Felieton Potęga niesmaku

Justyna Melonowska: Storge

Melonowska2 logo biale l
Jest taka niewielka, mało chyba czytana książeczka C. S. Lewisa, w której ów autor znany młodym czytelnikom przede wszystkim jako utalentowany bajarz („Opowieści z Narnii”) próbuje przeprowadzić typologię miłości. Chodzi tu o „Cztery miłości”. Po ustaleniach wstępnych opisuje on określone modi miłości, a jako pierwszą tę, która mimo iż najbardziej podstawowa i zarazem najbardziej konieczna do rozkwitu osoby i społeczności, jest dziś w zaniku. Storge.

Pobierz tekst w PDF.


Oto zbity z desek stoliczek, którego wykonanie zleciła ś.p. Babcia mojego męża swojemu sąsiadowi, zirytowana brakiem wygodnego miejsca do obierania warzyw. Oto kuchnia kaflowa, na której niemal po dzień śmierci suszyła grzyby i dziecinny stołeczek, na którym wówczas siadywała. Oto sad, który wykarmił kilka pokoleń tej rodziny, a który dziś powoli – jeśli można tak powiedzieć o roślinach – kona ze starości. Oto z kolei – kupiony dla mnie nie bez pewnego wysiłku i podarowany mi przez męża – stary mszalik. Ale zaraz – mszalik? Czy właśnie nie zwiększyliśmy poziomu trudności? Wszak mszalik jest artefaktem konotującym sferę nie byle jakich znaczeń, odnosi się do całej doktryny, zasobów symbolicznych i kultury christianitas, a także do jej form pobożności, do pietas. Nie jest tym samym, co stołeczek, co nawyk, co upodobanie do jakiejś czynności, co własny sad. Co do tego ostatniego, może się oczywiście zdarzyć, że w owym sadzie będzie podkradał owoce jakiś mały Gutek, który po latach – ciężko zawstydzony – opisze to w jakichś swych Wyznaniach, Zwierzeniach czy Wspomnieniach, a będąc mężczyzną słynącym ze świętości i autorem powszechnie czytanym, ba, klasycznym, nada temu miejscu nową rangę. Być może nawet taki sad, jeśli byłby dostatecznie odporny i zadbany, mógłby się stać jakimś przydiecezjalnym muzeum, a z drzazg starych drzew robiono by pamiątki, nawet relikwie? Póki co jednak żaden Gucio nie objawił swojej pośród tych drzew obecności i jego Confessiones nikt się nie spodziewa. Wróćmy więc do mszalika.

Mszalik ma swe okładki, tasiemki, znaczniki i pożółkłe strony. Wydany został w roku 1960, a na jego końcu znajduje się kalendarz mszalny na lata 1960–1966. Oznacza to, że ostatnie daty ujęte przez kalendarz pokryją się z latami intensywnych prac nad reformą liturgiczną podjętą przez Sobór Watykański II, a domykaną przez Jana Pawła II. Mszalik stanie się – w pewnym sensie – „nieważny” (a przynajmniej stopniowo zacznie tracić przydatność) już w roku 1970, kiedy to 26 marca w Wielki Czwartek ukaże się nowy Mszał Rzymski, tzw. Mszał Pawła VI, promulgowany rok wcześniej. Wszystko to zakryte było przed osobą korzystającą z mszalika wówczas, gdy nabyła go około roku 1960. Nie wiedziała, jak głębokie podziały staną się udziałem jej wspólnoty religijnej po roku 1965 (zakończenie Soboru Watykańskiego II), podziały aż po schizmę. Spór o liturgię Kościoła miał i wciąż ma tu znaczenie  zasadnicze.

Mówi się, że reforma miała być odpowiedzią na nudę wiernych, na ich niewłączenie, na nieumiejętność, na nieznajomość łaciny… A przecież zmęczone, ponadrywane, zużyte stroniczki tego mszalika świadczą o tym, że jego właściciel w praktykach religijnych uczestniczył wytrwale. Wolno sądzić, że podzielał wielką nadzieję – a zapewne również wiele wątpliwości i trosk – katolików w pokoleniach minionych. Ilekroć biorę ów mszalik do ręki, tylekroć stają mi przed oczyma ludzie i konkretne godziny ich życia. Nie inaczej się czuję, gdy w starych katedrach śledzę na kolumnach dziękczynienia wyżłobione dłońmi ludzi żyjących wiele pokoleń wstecz. Zachodzi jakiś głęboki, intymny związek między dotykiem a pamięcią. Związek ten nie przestaje mnie zadziwiać i zachwycać.

Piszę zaś o tych wszystkich drobiazgach, o przedmiotach i roślinach, by naświetlić kwestię storge – przywiązania. „Mój grecki słownik określa słowo storge jako «przywiązanie, zwłaszcza rodziców do potomstwa», ale również potomstwa do rodziców. Nie mam wątpliwości, że to jest pierwotny kształt tego uczucia oraz główne znaczenie tego słowa” – pisze Lewis, wskazując też na skomplikowany splot „potrzeby” i „daru” w tym uczuciu. Splot ów ma charakter paradoksalny, gdyż potrzeba, która dochodzi tu do głosu, jest przede wszystkim potrzebą… dawania. Zdaniem Lewisa jest to najpokorniejsza z miłości, najbardziej naturalna i niewymuszona, najmniej dyskryminacyjna. Może się bowiem rozwinąć między starą, nieoczytaną kobietą a wychowanym przez nią dzieckiem wyrastającym na człowieka wielkiej kultury i erudycji. Przywiązanie nie ma nigdy jasno określonego początku – w przeciwieństwie choćby do miłości erotycznej, której początek zwykle łatwo wskazać (zwłaszcza un coup de foudre, miłość od pierwszego wejrzenia). Kojarzy się z zasiedzeniem, ze starością, wprowadza atmosferę trwania. W języku francuskim wyraża to przymiotnik vieux, „stary”. W przywiązaniu odczuwa się wyraźnie wszelkie zerwanie, oddalenie, zniknięcie. O! Wówczas dopiero ból i cicha tęsknota rozsadza pierś. Jedno spojrzenie na przedmioty należące do osoby nieobecnej, a wrażenie pustki dosłownie ścina z nóg. Dzieje się tak, gdyż „przywiązanie przemyka się lub niemal przesącza przez nasze życie. Towarzyszą mu zwykłe, mało efektowne, codzienne akcesoria: ranne pantofle, stare ubranie, pajac porzucony na trawniku, stuk ogona zaspanego psa o podłogę kuchni, warkot maszyny do szycia” – pisze Lewis.

Przywiązanie nie szuka swego, nie gaśnie łatwo, szybko odżywa po kłótni. Mamy przy tym tendencję traktować je jako dar przynależny nam na mocy natury. Czyż, jeśli jestem matką, moje dzieci nie powinny mnie darzyć przywiązaniem ślepo i zawsze? Czy mi się ono po prostu nie należy? Otóż – wykłada Lewis – przywiązanie można stracić i zdeptać. Każdy ogrodnik przecież wie, ile trudu kosztuje utrzymanie w zdrowiu gleby. Pośród modi miłości glebą jest przywiązanie. Stąd też dobrze przeżywane uczy szczególnej wrażliwości, delikatności, uważności, nie podlega zasadzie „skoro znamy się tak dobrze, możemy sobie w s z y s t k o powiedzieć”…

Nie mam wątpliwości, że storge może mieć znaczenie szerokie i dochodzić do głosu we wszelkich relacjach wstępnych i zstępnych. Można je też odnieść do relacji zawiązujących się na gruncie określonej tradycji. Otóż, skoro tak ważną rolę grają w storge przedmioty jako nośniki obecności osoby, to nasza uwaga winna się kierować na kulturę materialną i sposób, w jaki wyraża ona i pobudza uczucia wielu różnych pokoleń. Czy bowiem cywilizacja, której obiekty nie są darzone przywiązaniem, może przetrwać? Moim zdaniem, nie może. I niewykluczone – mam nadzieję nie dożyć tego – że Zachód będzie mógł się o tym przekonać. Tak, jak katolicyzm współczesny przekonuje się, jaką cenę trzeba zapłacić za porzucenie swego dziedzictwa, za wyrywane ze ścian ołtarze, za porzucone księgi liturgiczne, za mszaliki uczynione zbędnymi.

Istnieją ciche enklawy storge, miejsca wiernego, nienachalnego tradycjonalizmu, istnieją prądy zachodniej tradycji, których ruch poznajemy jedynie po jej małych, lokalnych erupcjach. Tak, jak prąd cichej rzeki poznaje się po unoszonych przez niego liściach… Oto – na przykład – zakon żeński wraca do przedsoborowej reguły, zakonnice do dawnych habitów i kornetów, a wszystko to przy zapełnionym nowicjacie. Nie jest to jednak obraz tego, co dla Zachodu typowe. Nasza energia idzie dziś głównie w rewizję, pretensję, odrzucenie. Pajac na trawniku? Szybko trafi do śmietnika. Maszyna do szycia? Hmmm… Tę można wykorzystać do dekoracji wnętrza stylizowanego na vintage. Komu jednak przyjdzie do głowy puścić ją w ruch, przywołać jej turkot, obrębić – ba, uszyć – zasłonę czy obrus? Zda się, że prawie nikt już tu za niczym nie tęskni, poza – tu wypaczamy jednak istotnie sens słowa „tęsknota” – tym, co ma przyjść, a czego sobie w gruncie rzeczy nie wyobrażamy (należy powiedzieć raczej: „wyglądamy z utęsknieniem…”). Czy bowiem nasze społeczeństwa n a p r a w d ę przemyślały do końca popularne hasła wszechmiłości i wszechtolerancji? Na wyjałowionej glebie kwitnie narcystyczna osobowość naszych czasów, zajęta na tysięczne sposoby sama sobą, swymi pragnieniami, swymi prawami, swymi roszczeniami. Jej najbardziej istotnym wyróżnikiem jest to, że opiewa wsobność w miejsce płodności, a wynosząc ją do rangi cnoty i zasługi żąda dla niej osobliwych praw. Storge zaś otwiera te wszystkie przestrzenie, jakie zna tylko pokora. Od wszelkich projektów różnią się one tym, że istnieją naprawdę. Po czym to poznaję? Po dotyku.


Justyna Melonowska – doktor filozofii, psycholog. Adiunkt w Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie. Członkini European Society of Women in Theological Research. Autorka monografii Ordo amoris, amor ordinis. Emancypacja w konserwatyzmie (2018) i Osob(n)a: kobieta a personalizm Karola Wojtyły – Jana Pawła II. Doktryna i rewizja (2016). Obecnie na wydanie oczekują dwa zbiory jej rozpraw, esejów i polemik poświęconych problemowi religii i walki (Pisma MachabejskiePisma Jakubowe). Jej zainteresowania badawcze dotyczą filozofii osoby, rozumienia ortodoksji religijnej w katolicyzmie XXXXI wieku, procesów emancypacyjnych, przyszłości i zmierzchu Zachodu. Publikowała w „Więzi”, „Gazecie Wyborczej”, „Newsweeku”, „Kulturze Liberalnej”, „Tygodniku Powszechnym” i in. Od 2017 roku autorka pisma na rzecz ortodoksji „Christianitas”.

Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.

Ilustracja: Monoar_CGI_Artis


Kolejny felieton za miesiąc.

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

1 komentarz

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy