Zasada życzliwej interpretacji polega na tym, ujmując to w prostych słowach, że gdy spotykamy coś (twierdzenie, argument, zachowanie), co wydaje się nam fałszywe, absurdalne bądź złe, to zanim to skrytykujemy, powinniśmy wpierw poszukać takiej interpretacji, w której owo twierdzenie lub zachowanie miałoby jakiś sens. Weźmy taki przykład:
Józek codziennie chodzi do szkoły pieszo. Wie zatem, że gdy sygnalizacja świetlna przedstawia czerwonego ludzika, powinien zatrzymać się przed przejściem. Kiedy więc usłyszał, że Józefina mówi: „Gdy świeci się zielony ludzik, trzeba się zatrzymać i czekać, dopóki czerwony ludzik się nie zaświeci”, pomyślał: „Co za idiotyzm! Przecież na zielonym ludziku się przechodzi, a na czerwonym się stoi w miejscu”.
Zanim jednak przypuścimy szturm na „idiotyczne” twierdzenie Józefiny, zastanówmy się, czy można je zrozumieć inaczej – tak żeby miało sens. Czy można zdanie „Gdy świeci się zielony ludzik, trzeba się zatrzymać i czekać, dopóki czerwony ludzik się nie zaświeci” zrozumieć tak, by miało ono sens? A gdybyśmy wiedzieli, że Józefinę codziennie do szkoły wozi jej tata, a ona ogląda ruch drogowy przez okno samochodu? Z perspektywy podróżującego samochodem to twierdzenie jest przecież prawdziwe. Rzecz jednak w tym, że można je rozumieć na dwa sposoby – jako odnoszące się do pieszych (lub „spieszonych” rowerzystów, czyli takich, którzy prowadzą rower) bądź kierowców (samochodów, motorów, rowerów).
Kluczowy dla naszych rozważań jest ten moment, w którym rozpoznajemy (coś, co wygląda jak) absurd. Co zrobił Józek? Z miejsca ogłosił, że to idiotyzm, bo założył, iż chodzi o perspektywę pieszego, a nie kierowcy – a wtedy to twierdzenie jest fałszywe. Czego nie zrobił Józek? Nie zastanowił się, czy można to twierdzenie zrozumieć tak, by wydało się ono sensowne. Ba, w ogóle nie zastanowił się, dlaczego Józefina wygłasza twierdzenia jawnie fałszywe – po prostu ogłosił swoją ocenę.
Możemy teraz postawić sobie pytanie, jak my, gdy dyskutujemy (coraz rzadziej na żywo, a coraz częściej stukając w prostokątny ekranik), reagujemy na twierdzenia lub argumenty, które prima facie wydają nam się fałszywe lub błędne? Czy z miejsca ogłaszamy niekorzystną dla rozmówcy ocenę? Czy może zadajemy sobie to niesamowicie dziwaczne pytanie: „Czy można to rozumieć inaczej – tak, żeby miało sens?”.
Staruszka czy dziewczyna?
Spróbujmy zobrazować nasz problem słynną niemiecką pocztówką z 1888 r.
Co przedstawia powyższy obrazek? Zapewne widzisz na nim, Drogi Czytelniku, starszą Panią z chustą na głowie, bądź też młodą kobietę w kapeluszu (a być może znasz już ten obrazek i ową dwuznaczność). A teraz wyobraźmy sobie, że zaczynamy się spierać, kto ma rację i walczyć – bo przecież wciąż wiele osób postrzega dyskusję jako walkę. Zatem ja argumentuję, że to staruszka, a ktoś inny, że dziewczyna; zaraz pojawiają się emocje, nikt z nas nie chce ustąpić ani trochę, bo jest święcie przekonany o tym, że ma rację („To przecież widać gołym okiem!”).
Możemy powiedzieć, że u podstaw zasady życzliwej interpretacji leży założenie, że ten wieloznaczny obrazek (i jemu podobne) to metafora naszej komunikacji, argumentów czy zachowań: pokazuje nam, że pomimo tego, iż coś jawi nam się jakieś, być może z innej perspektywy przedstawia się całkiem inaczej. Innymi słowy czyjeś „absurdalne” (na pierwszy rzut oka) poglądy mogą okazać się sensowne, a może nawet dobrze ugruntowane; tak samo moje rozsądne przekonania („dedukcyjnie wywiedzione i oparte na faktach”) mogą wydać się komuś dość naiwne. Zasada życzliwej interpretacji opiera się więc na założeniu, że rzeczywistość jest złożona, a my być może nie widzimy bądź nie rozumiemy jej w całości.
Dopiero na tej podstawie można oprzeć zasadę życzliwej interpretacji, która brzmi:
Interpretując twierdzenia bądź argumenty, przyjmij taką interpretację, która uczyni dane twierdzenie lub argument najmocniejszym.
W praktyce oznacza to po prostu takie zinterpretowanie wieloznaczności (wieloznacznych terminów bądź wieloznaczności składniowej), jakie da w rezultacie najbardziej sensowny wynik. Przy interpretowaniu argumentów może to również oznaczać zrekonstruowanie jakiejś ważnej, lecz pominiętej w oryginalnym argumencie przesłanki tak, jakby rzeczywiście była wypowiedziana przez autora rozumowania.
Dlaczego stosować życzliwą interpretację?
Powodów przyjęcia zasady życzliwej interpretacji jest wiele i to bynajmniej nie dlatego, że autorzy książek do logiki tak sobie wymyślili. Zasadę znamy i promujemy od przynajmniej dwóch tysięcy lat – na przykład w Talmudzie możemy znaleźć taki fragment, który przestrzega nas przed zbyt pochopną oceną czegoś jako „absurdalnego”:
הלטבב וירבד איצומ םדא ןיא
Człowiek nie mówi rzeczy bez powodu (Rabbi Meir, Ketuvot, 58b – tłum. z ang. J. P.).
Z kolei w średniowiecznych dyskusjach (disputatio) obowiązywała zasada, że oponent nie może rozpocząć krytyki argumentacji, dopóki nie powtórzy własnymi słowami oryginalnego argumentu a autor argumentu nie potwierdzi, że jego myśl została dobrze zinterpretowana i przytoczona. Gdyby tak wrócić do średniowiecza w tej jednej praktyce! Jakby wyglądały nasze internetowe spory, jeślibyśmy zachowali tę zasadę?
Zapewne jednak krytycznie myślącego Czytelnika nie przekona samo tylko odwołanie się do długiej tradycji – dlatego warto wskazać na korzyść, którą przynosi nam korzystanie z życzliwej interpretacji. To po prostu jest rozsądne – jeśli stosujemy życzliwą interpretację, to zwiększamy szansę na porozumienie się, ale także na dowiedzenie się czegoś nowego. A więc mamy z tego zysk poznawczy. Dodatkowo zabezpieczamy się także przed tzw. tworzeniem chochoła, czyli wypaczania czyjegoś twierdzenia w dyskusji celem ułatwienia sobie krytyki.
Zasada życzliwej interpretacji nie jest więc ani niczym nowym, ani niczym kontrowersyjnym – ma długą historię zarówno w filozofii, jak i poza nią; badacze wciąż zgłębiają tę zasadę i jej historię oraz formułują różne jej odmiany; dodatkowo, przynosi ona wiele korzyści zarówno komunikacyjnych, jak i epistemicznych. Problemem wciąż jednak pozostaje to, że zasada życzliwej interpretacji po prostu… nie działa.
… nie działa?
Gwoli wytłumaczenia przywołam krótki fragment książki Prawy umysł, Jonahana Haidta:
Gdy spotykamy pogląd, w który chcemy wierzyć, pytamy: „CZY JA MOGĘ W TO UWIERZYĆ?”. Wtedy […] szukamy dowodów, które to poprą, i choćbyśmy znaleźli jakiś pojedynczy pseudo-dowód to nam wystarcza i przestajemy dalej myśleć. Mamy pozwolenie, by w to wierzyć. Odwrotnie zaś jest, gdy nie chcemy w coś wierzyć. Wtedy pytamy „CZY MUSZĘ W TO WIERZYĆ?”. Wtedy szukamy dowodów przeciwnych, a jeśli znajdziemy jakikolwiek słaby powód do wątpienia, nie możemy już go porzucić (Heidt 2012, s. 98 – tłum. J. P.).
Chodzi tu naturalnie o ten drugi scenariusz (pierwszy opisuje zjawisko efektu potwierdzenia), gdy szukamy jakiegokolwiek powodu, aby się z kimś nie zgodzić i na przykład w tym celu chętnie wykorzystujemy każdą możliwość, aby się do czyjejś wypowiedzi „przyczepić”. Szczególnie wyraźnie to zjawisko możemy zaobserwować w internetowych sporach – jeśli kogoś nie lubimy lub ktoś się z nami nie zgadza, to nasze „sensory” ustawiają się na wyszukiwanie choćby możliwości błędu.
Może się wydawać, że to dotyczy tylko internetowych dyskusji, w których biorą udział niedojrzali, a zapewne także i niezbyt wykształceni uczestnicy. Przecież to nie dotyczy pasjonatów filozofii czy intelektualistów, a już na pewno nie dotyczy wykładowców filozofii czy badaczy argumentacji, prawda? Niestety – dotyczy i to bardzo. Czasem wystarczy, że ktoś skrytykuje czyjś pomysł i nie tylko życzliwa interpretacja, ale też inne dobre praktyki dyskutowania ustępują gotującym się emocjom oraz chęci skrytykowania czy wysunięcia soczystej repliki. Bez zbytnich dywagacji psychologicznych możemy to zjawisko przypisać faktowi, że gdy emocje biorą górę, to trudno jest wymóc na sobie życzliwą interpretację. Dlatego właśnie potrzebujemy nieco zmodyfikowanej zasady życzliwej interpretacji – takiej, która nie będzie tylko pewną czynnością mentalną, ale procedurą życzliwej interpretacji.
Dialektyczna zasada interpretacji
Koncepcja dialektycznej zasady interpretacji (Dialectical Principle of Charity) polega na tym, by w pewnym sensie „wyciągnąć” zasadę życzliwej interpretacji z czynności mentalnych i uczynić ją pewną procedurą komunikacyjną (zeksternalizować). Zatem gdy napotykamy twierdzenie bądź argument, który wydaje się nam błędny, postępujemy następująco:
- Próbujemy znaleźć taką interpretację, w której twierdzenie ma sens.
Na tym właściwie polegała klasyczna zasada życzliwej interpretacji. Jeśli twierdzenie bądź argument nadal wydają się błędne, to:
- Pytamy rozmówcę, czy naprawdę tak a tak powinniśmy rozumieć jrgo wypowiedź.
Ten krok wydaje się szczególnie istotny – ta interakcja (wzorowana właśnie na średniowiecznym disputatio) wymaga nie tylko podjęcia wysiłku celem zrozumienia i sparafrazowania argumentu, ale dodatkowo daje szansę na uzyskanie informacji zwrotnej od autora argumentu. To właśnie dlatego mówimy o dialektycznej interpretacji, bo biorą w niej udział dwie strony sporu. Jeśli autor argumentu potwierdzi, że w taki właśnie sposób należy go rozumieć, możemy rozważyć kolejne kroki:
- Przedstawiamy swoją wątpliwość i/lub proponujemy modyfikację twierdzenia, jeśli to możliwe.
Czasem może być tak, że nasz rozmówca rzeczywiście nie dostrzega tego, że jego twierdzenie w obecnej postaci jest trudno zaakceptować i dopiero po zasygnalizowaniu takiej wstępnej krytyki („Ale czy jeśli jest tak, a tak, to czy wtedy… ?”) zgodzi się na przeformułowanie swojego twierdzenia. Znacznie jednak ważniejsze jest to, że w ten sposób my możemy się upewnić, że nasza główna wątpliwość dotycząca tego twierdzenia ma w ogóle zastosowanie. Wreszcie, jeśli ktoś się upiera przy tym, co powiedział a nasza wątpliwość nie daje nam spokoju, pozostaje ostatni krok:
- Zastanawiamy się nad naszą wątpliwością (próbujemy podważyć powody, dla których uważamy, że twierdzenie jest fałszywe).
Ostatnim krokiem, jaki możemy podjąć – tę operację możemy przeprowadzić w umyśle, ale również i werbalnie – jest podważenie własnego zdania lub tych powodów, które nie pozwalają nam zgodzić się na dyskutowane twierdzenie czy też argument. Dalej można podjąć szczegółową krytykę twierdzenia, uzasadniać powody, dla których wątpliwość pozostaje w mocy, bądź też powtarzać tę procedurę w stosunku do innych części argumentu.
Ważne jest jednak to, że omawiana tutaj dialektyczna interpretacja nie jest kolejnym imperatywem wymyślonym przez filozofów nakazującym nam, jak należy dyskutować. Wręcz przeciwnie, to jest raczej procedura zbudowana na podstawie obserwacji rzetelnych dyskusji – bo uczciwa i merytoryczna dyskusja zawiera właśnie takie kroki. Ta „procedura” po prostu wydobywa je na wierzch, w czterech punktach, żeby łatwiej było zastosować ją w praktyce dyskusji.
Zachęcamy Czytelników, by podczas brania udziału w dyskusjach spróbowali tego prostego sposobu – zanim skrytykujecie absurdalne prima facie twierdzenie, spróbujcie: znaleźć sensowną interpretację (krok 1.), sparafrazować argument i upewnić się, że go dobrze rozumiecie (krok 2.), zarysować początkową wątpliwość lub zaproponować modyfikację argumentu (krok 3.), wreszcie podważyć podstawę własnej wątpliwości (krok 4.). Być może okaże się, że ominie Was potrzeba podejmowania wielu dyskusji.
Warto doczytać:
J. Haidt, The Righteous Mind: Why Good People Are Divided by Politics and Religion, New York 2012.
J. Pruś, P. Sikora, The Dialectical Principle of Charity: A Procedure for a Critical Discussion, „Argumentation” 2023, nr 37, s. 577–600.
K. A. Wieczorek, #27. Zasada życzliwości w argumentacji, „Filozofuj!” 2020 nr 2 (32), s. 26–27.
Jakub Pruś – adiunkt w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Ignatianum w Krakowie. Redaktor czasopisma „Forum Philosophicum” i autor vloga „Logika Codzienna”. Pisze aktualne odcinki Kursu krytycznego myślenia. Zajmuje się teorią argumentacji i logiką pragmatyczną. Miłośnik szachów, zapasów i śpiewania kołysanek.
Prowadzenie portalu filozofuj.eu – finansowanie
Projekt dofinansowany ze środków budżetu państwa, przyznanych przez Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego w ramach Programu „Społeczna Odpowiedzialność Nauki II”.
Skomentuj