W dżungli sprawnie pokonywał dystans, poruszając się głównie po rozłożystych konarach drzew. Jego długi, zakręcony ogon pozwalał mu stale utrzymywać równowagę. Podczas niebezpiecznej wędrówki przez nieznane sobie terytorium często wykorzystywał swoją wrodzoną zdolność kamuflażu.
Po piątym dniu marszu nasz bohater zatrzymał się na dłuższy odpoczynek. Upatrzył sobie niewielką dziuplę w starym drzewie, długą na pięć ogonów. Ucieszony posiadaniem bezpiecznej kryjówki szybko zebrał kilka jagód na śniadanie i udał się na swoje legowisko.
Następnego dnia miał mieć czas wolny od trudów drogi, więc nie spieszył się z opuszczeniem zajmowanego miejsca. Nagle odezwał się nieznajomy głos:
– Nie za wygodnie ci, nieproszony wczasowiczu?! – popłynęło zdanie z głębi leśnej sypialni.
– Kto to u licha?! – krzyknął wystraszony kameleon, wyskakując z legowiska, jak porażony.
– Gospodarz tego miejsca – odpowiedział głos.
Kameleon wycofał się parę kroków. W wejściu pojawiła się wreszcie tajemnicza postać. Okazała się nią potężna, stara papuga. W momencie, gdy kameleon stanął z nią twarzą w twarz, od razu poznał, że ma do czynienia z kimś ważnym, z kimś, kto przeżył już wiele.
– Jak ci na imię, drogi przyjacielu? – zapytała papuga.
– Mam na imię Leon – odpowiedział kameleon. – A ty, jakie imię nosisz? – dodał zmieszany.
– Jestem Sokrates, a przynajmniej tak mi mówiono od dziecka – mruknął ptak. – Co tu robisz?
– Mój prom kosmiczny rozbił się kilka dni drogi stąd. Poszukuję pomocy, aby ktoś mógł go razem ze mną naprawić, bo sam z pewnością nie dam rady – wyjaśnił szybko.
– Hmm… statek kosmiczny powiadasz – mruknął starzec. – Jak to było z tym wypadkiem?
– Otóż kilka dni temu wraz z załogą ludzi wyruszyłem jako jedyny zwierzak na podbój dalekiego kosmosu. Ludzie bardzo pragną poznawać nowe planety, aby nimi rządzić. Kapitan, potrzebując maskotki, wybrał właśnie mnie, ponieważ uznał, że jestem najlepiej nadającym się do tego zwierzęciem. Tłumaczył, że potrafię przecież przybierać różne barwy i dzięki temu z pewnością łatwo dostosuję się do trudnych kosmicznych warunków. Niestety, kiedy w czasie lotu minęliśmy już pas asteroid, coś poszło nie tak. Załoga z niepohamowanej radości, wynikającej z ustanowienia nowego rekordu odległości, zaczęła szumnie świętować. Wszyscy nagle stali się dziwnie rozkojarzeni. Wtedy kapitan, schodząc z mostka, pomylił moją zmienioną na zielono głowę z klawiszem autopilota, gdy smacznie drzemałem na kokpicie. Statek bez sternika zaczął szybko w trybie awaryjnym wracać na Ziemię. Przed wejściem w atmosferę załoga zdążyła się ewakuować mniejszymi kapsułami – zreferował Leon.
– Niezwykle to ciekawe, co mówisz. Wiesz, pomogę ci wrócić tam, skąd przybywasz, jeżeli odnajdziesz dla mnie trzy wartościowe owoce w otaczającej nas dżungli. Zgadzasz się?
– Powiedz, proszę, co to za owoce! – przytaknął rozpromieniony Leon.
– Dobrze, zatem posłuchaj uważnie. Pierwszy z nich znajduje się nieopodal. Pszczoły produkują miód i magazynują go w wielkiej kadzi. Kończący się rok był wyjątkowo urodzajny, stąd mają nadmiar miodu. Pierwszy z owoców znajduje się na dnie wypełnionej kadzi. Zdobądź go dla mnie! Kolejny cenny przedmiot znajdziesz zaraz po drugiej stronie przepaści, która oddziela tę krainę od następnej. Po drodze będziesz przechodził przez rozpięty między dwiema skalnymi ścianami most. Ostatni owoc zbierzesz tutaj, kiedy będziesz posiadał już pozostałe. Zrozumiałeś Leonie?
– Tak, wszystko jasne – potwierdził kameleon.
– Ruszaj zatem, mój drogi! – wykrzyknął Sokrates.
Zmotywowany do działania Leon ruszył ku fabryce miodu. Po kilkudziesięciominutowym spacerze dotarł na miejsce. Wszędzie unosił się zapach kwiatów. Leon od razu zorientował się, że informacja o udanym pszczelim sezonie była prawdziwa. Wszędzie znajdowały się znaki zachęcające do darmowej degustacji. Kameleon nachylił się nad ogromną kadzią. Szybko doszedł do wniosku, że aby wydobyć owoc z głębi, musi cały miód po prostu zjeść. Pełen zapału zabrał się za pałaszowanie. Jadł, jadł i jadł. Po kwadransie rozkoszowania się słodyczą powiedział sobie „dość”.
– Nie jestem w stanie zjeść całego miodu – mruknął do siebie. – Jeżeli zjem jeszcze trochę, będę poważnie chory. Zmęczony, choć bogaty w kaloryczny posiłek, ruszył szukać szczęścia w poszukiwaniu drugiego owocu. Spacer dobrze mu zrobił. Zatrzymał się dopiero na skraju przepaści, przy poszukiwanym moście.
Wysoko rozpięte liny wyglądały dobrze. Deski tworzące kładkę dla przechodniów wydawały się mocne. Po ocenie sytuacji lekko zdenerwowany ruszył przez most. Szedł pewnie, ale ostrożnie, stale kontrolując stan utrzymujących go lin. W niespełna połowie drogi włókna lin zaczęły powoli pękać. Przestraszony Leon zaczął się wycofywać. Szybciej, niż się spodziewał, znalazł się na powrót w miejscu wyjścia. Kiedy uspokoił już oddech, zdał sobie sprawę, że kolejna próba zdobycia owocu zakończyła się porażką. Obolały i rozczarowany wrócił do Sokratesa, by prosić go o radę.
– Witaj, mój drogi Leonie, cieszę się, że już jesteś – rzekł Sokrates.
– Dzień dobry raz jeszcze, chociaż… dla mnie nie taki dobry, bo… – wyjąkał Leon.
– Nic nie mów. Może na starego wyglądam, ale latać jeszcze potrafię. Obserwowałem z góry, z lotu papugi, twoje pełne zaangażowania zmaganie – powiedziało z dumą ptaszysko.
– Może i pełne zaangażowania, ale co z tego. Nie przyniosłem tego, o co prosiłeś – burknął pod nosem fioletowy od smutku Leon.
– A o co prosiłem? – zapytał zdający się przekomarzać Sokrates.
– O owoce, nie pamiętasz?! – wybuchnął, tym razem zaczerwieniony od złości kameleon.
– Zgadza się. Pozwól mi teraz wytłumaczyć, czego tak naprawdę dotyczyła moja prośba. Otóż powiedziałem, że pierwszy owoc leży na dnie kadzi z miodem. Postanowiłeś zjeść miód, aby dostać się do owocu. Tak naprawdę na dnie niczego nie było, ale ty potrafiłeś powiedzieć sobie „dość” w jedzeniu tego pysznego posiłku. To pierwszy z owoców, jaki zdobyłeś – owoc umiarkowania. Dalej wybrałeś się na poszukiwanie drugiego owocu. Miał znajdować się po drugiej stronie przepaści, na którą prowadził wiszący most. Uważnie oceniłeś stan mostu i ruszyłeś ku drugiej krawędzi. Podczas marszu wycofałeś się w momencie, gdy konstrukcja mostu zaczęła pękać. Innymi słowy, nie bałeś się tego, czego bać się nie należy, natomiast bałeś się tego, czego bać się trzeba. Zdobyty na moście owoc nazywam męstwem. Wreszcie jesteś tutaj. Wróciłeś, choć wiedziałeś, iż wracasz z pustymi rękami. Doceniam ten krok i widzę w tym trzeci owoc, owoc mądrości i pokory. Jak widzisz, nie są to owoce, które można dotknąć czy zjeść. Ale są to owoce, które dojrzewają w tobie podczas wędrówki. Nie tyle istnieją, co są ważne – spokojnie wyjaśnił Sokrates.
Usłyszane słowa wyraźnie ucieszyły Leona. Poczuł się podwójnie ubogacony i przybrał nieznany sobie dotąd złocisto-srebrny kolor.
– A teraz zaprośmy do pomocy mrówki, sowę oraz słonia. Weźmy trochę miodu od pszczół i chodźmy posklejać twoją maszynę – krzyknął zdecydowanie Sokrates, szykując się do obiecanej misji ratunkowej.
Marcin Zmuda – absolwent studiów filozoficznych na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Aktualnie student psychologii na katowickim wydziale Uniwersytetu SWPS, a także kursant podstaw psychoterapii psychoanalitycznej w ramach Krakowskiej Szkoły Psychoterapii Psychoanalitycznej.
Skomentuj