczona pośród bytu, lecz to cały byt odsuwa się od niej, opuszcza ją! Tak jakby ziemia pod jej stopami zanurzonymi jeszcze w trawie i koniczynie zaczynała się rozsuwać powoli, lecz nieuchronnie. Oto pod Ewą otchłań.
Gdyby tylko sztuka chrześcijańska wydała podobną ikonę, miałby ją chyba przed oczami każdy konający w samotności odstępca… A jednak ten obraz osamotnionej Ewy, zdającej się wołać ku Bogu, ku Adamowi, ku biosowi ogrodu: „Nie opuszczaj mnie!”, ma, jak sądzę, bliźniacze przedstawienie. Jest nim krzyżowe zawołanie i skon Jezusa. Oto okrzyk, którym Lew Szestow nie bez racji – i nie bez ironii – oskarża wyznawców, chrześcijan. Pisze: „Wydaje im się, że Zbawiciel musiał osiągnąć stan takiej rozpaczy, ale ludzie mogą się bez tego obejść” (Szestow, s. 438–439). Zapewne nieliczni znają siłę tego krzyku. Nie każdy wypycha z płuc i krtani dźwięk-tchnienie tego rodzaju, gdyż nie każdy zyskuje błogosławieństwo nieznośnego cierpienia i wykrzywiającej członki agonii. Kto jednak tak krzyczał, ma większą łatwość, by wyobrazić sobie Ewę, gdy woła zrozpaczona po swym upadku. Co woła? Do kogo? A może raczej… kogo przywołuje? Dostrzega katastrofę swego położenia, w świeżej pamięci ma jeszcze owo wcześniejsze „jako”, sicut („będziecie jako/sicut Bóg”) będące najskrytszym pragnieniem jej serca i skrywające tajemnicę tego, kim jest: gwałtowną naturą, chorą z nienasycenia. Może zatem jedynie wołać-płakać (dawniej powiedzielibyśmy „gwałtować”) to jedno zdanie: „Boże, mój Boże, czemuś mnie nie dopuścił?!”. Tak! Pragnęła Go bowiem jak Oblubienica Oblubieńca, a Pieśń nad Pieśniami jest jednym z genesis. Ewa jest Oblubienicą, Bóg – Oblubieńcem. To dla Niego zerwała owoc, by być sicut Deus, jako Bóg, a to znaczy być z Nim jednym, zlać się z Jego istotą.
Lecz oto teraz – wstręt, wstręt, wstręt! Gdzie nie spojrzy, tam otacza ją wstręt. Wstręt nie osób, lecz całego bytu, na jej oczach przepoczwarzającego się zresztą – co do stanu świadomości – z anioła w owada. Tracącego już to świadomość, już to świadomość świadomości, już to świadomość utraty świadomości… Wszystko wokół niej brzydnie i karleje, odsuwa się i nie pragnie jej już – swojej dotychczasowej królowej.
Oto samotność! – proszę państwa. Gdy nas opuszcza matka czy ojciec, córka czy syn, jedyna osoba, którą kochaliśmy lub która nas kochała, lub gdy tracimy wzrok czy słuch i darowany przez nie dostęp do bytu – wszystko to nie jest jeszcze samotnością samą. Tę znała tylko Ewa i – być może – inny jeszcze człowiek, gdy konał. Ona, tracąc cały byt i dotykając niebytu, krzyczała czy szlochała: „Boże, mój Boże, czemuś mnie nie dopuścił?”. Czemu jej bowiem nie dopuścił ten Oblubieniec, z którym pragnęła być „jedno”, jako On, sicut Deus?! Lecz przecież znamy ten okrzyk dobrze, prawda? Niesiony przez wieki psalm podjęty przez pewnego skazańca, gdy wszedł w agonię: „Boże, mój Boże, czemuś mnie opuścił?”. Oto osławiony psalm
konania.
Przeczytajmy go w dwugłosie. Oto Ewa – matka wszystkich żyjących, a więc Matka par excellence. Ta, która rozerwała byt. Oto Jezus – syn matki wszystkich żyjących, a więc syn Ewy, ten, który składa obietnicę scalenia bytu.
Przeczytajmy na głos Matki i na głos Syna:
Matka:
Boże mój, Boże mój, czemuś mnie nie dopuścił?
Syn:
Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?
Matka, Syn:
Daleko od mego Wybawcy słowa mego jęku.
Boże mój, wołam przez dzień, a nie odpowiadasz,
[wołam] i nocą, a nie zaznaję pokoju.
Syn:
Ty mnie zaiste wydobyłeś z matczynego łona;
Ty mnie czyniłeś bezpiecznym u piersi mej matki.
Tobie mnie poruczono przed urodzeniem,
Ty jesteś moim Bogiem od łona mojej matki.
Matka:
Tylko Jemu oddadzą pokłon wszyscy, co śpią w ziemi,
przed Nim zegną się wszyscy, którzy w proch zstępują.
A moja dusza będzie żyła dla Niego,
potomstwo moje Jemu będzie służyć,
opowie o Panu pokoleniu przyszłemu,
a sprawiedliwość Jego ogłoszą ludowi, który się narodzi:
„Pan to uczynił”.
Siedzi Ewa na kamieniu w porodowej, kusej sukience, w krwi cała. Nie przeklina jednak, lecz błogosławi: „Otrzymałam mężczyznę od Pana”, a to znaczy: „Jako matka wszystkich żyjących otrzymałam Syna od Pana”, a to znaczy, że ów Syn, jako nosiciel genu Ewy, jest bratem nadzwyczaj licznego ludzkiego potomstwa i cokolwiek uczyni, uczyni to, działając na genie Ewy, a zatem na całej jej progeniturze.
Wszystko to, mili państwo, wyczytaliśmy z tego oto kamyka, o który się potknęliśmy. Ze słowa „ponieważ”, którego zabrakło w pewnym dialogu w pewnej księdze. A choć nie jest to cała opowieść – nie dyskutowaliśmy bowiem trudów brzemienności, które są dalszą częścią kary – wystarczy, byśmy mogli powiązać czytanie z rozumieniem, a zatem byśmy się dalej zmierzyli z hermeneutyką. Pamiętajcie tylko, że przed Ewą nikt nie wiedział, czym jest samotność. Że wiedzą to tylko konający i – co poniekąd na jedno wychodzi – kobiety rodzące.
O hermeneutyce zaś to przede wszystkim wiedzcie, że jest ona humanistyką samą… Egzystencjalizm jest humanizmem (tak się mawia, niesłusznie), hermeneutyka jest humanistyką (tak się słusznie winno mawiać).
Warto doczytać
- Święty Augustyn, De doctrina christiana – O nauce chrześcijańskiej, tłum. J. Sulkowski, Warszawa 1989.
- L. Szestow, Ateny i Jerozolima, Kraków 1993.
Justyna Melonowska – doktor filozofii. Adiunkt w Instytucie Filozofii i Socjologii Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Autorka książek i artykułów naukowych, m.in. Osob(n)a: kobieta a personalizm Karola Wojtyły – Jana Pawła II. Doktryna i rewizja (Difin, 2016), Ordo amoris, amor ordinis. Emancypacja w konserwatyzmie (APS, 2018), Pisma machabejskie. Religia i walka (Fundacja im. Augusta hr. Cieszkowskiego, 2020), Pisma jakubowe. Religia i walka (Fundacja im. Augusta hr. Cieszkowskiego, 2023). Jej zainteresowania badawcze dotyczą hermeneutyki, rozumienia ortodoksji religijnej, estetyki liturgii oraz związku religii i walki. Uczestniczka licznych debat publicznych. W TVP Kultura prowadziła magazyn filozoficzno-literacki „Do dzieła!” i współprowadziła audycję kulturalną „Tego się nie wytnie”. Jest członkiem jury Nagrody Identitas, współautorką tomiku Bo oto nadeszła już zima. Głosy z wyspy Uløya (Pewne Wydawnictwo, 2024).
Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
Ilustracja: Edward Hopper, Morning Sun, Columbus Museum of Art, Wikimedia Commons CC BY 3.0
Prowadzenie portalu filozofuj.eu – finansowanie
Projekt dofinansowany ze środków budżetu państwa, przyznanych przez Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego w ramach Programu „Społeczna Odpowiedzialność Nauki II”.
Wszystko w swoim czasie będzie uznane za dobre.