Artykuł Ontologia

Maciej Kałuża: Symulacja i autentyczność

Mama wraca z wywiadówki i nie wygląda na zadowoloną. Poznała moje złe oceny. Mocno osadziły się w jej świadomości. Tak mocno, że nie widzi już swojego kochanego synka, tylko śmierdzącego lenia. Krzyczy od drzwi – czy ty chcesz być nikim? Ale mamo – odpowiadam, przecież to właśnie nicość czyni mnie wolnym! Mamę „zatkało”, więc zróbmy jej herbatkę i wyjaśnijmy, dlaczego jej ocena wymaga pewnej korekty.

Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2020 nr 4 (34), s. 39–41. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.


W pewnym sensie komputery zepsuły nam świetną zabawę, którą od czasów Sartre’a prowadziliśmy bez ich wkładu. Z punktu widzenia egzystencjalizmu problem symulacji i autentyczności zaczyna się bowiem na długo, zanim Neo został podpięty do wirtualnej rzeczywistości. Zanim jednak przejdziemy do egzystencjalnego wymiaru problemu, zastanówmy się, co się dzieje, gdy Neo podpina się do Matrixa.

Dla widzów filmu stało się oczywiście coś bardzo ważnego: zastąpiono rzeczywistość symulacją rzeczywistości. Różnica między Matrixem a rzeczywistością dotyczy generatora zjawisk z Matrixu (superkomputer) i rzeczywistości (przedmioty w realnym świecie). Widz, który wychodzi z Matrixa, czuje niepokój: a jeśli to wszystko, na co teraz patrzę, to jest Matrix!? Czy my żyjemy w Matrixe? Pyta swoją dziewczynę, a ona też poważnie się niepokoi. Nagle stali się dla siebie wzajemnie wątpliwi. A ta wątpliwość budzi jednoczesną fascynację i poważny lęk.

W dzieciństwie, kiedy okładaliśmy się z bratem, tata zawsze mógł wpaść do pokoju i spartolić nam zabawę, gasząc światło. Lęk po Matrixie nawiązuje do tego dziecięcego lęku, że wszechświat ma tatę i pstryczek. Zaczynamy problematyzować status rzeczywistości, a pytanie o istnienie pstryczka zaczyna towarzyszyć naszym refleksjom. Stoję na przystanku i palę papierosa. Czekam na tramwaj numer 19. A jeśli jest pstryczek, to ktoś może wszystko „zniknąć” albo zmienić symulację w taki sposób, że podjedzie do mnie dyliżans, a mój papieros między palcami zamieni się w cybuch fajki. W efekcie kiedy przyjeżdża 19, odczuwam podwójną ulgę: nie tylko cieszę się, że przyjechała 19, a nie 3. Cieszę się, że przyjechała 19, a nie dyliżans i że symulacja jest stabilna.

Dlaczego zatem komputery zepsuły nam świetną zabawę? Ponieważ skupiliśmy się na tym, co się dzieje na zewnątrz. Ale egzystencjalista ziewa. Naprawdę to takie ważne, co albo kto generuje zjawiska? A, przepraszam, czy rozwiązaliśmy już problem z drugiej strony?

Problem z drugiej strony

Wyłączmy na chwilę komputery. Ja wiem, że to trudne, ale wykoksowany druid na 120 lvl z World of Warcraft może chyba poczekać. W zasadzie jest o wiele bardziej bezpieczny niż ja. Jeśli jakiś informatyk go skasuje, to zawsze można załadować backup druida i wszystko wróci do normy. Pamiętacie to poczucie ulgi, gdy skasowaliście sobie pracę zaliczeniową, a potem się okazało, że komputer robił wam cały czas kopię? Problemem nie jest więc rzeczywistość, tylko my sami. Ja nie mam kopii siebie, wszystko, co robię, zmienia moje życie w fundamentalny sposób.

W ontologii Sartre’a najmniej problematyczne są tzw. byty-w-sobie. Generują zjawiska, wszystko jest super. Pojawia się człowiek. Człowiek widzi kamyk na piasku. Kamyk ma masę, kształt, fakturę. Ale niewiele może ten kamyk zrobić, żeby nas zaskoczyć. Jest dość przewidywalny. Ilość zjawisk, jakie na bazie bycia kamyka może zostać „wygenerowana”, jest jednak nieskończona. Możemy zabrać kamyk w podróż dookoła świata i wysyłać znajomym setki selfie z kamykiem. Z naszego punktu widzenia kamyk stał się obieżyświatem. Kamyka w ogóle to nie ruszyło.

Problem z drugiej strony, wedle Sartre’a, dotyczy obserwatora kamyka. Siedzę sobie na plaży w Chorwacji. Jest tam sporo kamyków, a ja sobie siedzę i się gapię, katując uszy K‑popem. Ale nagle dzieje się coś dziwnego. Wyłączam K‑pop, rozglądam się, biorę do ręki kamyk i intensywnie na niego patrzę. Skupiam całą moją świadomość na kamieniu – jak ćwiczycie mindfulness, to wiecie, o co chodzi. I teraz ja zupełnie się zmieniłem, przeszedłem od pre-refleksyjnego stanu do refleksji, w której uświadamiam sobie, że to ja patrzę na ten kamyk. I zdaniem Sartre’a ja-patrzące-na-ten-kamyk jest bardzo, bardzo, bardzo odmienne od ja-gapiące-się-na-plaży-słuchając-K-popu. Różnica jest radykalna. Zestawiając te dwa stany, mogę nawet dojść do wniosku, że – uwaga, to będzie mocne – zanim zacząłem się wpatrywać w kamień, mnie na tej plaży w ogóle nie było.

Kim ja w końcu jestem?

Świadomość zestawia ze sobą dwa stany bycia – pamiętam czas, gdy tylko gapiłem się na kamienie, i widzę, że ten stan różni od stanu refleksji o kamieniu w ręce. W drugiej sytuacji użyłem woli, aby nakierować świadomość na przedmiot. Zdaniem Sartre’a świadomość jest zawsze taka – intencjonalna – że musi mieć jakiś przedmiot. No po prostu świadomość „tak ma”. Z kamieniem jako przedmiotem nie ma problemu, to bezpieczny przedmiot, bo jest gotowy. Sartre powiedziałby, że jest to byt-w-sobie. Ale gdy świadomość zaczyna brać samą siebie na tapetę, zaczynają się schody!

Siedzę sobie w kawiarni z piękną dziewczyną. Czuję zapach perfum. Chcąc zrobić na niej wrażenie, zaczynam jej opowiadać o intencjonalności w fenomenologii egzystencjalnej. Dziewczyna wstaje i mówi: „Maciek, powiem ci coś szczerze: jesteś chyba najnudniejszą osobą, jaką w życiu spotkałam, nie chcę cię więcej widzieć”. Wychodzi. Nie siedzi już przede mną. Zablokowała mnie na fejsie. Ale nagle uświadamiam sobie, że tej dziewczyny nie ma! I ta jej nieobecność jest zupełnie inna niż nieobecność pegaza. Czuję jeszcze jej zapach! Była, ale jej nie ma. I nie wróci: jasno dała to do zrozumienia. Ale jak to się dzieje, że ja jestem świadomy „nicości” dziewczyny i wiem, że ta „nicość” jest inna niż „nicość” pegaza? No właśnie. Uświadamiam sobie, że ta nicość nie jest własnością zewnętrznych przedmiotów. Nicość to moja zdolność: dokładniej zaś jest to własność intencjonalnej świadomości, którą odkryłem na plaży, gapiąc się na kamyk. Mogę kwestionować, negować, brać w nawias to, co dociera do mnie ze strony zewnętrznych obiektów. To ja mam pstryczek!

Wiem, co teraz powiecie: no dobra, ale co mi z takiego pstryczka, skoro ile bym nie pstrykał, ndst z mojej klasówki nie znika. No, nie znika. To co to za „nicowanie”? – powie mi zmartwiony uczeń – lipa jakaś!

Egzystencjalny poradnik: co robić ze złymi ocenami?

Mama wraca z wywiadówki i nie wygląda na zadowoloną. Poznała moje złe oceny. Mocno osadziły się w jej świadomości. Tak mocno, że nie widzi już swojego kochanego synka, tylko śmierdzącego lenia. Krzyczy od drzwi – czy ty chcesz być nikim? Ale mamo – odpowiadam – przecież to właśnie nicość czyni mnie wolnym! Mamę zatkało, więc zróbmy jej herbatkę i wyjaśnijmy, dlaczego jej ocena wymaga pewnej korekty.

Oceny uwięziły mamę. Przestała widzieć moją wolność. Ponieważ jest w nas nicość, my, ludzie, operujący świadomością, jesteśmy „niegotowi”. Wolność, bazująca na odkryciu nicości, jest jednocześnie darem i przekleństwem. Jest darem, bo cokolwiek wyciśnie na nas rzeczywistość, możemy brać w nawias poprzez akty negowania. Jest przekleństwem, bo zdolność kwestionowania uderza w tożsamość i nie pozwala nam samym się dookreślić.

