Felieton Myślowe niesubordynacje

Małgorzata Szostak: Strach ma wielkie oczy

malgosi 03 baner
Kiedy się boimy, otwieramy szeroko oczy. Powieki się cofają, wyłania się cały obwód tęczówki na tle białka. W ten sposób powiększamy nasze spectrum widzenia, przez co łatwiej i szybciej dostrzegamy zagrożenie. Jest to też dodatkowy sygnał dla naszego ciała, że ma być ono w stanie pełnej mobilizacji, bo oto albo będziemy walczyć, albo uciekać. W przysłowiu jednak to strach ma wielkie oczy.

Nie oglądam horrorów. Tylko w przypływie szaleństwa. Mam bowiem taką przypadłość, że gdy słyszę narrację, wsiąkam w nią. Gdy oglądam film, nie można ze mną rozmawiać, o nic pytać, bo nie słyszę. Nie mam podzielności uwagi – gdy moją uwagę pochłania jakaś historia, to pochłania ją w całości. Opowieść ma nade mną absolutną władzę. Jest to piękne, ale i ma swoją cenę. Otóż historia, którą słyszę, nie musi wcale być mądra, żeby całkowicie zawładnąć moją wyobraźnią. Dlatego muszę bardzo uważać, żeby nie wciągnąć się (chociażby u rodziny przy włączonym telewizorze) w jakąś komedię czy thriller, bo przepadam. Potrafię tracić w ten sposób szmat czasu i odchorowywać przeżywaną głupotę jeszcze dłużej. Niech za przykład służy to, że obejrzałam całą sagę Zmierzch o wampirach czy z wypiekami na twarzy przeczytałam przypadkowego harlequina. Horrory i thrillery działają na mnie w ten sam sposób. Nie ma mnie tu – jestem tam. A tam są demony, okrucieństwo, śmierć. Po hiszpańskim horrorze Rec przez miesiąc nie wychodziłam do ogrodu po zmroku, Lśnienia Kubricka nie obejrzałam nawet do połowy – napięcie i strach były nie do wytrzymania. Nie oglądam więc horrorów. Tylko w przypływie szaleństwa. A rzadkie są to przypływy. Bo któż z własnej woli szedłby na spotkanie zła i absolutnej ciemności?

A jednak: przypływy te są rzadkie, a więc – zdarzają się. I zastanawiałam się, czym się w takich momentach kieruję. Przecież wiem, co tam jest. Wiem, czym jest ten mrok, te czarne zarośla, ten cień, to puste spojrzenie. Czuję obezwładniające napięcie, przez które trudno mi oddychać, i przerażenie, gdy spełniają się najgorsze oczekiwania. Nie szukam tych uczuć ani takich wrażeń. Czego więc? Granic – swoich granic. Badam je, robię krok, sprawdzam, czy spadnę w przepaść. Bo one zawsze się przesuwają.

Parę lat temu byłam w Warszawie na spektaklu w Nowym Teatrze, które wywróciło mój świat do góry nogami – na (A)polonii Krzysztofa Warlikowskiego. Tematyka krążyła wokół wydarzeń II wojny światowej – jej okrucieństw, wszechogarniającego strachu, zła. Snuta historia, wypowiadane słowa, puszczane obrazy, filmy, muzyka, scenografia, użyte symbole i odwołania – po prostu teatr – posiadł moją wyobraźnię i zmienił mnie na zawsze. Doświadczyłam zła – i dopuściłam je do siebie. „Nie oceniaj. Nie masz prawa mnie oceniać. Nie wiesz, jak byś ty postąpił na moim miejscu” – krzyczał do publiczności ojciec, który by ratować swoje życie, pozwolił, by gwałcono jego córkę. Uwierzyłam mu. Utożsamiłam się z mrokiem – tak bezwiednie, jak bezwiednie utożsamiamy się z bohaterami powieści i filmów. Pierwszy raz zobaczyłam zło nie w innych, ale przeczuwałam je w sobie. Przeżyłam katharsis. Drżałam na całym ciele, jakby wytrząsając z siebie wszystkie fałszywe przekonania dotyczące zła i jego natury. Pytanie, kim jestem, znaczy dla mnie już co innego.

Mistrzami w badaniu granic są dzieci. Moja córka przechodzi obecnie fascynację strachem. Ma trzy i pół roku i każe sobie na dobranoc opowiadać straszne historie o potworach, „ale nie tych miłych, tylko niemiłych”, jej ulubioną bajką jest Jaś i Małgosia, ale tylko ta z porzuconymi dziećmi w lesie i Babą Jagą, a każdego ranka na owsiance każe sobie malować syropem daktylowym grzechotnika. Tata zapytał ją niedawno, czy będzie chciała pójść do takiego miejsca, gdzie można zobaczyć duże pająki.

– A czy one są straszne?

– Raczej tak.

– Chcę!

W zeszłym tygodniu jednak granice zostały przekroczone. W parku dinozaurów w Malborku. Nie przeszliśmy nawet jednej trzeciej ścieżki, przy której stały poruszające się smoki i dinozaury – wdrapywała się na mnie i męża, jak małpka, i chowała głowę, by nie widzieć tego, co się kryło za kolejnym zakrętem. Na skróty więc przeszliśmy na plac zabaw. Nie opowiadałabym jednak o tym wydarzeniu, gdyby nie to, że pod koniec wycieczki, znaleźliśmy panią, która maluje dzieciom twarze. Wyciągnęła album ze zdjęciami i pokazała je małej dziewczynce, żeby wybrała, jaki wzór jej się podoba. Malutka uważnie przejrzała wszystkie zdjęcia i w końcu wybrała – trupią twarz, całą białą, z czarnymi obwódkami wokół oczu i białymi jakby wyschniętymi ustami. Tego żadne z nas się nie spodziewało – a kobieta z farbkami szczególnie. Ale moja córka momentalnie zmieniła zdanie. Wybrała smoka. Może w świetle poprzednich wydarzeń wydał się jej straszniejszy? Zachwyciłam się jej mądrością, intuicją. Oswajała swój strach przez symboliczne utożsamienie się z tym, co go powoduje. Na chwilę zamieniła się w smoka. Jak ja na spektaklu w Warszawie.

Współczesne społeczeństwo niezwykle dba o bezpieczeństwo naszych dzieci – książeczki są kolorowe, bohaterowie przesłodzeni, fabuły do granic uładzone, a najgorsze są już te z wyraźnymi morałami: „zawsze słuchaj swoich rodziców”, „bądź miły dla innych dzieci”, „sprzątaj zabawki po zabawie”. Świat tak nie wygląda. Rodzic mówi do dziecka „Co ty robisz? Zwariowałeś?”, czy dziecko ma go więc zawsze słuchać? Rodzice krzyczą na siebie nawzajem w kłótni, ale ono ma zawsze być miłe dla innych dzieci? Mama wyrzuca papierosa na ziemię, a tata zostawia brudne skarpetki na podłodze łazienki, ale one mają sprzątać zabawki po sobie? Ale one nie podają naszych słów w wątpliwość, tylko bezwarunkowo w nie wierzą. A przecież żyją w tym samym świecie, co my. Im bardziej separujemy je od prawdy, tym trudniej będzie im tę prawdę odnaleźć. I rozumieć świat, w którym żyją. I rozumieć siebie w tym świecie. A im mniejszy kontakt mamy z własnymi odczuciami i prawdą o sobie samych, tym więcej winy widzimy w innych, a własną odpowiedzialność przerzucamy na świat zewnętrzny. Czy nie to właśnie wydarzyło się w Białymstoku na marszu równości? Czy nie to spotkało dziennikarza Przemysława Witkowskiego?

Strach ma wielkie oczy – wyłupiaste, okrągłe, napięte. Widzisz je i też zaczynasz się bać. Coś się dzieje. Rozszerzone strachem oczy sygnalizują grupie: „Uwaga! Niebezpieczeństwo!”, a ich obnażone spojrzenie wskazuje, gdzie się ono kryje. Spojrzenie pełni więc funkcję społeczną. Jest to pierwotny system obronny. „Strach ma wielkie oczy”, bo są to oczy drugiego człowieka.

Sens przysłowia jednak mówi nam, że osoba, która się boi, często wyolbrzymia niebezpieczeństwo. Może tak, może nie. A może patrzy nie tam, gdzie trzeba?

– Mamo! – woła do mnie córeczka z łazienki. – Pobawimy się kiedyś w Królewnę Śnieżkę?

– No możemy.

– Ok! Ja będę Złą Królową, a ty będziesz Śnieżką.

No i dobra.


Małgorzata Szostak – Doktorantka na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Gdańskiego, specjalizuje się w metodologii badań językoznawczych, a także zajmuje się literaturą końca XIX i początku XX wieku. Na polonistyce ukończyła specjalizację z filmoznawstwa i teatrologii oraz krytyki artystycznej. Absolwentka filozofii na Uniwersytecie Gdańskim.

Kolejny felieton z cyklu „Myślowe niesubordynacje” ukaże się za dwa tygodnie.

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

Skomentuj

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy