Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2019 nr 1 (25), s. 26–27. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.
Humor towarzyszy nam w niemal wszystkich dziedzinach życia. Trudno, aby miało go zabraknąć również w sytuacjach, w których staramy się kogoś do czegoś przekonać. Śmiech, dowcip mogą zarówno skutecznie wspomagać przedstawiane w dyskusjach lub przemowach argumenty, jak i – w niektórych przypadkach – całkiem je zastępować. Posługiwanie się humorem podczas argumentacji, czy szerzej – perswazji, wymaga jednak zachowania ostrożności. Sięgnięcie po żart przy nieodpowiedniej okazji lub zbyt duża dawka humoru mogą czasem okazać się zgubne.
Uśmiechnięty mówca jest bardziej lubiany
Jedna z bardziej znanych zasad skutecznej perswazji stwierdza, że ludzie łatwiej dają się przekonać temu, kogo darzą sympatią. Reguła ta przedstawiana jest często w postaci praktycznej rady: zanim przedstawisz swoje argumenty, spraw, aby ich odbiorca cię polubił. Nietrudno zauważyć, że osoby uśmiechnięte, obdarzone poczuciem humoru są zwykle lubiane bardziej od ponuraków. Na niemal każdej imprezie większym powodzeniem cieszy się zabawiający towarzystwo żartowniś, sypiący anegdotami jak z rękawa, niż siedzący w kącie milczący, smutno wpatrujący się w pustą butelkę egzystencjalista – wyjątek stanowić tu może jedynie spotkanie studentów pierwszego roku filozofii.
Ktoś, kto chce wykorzystać mechanizm sympatii w czasie perswazji, może to zrobić na przykład w ten sposób, że zanim zacznie przekonywać słuchaczy do swojego punktu widzenia, opowie jakiś żart lub zabawną historyjkę. Jeśli ci, na których chce wpłynąć, polubią go, uznają za człowieka sympatycznego, to szanse na to, że jego zabiegi zakończą się sukcesem, znacznie wzrosną. Konieczne jest tu jednak ważne zastrzeżenie. Skuteczność takiego postępowania zależy w dużym stopniu od tego, czego dotyczy perswazja. Jeśli temat jest poważny, przedstawiane argumenty mają naukowy charakter itp., to nadmiar humoru może przynieść skutek przeciwny od zamierzonego. Żartujący, roześmiany od ucha do ucha mówca może zostać odebrany przez słuchaczy jako niekompetentny i przez to mało wiarygodny.
Rozbawiony słuchacz jest mniej krytyczny
Badania przeprowadzane przez psychologów pokazują, że ludzie będący w dobrym nastroju, rozbawieni, stają się bardziej podatni na perswazję. W takim stanie są oni mniej krytyczni wobec przedstawianych im argumentów, nie analizują ich zbyt dokładnie. Tak więc rozweselenie osoby, którą chcemy do czegoś przekonać, może nie tylko sprawić, że osoba ta bardziej nas polubi, ale może również skutkować tym, że nie zauważy ona ewentualnych niedociągnięć argumentów, które jej następnie przedstawimy. To, czy tak się stanie, jest jednak w dużym stopniu uzależnione od konkretnej sytuacji. Podobnie jak w przypadku mechanizmu sympatii, na sukces można tu liczyć przede wszystkim wtedy, gdy argumenty dotyczą spraw raczej błahych, niezbyt dla odbiorcy istotnych. Należy też zaznaczyć, że gdy dysponujemy mocnymi argumentami, „opakowywanie” ich humorem może przynieść więcej szkody niż pożytku. Rozbawiony odbiorca może nie docenić w pełni ich wartości.
Z opisanego zjawiska korzystają na przykład twórcy reklam słodyczy, napojów i innych niedrogich artykułów spożywczych. Zwykle trudno jest podać racjonalne przesłanki uzasadniające stwierdzenie, że dany batonik, jogurt czy serek jest lepszy od podobnego produktu konkurencyjnej firmy. Argumenty mające nas zachęcić do kupna takich wyrobów są więc z natury rzeczy raczej słabe. Zapewne dlatego w reklamach produktów tego rodzaju tak często pojawia się humor. Zwiększa on prawdopodobieństwo, że nie będziemy zbytnio analizować merytorycznej treści przekazu, przez co nie zauważymy słabości zawartych w nim argumentów lub nawet ich całkowitego braku.
Człowiek śmieszny nie może mieć racji
Kolejnym, niezbyt eleganckim, choć niestety często stosowanym sposobem wykorzystania humoru podczas perswazji jest ośmieszanie osoby, z którą się dyskutuje lub której twierdzenia próbuje się zwalczać. Tego rodzaju chwyt erystyczny określany jest czasem jako argumentum ad ridiculum (z łac. argument odwołujący się do śmieszności), choć z rzeczywistym argumentem nie ma on zwykle wiele wspólnego. W praktyce sposób ten przybiera często formę sprowadzania do absurdu argumentów lub twierdzeń przedstawianych przez przeciwnika (pisałem o tym w 2. numerze„Filozofuj!” 2018) bądź też szydzenia z niego samego, wytykania mu jakichś ośmieszających cech, przypominania jego kompromitujących zachowań, przedrzeźniania go itp. – takie postępowanie z kolei nazywane jest czasem argumentacją ad personam. Oczywiście, samego bohatera takich zabiegów na pewno nie przekona się w ten sposób, że racja nie leży po jego stronie. Jednak osoba stosująca taki chwyt pragnie zwykle wpłynąć nie na tego, czyje twierdzenia zwalcza, ale na szeroką publiczność, do której mniej lub bardziej bezpośrednio w takich przypadkach się zwraca.
O tym, jak bardzo takie działania mogą być skuteczne, łatwo się obecnie przekonać. Gdy jakiś polityk zostanie ośmieszony w internecie przy pomocy serii złośliwych memów, zostanie mu przyklejona łatka „obciachowego”, jego szanse na powodzenie w wyborach znacznie maleją. Co by nie powiedział lub czego by nie zrobił, traktowany jest w najlepszym razie z przymrużeniem oka, a w najgorszym jako ktoś nieudolny, niekompetentny itp. W jego słowach i działaniach ludzie doszukują się przede wszystkim materiału do kolejnych żartów.
Krzysztof A. Wieczorek – adiunkt w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Śląskiego. Interesuje go przede wszystkim tzw. logika nieformalna, teoria argumentacji i perswazji, związki między logiką a psychologią. Prywatnie jest miłośnikiem zwierząt (ale tylko żywych, nie na talerzu). Amatorsko uprawia biegi długodystansowe.
Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
< Powrót do spisu treści numeru.
Ilustracja: Małgorzata Uglik
Skomentuj