To, kim jestem – Sartre określa to mianem bytu-dla-siebie – jest otwarte, jest projektem, który cały czas może zakwestionować fundamenty, na jakich do tej pory konstruowałem wyobrażenie swojego „ja”. Mam tylko egzystencję, ale nie mam esencji. Wybierając, co będę kwestionować, a w co będę się angażować w działaniu, nie mam stałych punktów odniesienia. To super, jestem wolny! To straszne, jestem skazany na wybieranie.

Symulacja albo podpowiedzi

Mogę zakwestionować wpływ ocen na siebie i stworzyć nowy projekt – zacząć wszystko od nowa. Mama może powątpiewać: ktoś, kto ma same jedynki, raczej nie stanie się nagle prymusem. W świadomości mamy fakty wydają się cięższe od wolności. Buduje więc z nich dość logiczny schemat myślenia. W tym schemacie kartkówki z przeszłości oddziałują na jutrzejszy sprawdzian. Ale w jaki sposób? Mogę się czegoś pouczyć w nocy i dostać trójkę. Schematy w Sartre’owskim świecie nazywają się mauvaise foi, czyli złą wiarą. To ucieczka od wolności i jej konsekwencji dla podmiotu. To przekonanie, że coś – albo ktoś – decyduje za mnie. Oddaję więc pstryczek i pozwalam konwencjom, schematom, regułom określać siebie. Nie będąc kamieniem, udaję kamień, przewidywalny i oswojony. Ale mogę się uwolnić.

Fatalnym błędem jest założenie, że uznanie swojej wolności jest gwarantem sukcesu, rodem z poradników „Uwierz w siebie”. Egzystencjalizm to nie pseudocoaching, widzący tylko sukcesy. Zobaczmy to na przykładzie. Marcie bardzo podoba się pewien chłopak, Adam. No podoba się jej i już. Opowiada o tym koleżance, a ona (uwaga: zła wiara!) mówi: „No co ty, on umawia się tylko z blondynkami”. Marta dzięki postępowi cywilizacyjnemu mogłaby stać się blondynką, ale czuje, że to nie jej wybór. Chce sprawdzić, czy ona – brunetka – może się umówić z Adamem. Tworzy projekt, angażuje się w niego. Neguje złą wiarę, podchodzi do Adama i pyta, czy nie chciałby iść z nią na kawę albo do kina. Adam stanowczo odmawia i tłumaczy, że umawia się tylko z blondynkami. I co? Koleżanka miała rację. Do niczego ten egzystencjalizm.

Wolność nie znaczy sukces

Ale koleżanka wcale nie miała racji. Marta wybrała projekt, zaangażowała się w niego i poniosła porażkę. Ale to ona wybrała projekt. Oderwała się od symulacji gotowych odpowiedzi: „On się z tobą nigdy nie umówi” i zmieniła swoją rzeczywistość, choć nie do końca wyszło tak, jak chciała. Uwolniła się od podpowiedzi, podjęła ryzyko. Tylko to się liczy. Będzie odnosiła sukcesy i porażki. Ale teraz to będą jej sukcesy i porażki.

Niezależnie od tego, czy i co przyjedzie jutro na przystanek, mam wybór i możliwość oderwania się od natłoku zjawisk. Mogę wybrać spośród nich te, na których mi zależy. Tworzyć nowe zjawiska: projekty, bez względu na szanse ich sukcesu. Gdy pisałem ten tekst, mogłem przecież pomyśleć, że za moimi plecami stoi Sartre i warczy: „Co za bełkot”. Na bazie lęków stworzyłem symulację świata, w którym lepiej nie wysyłać tekstu. Zamknąłbym wtedy siebie samego w pewnej wizji faktyczności, odmawiając sobie zdolności do jej transcendowania. Wiem jednak, że jestem pewną faktycznością (lusterko to jednak praktyczny wynalazek), ale i wolnością, której w lusterku nie widać. Jest tylko jeden sposób, aby się przekonać, na czym ona polega: trzeba wybierać. Dokonany wybór jest zawsze kwestionowaniem innego, niedokonanego wyboru. Odzyskałem pstryczek.


Maciej Kałuża – dr Maciej Kałuża jest egzystencjalistą i filozofem śmierci. Pije dużo kawy. Prowadzi zajęcia na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie.

Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.

< Powrót do spisu treści numeru.

Ilustracja: Małgorzata Uglik

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

1 komentarz

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy