Artykuł

Michał Urbańczyk: Absolut czy frazes?

Wolność słowa w teorii często jawi się jako absolutnie niezbędny element społeczeństwa obywatelskiego i demokratycznego państwa. Równie często jednak w praktyce okazuje się, że jej istota rozumiana jest pobieżnie jako „wytrych” pozwalający na wszystko. Wskutek tego ta jedna z najważniejszych swobód staje się nie do końca rozumianym frazesem.

Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2015 nr 3, s. 16–18. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.


Chyba każdy ma wyrobione zdanie na temat roli wolności słowa we współczesnej demokracji. Zdecydowana większość z nas na pytanie, jak ważna jest wolność słowa, powie (dla wzmocnienia efektu może nawet zakrzyknąć), że to wartość nie do przecenienia. Być może podeprze się jakimś cytatem (najlepiej przypominając słowa błędnie przypisywane Wolterowi: że choć nie zgadzam się z twoimi poglądami, to po kres moich dni będę bronił twego prawa do ich głoszenia). Albo po prostu ograniczy się do stwierdzenia, że to wartość fundamentalna dla systemu demokracji liberalnej.

Wokół artykułów i paragrafów

Tymczasem wolność słowa wcale nie jest prawem nieograniczonym, co więcej, w wielu systemach krajowych nie jest wcale wartością wiodącą. Nawet przepisy prawa międzynarodowego, które gwarantują prawa i wolności człowieka i obywatela, wyznaczają wiele granic swobody wypowiedzi. Po pierwsze, wskazując wartości, które mogą być przyczyną ograniczenia wolności słowa. Po drugie, limitując tę swobodę na podstawie treści rozpowszechnianych poglądów. Przykładowo Europejska konwencja praw człowieka wskazuje wiele wartości, które zawężają swobodę głoszenia swych poglądów. Od kwestii bezpieczeństwa państwowego i integralności terytorialnej począwszy, na zagwarantowaniu powagi i bezstronności władzy sądowej kończąc. Polska konstytucja z 1997 roku wcale nie jest dużo łaskawsza dla wolności słowa. Nie ma jej w rozdziale pierwszym, w którym znajdziemy najważniejsze zasady ustrojowe. Nie należy bowiem mylić jej z wolnością prasy, która jest chroniona na mocy art. 14.

Trzeba jednak przyznać, że jak na fundament demokracji, wolność prasy także nie pojawia się zbyt szybko. Wyprzedzają ją takie „pierwszorzędne” wartości dla demokracji liberalnej, jak choćby równy dostęp do dóbr kultury z art. 6 czy wolność tworzenia organizacji społeczno-zawodowych rolników z art. 12. Natomiast sama wolność słowa jest zagwarantowana w art. 54 konstytucji, w rozdziale poświęconym prawom, wolnościom i obowiązkom, który jednak zaczyna się 16 artykułów wcześniej. Wbrew pozorom to niezwykle ważne, w jakim miejscu i „otoczeniu” pojawia się dany przepis. Trzeba pamiętać bowiem o tzw. wykładni systemowej, która zakłada, że przepis w akcie prawnym nie pojawia się przypadkowo, lecz jest umiejscowiony na skutek racjonalnego działania prawodawcy. Przykład pierwszy z brzegu: w Stanach Zjednoczonych wolność słowa jest zagwarantowana pierwszą poprawką (a nie dwudziestą). I dlatego tam rzeczywiście swoboda wypowiedzi jest kluczowym elementem całego systemu.

Swoboda prowokacji a granice zdrowego rozsądku?

Dziś dyskusje publicystyczne, a nawet rozważania filozoficzne, politologiczne czy prawnicze na temat wolności słowa najczęściej wybuchają na skutek wydarzeń z szeroko pojętej sfery kultury masowej. A to pewna celebrytka (dawniej tylko dobra piosenkarka) palnie coś w wywiadzie, a to pewien blackeneddeathmetalowy (od blackened death metal) wokalista (dla pikanterii warto przypomnieć, że posługujący się kiedyś pseudonimem Holocausto) dla urozmaicenia swego występu podrze Biblię. I już mamy dyskusję o wolności słowa, wypowiedzi artystycznej i ochronie uczuć religijnych. Albo pewien wydawca zażartuje sobie z premiera, wkładając mu w usta w prima aprilis stek wulgaryzmów, i już mamy dyskusję o wolności prasy i konieczności ochrony dóbr osobistych.

Nie tak dawno mieliśmy do czynienia z innym skandalem, któremu warto się bliżej przyjrzeć, gdyż łączy on w sobie kilka wątków dotyczących wolności słowa. Od razu trzeba jednak zastrzec, że swoboda wypowiedzi to nie tylko słowa, ale i rysunki, transparenty z napisami, gesty, czyny (np. spalenie flagi), a nawet strój (choćby t‑shirty). Zatrzymując się na tym ostatnim: pewien celebryta i bloger modowy (dawniej znany i ceniony przez wielu pisarz) niedawno zasłynął tym, że na poważny pokaz mody wybrał się w furażerce, na której znalazły się symbole SS (Die Schutzstaffel, czyli Sztafet Ochronnych, najbardziej zbrodniczej organizacji nazistowskich Niemiec). Jakby tego było mało, na szyi zawiesił sobie, zrobiony z klocków Lego, wisior z tym samym symbolem. Media zareagowały błyskawicznie, zwłaszcza internauci nie pozostawili na celebrycie suchej nitki. A specjaliści od swobody wypowiedzi mają problem – czy takie zachowanie to dozwolona forma ekspresji, chroniona w swej formie przez prawo do swobody wypowiedzi? Jeśli nie, to czy podlega sankcji karnej? W tym wypadku w grę wchodził przede wszystkim art. 256 Kodeksu karnego, który przewiduje karę do dwóch lat pozbawienia wolności za publiczne propagowanie ustroju faszystowskiego. I tak też się stało – prokuratura szybko rozpoczęła śledztwo w tej sprawie, jako że to przestępstwo jest ścigane z urzędu. Co więcej, sprawę postanowił monitorować Rzecznik Praw Obywatelskich, wskazując, że jego zadaniem jest m.in. przeciwdziałanie mowie nienawiści i propagowaniu treści faszystowskich. Sam celebryta, przepraszając, tłumaczył się jak dziecko, mówiąc, że nie wiedział, co ma na sobie i z czym dwie charakterystyczne litery „S” mogą się kojarzyć.

Czy jednak słusznie należy domagać się kodeksowej kary dla podejrzanego w tej sprawie? Po pierwsze, z pewnością w takich wypadkach powinien działać pewien mechanizm ostracyzmu nie tyle społecznego, co przede wszystkim zawodowego. Poważne imprezy oraz firmy sponsorujące takie wydarzenia powinny zadbać o nieobecność w przyszłości takiej osoby, aby nie być kojarzonym z tak negatywnie kontrowersyjną postacią. Chociażby po to, by ustrzec się przed tytułami typu „Firma X i Y sponsoruje promocję symboliki nazistowskiej”. Zresztą dokładnie tak postąpiło wydawnictwo, które miało zamiar wydać następną książkę celebryty, bezterminowo zawieszając z nim współpracę.

Karać czy wychowywać?

Czy należy jednak celebrytę karać więzieniem? Z pewnością nie była to zamierzona promocja faszyzmu, lecz zamierzony chwyt marketingowy. Aby zatem osiągnąć marny cel, jakim jest promocja własnej osoby, celebryta posunął się do użycia symboliki, która wykluczona jest ze sfery publicznej, jako jednoznacznie kojarząca się z największymi zbrodniami wobec ludzkości. Cel udało się osiągnąć. Wkraczamy zatem w sferę odpowiedzialności za taką formę ekspresji (która prawie wszystkich wzburzyła, a wielu znieważyła, a nawet obraziła). Jeśli miałbym być sędzią w tej sprawie, to kara więzienia wydaje mi się zbyt dolegliwa. Z pewnością bardziej odpowiednia byłaby wysoka grzywna. Czy jednak konieczne byłoby napiętnowanie wyrokiem skazującym, trudno mi orzec.

Trzeba podkreślić, że sprawy z zakresu wolności słowa nigdy nie są łatwe. Pisanie o tym często jest raczej rozważaniem wielu kwestii w rozmaitych aspektach, które często inaczej rozstrzygamy w teorii, a inaczej w odniesieniu do rzeczywistych przypadków. Bo czy na pewno należy karać za pewne wypowiedzi (nawet te znieważające lub zniesławiające)? Czy może należy je tolerować w imię wolności słowa i prasy? A może należy na nie reagować poza salą sądową, nie mieszając do tego prawa karnego i prokuratury? Jeśli tak, to jak na nie reagować? Czy mamy prawo się czuć obrażeni i co z tym uczuciem robić? Czy mamy prawo do protestu wobec wypowiedzi, które nas obrażają lub znieważają istotne dla nas wartości? A jeśli tak, to jaką formę ten protest może przybrać: ostracyzmu społecznego, krytyki, ulicznych manifestacji, a może jednak składania pozwów? Czy też możemy atakować argumentami i jedynie wykazywać czyjąś głupotę lub obłudę? Wolność słowa dlatego jest tak wdzięcznym tematem do namysłu i filozofowania, że dyskusja na jej temat nigdy się nie kończy.


Michał Urbańczyk – doktor nauk prawnych zatrudniony na Wydziale Prawa i Administracji UAM w Poznaniu, specjalista w dziedzinie wolności słowa i jej granic, autor książki Liberalna doktryna wolności słowa i swoboda wypowiedzi historycznej oraz licznych artykułów naukowych z zakresu swobody wypowiedzi. Prowadzi autorski wykład Doktryna wolności słowa.

Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 PolskaW pełnej wersji graficznej można go przeczytać > tutaj.

< Powrót do spisu treści 


Pytania pomocnicze do dyskusji:

Czy flirt zależy wyłącznie od wewnętrznych stanów osoby, która go podejmuje?
Czy podana definicja określa flirt, czy raczej próbę flirtowania? Czy osoba flirtuje, gdy zachowuje się flirtująco w stosunku do posągu, który mylnie wzięła za osobę?
Czy flirt zawsze musi sygnalizować relację romantyczną lub seksualną? Co jeszcze mógłby sygnalizować?
Czy można flirtować w sposób poważny?
Czy można flirtować nieumyślnie?

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

Skomentuj

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy