Etyka Wywiady

O moralnym wymiarze relacji pacjent – lekarz – wywiad z prof. Pawłem Łukowem

banner lekarz
Choroba jest kryzysem w życiu człowieka. Sama w sobie nie ma sensu, choć możemy go jej nadać. Z prof. Pawłem Łukowem rozmawia Elżbieta Filipow.

Elżbieta Filipow: Co to znaczy być pacjentem? Na przykład podczas pobytu w szpitalu zakładamy szpitalne ubranie, wchodzimy w nową rolę, stajemy się niejako słabsi. Czy można mówić o tożsamości pacjenta? Kim jest pacjent?

Paweł Łuków: Z chwilą, gdy zostajemy pacjentami, zmienia się nasza rola społeczna, ponieważ jesteśmy traktowani inaczej niż do tej pory, nasze otoczenie ma wobec nas inne niż dotąd oczekiwania. Często też, zwłaszcza gdy choroba jest poważna i wymaga znacznych zmian trybu życia, my sami zmieniamy swoją perspektywę, swój ogląd wielu rzeczy. Na przykład, zmieniają się nasze oceny i priorytety, jak również wrażliwość na różne kwestie. Antropologowie medycyny zauważają na przykład zmiany w postaci wyczulenia na pewne dźwięki i zjawiska. Amerykański pisarz i lekarz Michael Stein w książce The Lonely Patient pisze, że najbardziej dojmującym doświadczeniem pacjenta jest poczucie samotności i opisuje, jak pacjent reaguje np. na rozmaite dźwięki dochodzące ze szpitalnego korytarza. To zupełnie inny sposób funkcjonowania.

Na wizytę czekałam pół roku, potem pod gabinetem czekałam 3 godziny, a sama wizyta trwała 5 minut. Lekarz nie rozmawiał ze mną, niewiele się właściwie dowiedziałam. Nie tego oczekiwałam. Jak wygląda, a jak powinna wyglądać relacja lekarz–pacjent? Czego oczekuje pacjent? Co oferuje lekarz?

Trzeba przede wszystkim powiedzieć, że nie ma czegoś takiego jak jedna relacja lekarz–pacjent. Po pierwsze, każda jest unikalna, ponieważ biorą w niej udział dwie niepowtarzalne osoby. Po drugie, problemy, z jakimi pacjenci zjawiają się u lekarza, bywają różnej natury. Jeżeli jest to coś trywialnego, w rodzaju przeziębienia, wtedy ta relacja może być dosyć powierzchowna, krótkotrwała i mało dla nas istotna. Natomiast kiedy to, z czym udajemy się do lekarza, dotyczy rzeczy bardziej zasadniczej i w mocny sposób wpływa na naszą codzienność lub gdy boimy się o swoje życie, wtedy ta relacja musi być oczywiście znacznie bardziej rozbudowana. Wówczas od lekarza będzie się oczekiwało o wiele więcej. Po trzecie, są też różne specjalności medyczne. Niektóre wymagają dosyć dużego zaangażowania, nazwijmy to komunikacyjnego. Ale są też specjalności, w których jest ono znikome, kiedy kontakt z lekarzem jest niewielki, tak jak na przykład w radiologii. A gdy mamy do czynienia z psychiatrią lub z położnictwem, gdzie chodzi o rzeczy niezwykle często wrażliwe, ten kontakt musi być o wiele głębszy. Jak się to wszystko połączy – a często trzeba by do tego dodać jeszcze warunki życia pacjentów, ich temperamenty, wiedzę itd. – to można co najwyżej skonstruować ogólne zalecenia odnośnie do tego, jak ta relacja powinna wyglądać.

Dawniej w Chinach pacjent płacił lekarzowi dopóki był zdrowy – rolą lekarza było utrzymanie zdrowia pacjenta. Na czym polega dziś rola lekarza?

Dzisiaj praca lekarza i medycyna w niewielkim stopniu przypominają medycynę z przeszłości. Kiedyś lekarz był od wszystkiego, dzisiaj mamy wiele specjalności medycznych; wiedza medyczna była w porównaniu z dzisiejszą bardzo skromna, a dzisiaj przekracza możliwości jednego człowieka. Kiedyś pacjent płacił za wizytę lekarską z własnej kieszeni, dziś najczęściej jest finansowana ze środków publicznych lub z ubezpieczenia. W przeszłości lekarz zwykle przychodził do domu chorego, teraz to pacjent idzie do lekarza. Dzisiaj opiekę medyczną uzyskuje się w ramach systemów ochrony zdrowia z rozbudowanym zapleczem administracyjnym, kiedyś – poza szpitalami – zaplecze to praktycznie nie istniało lub zależało od decyzji lekarza. To wszystko powoduje, że medycyna obecnie w niewielkim stopniu przypomina medycynę sprzed stu lub więcej lat. To jednak, co wiąże medycynę współczesną z medycyną z przeszłości, to postawa etyczna: przekonanie, że chorym należy się zaopiekować. Najsilniejszym ogniwem łączącym przeszłość medycyny z teraźniejszością jest przywiązanie lekarzy do podstawowych wartości ich zawodu.

Jakie wartości moralne są ważne w relacji lekarz–pacjent?

Podstawową wartością w medycynie – tak jak i poza nią – jest szacunek do innego człowieka, w tym wypadku dla pacjenta. Oczywiste jest więc, że ten szacunek musi iść i w drugą stronę. Szacunek to ulica dwukierunkowa. Pacjent jest jednak osobą w nieszczęściu, powinniśmy zatem być wobec niego nieco bardziej wyrozumiali niż wobec specjalisty czy wobec lekarza. Z punktu widzenia lekarza szacunek objawia się nie tylko w takich postawach jak tolerancja i wyrozumiałość, ale też w takich mało widowiskowych rzeczach jak niespóźnianie się z przyjęciami pacjentów. Innymi wartościami moralnymi są szczerość ujawniająca się w prawdomówności, autentyczności czy prostolinijności, a także otwartość na inność, która ułatwia lekarską empatię i tolerancję. Lekarzom są też niezbędne cnoty pomocnicze, które są niezwykle ważne, ale często pozostają niedoceniane przez część badaczy i samych lekarzy. Na przykład umiejętność słuchania. Większość z nas nie za bardzo umie słuchać. Mamy trudności ze skupieniem się na tym, co inni do nas mówią, często interpretujemy ich słowa i zachowania tak jak nam jest wygodnie albo łatwo, a nie staramy się dociec rzeczywistej intencji mówiącego. W przypadku lekarza umiejętność słuchania jest niezwykle ważna diagnostycznie. Pacjenci, zwykle opowiadający o swoich problemach zdrowotnych z punktu widzenia swojej biografii, mogą dostarczyć lekarzowi wiele ważnych informacji pozwalających postawić trafną diagnozę.

Ale – jak Pan pisał w książce Moralność medycyny. O sztuce dobrego życia i o sztuce leczenia – ten moment, kiedy pacjent może opowiedzieć o sobie lub odpowiedzieć na pytania lekarza jest dosyć krótki i w zasadzie lekarz daje pacjentowi niewiele czasu na wyrażenie własnego doświadczenia.

W codzienności medycyny tego czasu bywa bardzo mało. W zależności od organizacji, przeciętna wizyta to 10–15 minut. Średnio 10–15 minut. Są pacjenci, którzy w zasadzie przychodzą po powtórne wypisanie recepty, a są i tacy, którzy wymagają więcej czasu lekarza. Więc niekoniecznie musi to być za mało w odniesieniu do każdej wizyty u lekarza, nawet jeśli uwzględnić to, że część dostępnego mu czasu lekarz musi poświęcić na czynności biurokratyczne. Tam jednak, gdzie czasu na wizytę jest za mało w stosunku do potrzeb, przyczyny mogą być rozmaite. Na pewno duże znaczenie ma organizacja pracy, ale też umiejętności obchodzenia się z innymi ludźmi. Umiejętne rozmawianie z pacjentem może niejednokrotnie ułatwić osiągnięcie celów wizyty lekarskiej w ograniczonych ramach czasowych. Pewne poczucie, że tego czasu jest za mało, może wiązać się z oczekiwaniami pacjentów. Wiadomo, że na ogół wolą lekarzy, którzy są bardziej „rozgadani”. Więcej poświęconego im czasu lekarza daje wielu pacjentom poczucie, że lekarz dobrze się nimi zaopiekował. Ale niekoniecznie tak musi być. No i są też pacjenci, którzy traktują wizytę u lekarza jako sprawę do jak najszybszego załatwienia bez rozgadywania się. Ci będą zadowoleni, że spędzili w gabinecie lekarza zaledwie parę minut. Niezależnie jednak od tego, jak dużo tego czasu potrzeba bądź jak dużo lub mało go jest dostępne, lekarzowi niezbędna jest umiejętność klarownego i sprawnego rozmawiania z pacjentem.

Jedną z wartości moralnych istotnych w życiu ludzi jest prawda. Czy lekarz zawsze powinien być prawdomówny w stosunku do pacjenta? Proszę podać przykłady konkretnych sytuacji, w jakich może znaleźć się lekarz, dylematów przed jakimi staje. Jak przekazywać prawdę? Czasem pacjent mówi „proszę powiedzieć mi prawdę”, ale tak naprawdę nie chce złych wiadomości. Jak mówić prawdę i jednocześnie nie odbierać nadziei?

Trzeba pamiętać, że prawdomówność nie oznacza mówienia wszystkiego, co się wie zawsze i wszędzie. Prawdomówność wymaga zdrowego rozsądku, umiejętności dopasowania sposobu przekazania informacji do pacjenta i okoliczności. Prawdomówny człowiek wie również komu, ile, kiedy i co powiedzieć. Prawdomówny człowiek rozumie więc, że prawda to jest coś, co trzeba traktować poważnie, że prawda może być czasami źródłem cierpienia. Cierpienie naturalnie jest złe, ale nie zawsze jest złem nieuniknionym. Prawdomówny człowiek rozumie, jak prawda jest ważna w ludzkim życiu. Potrzebujemy kontaktu z faktami, z rzeczywistością, a nie z fikcją. Człowiek nie chce żyć w świecie wyobrażonym, ale w realnym. W takim razie, czy lekarz powinien być prawdomówny zawsze? Tak. Ale ta cnota wymaga też umiejętności obchodzenia się z prawdą. Duża część problemów, jakie mają lekarze z prawdą i prawdomównością dotyczy tego, jak dużą część prawdy, w jaki sposób i dokładnie kiedy przekazać pacjentowi. Lekarze bywają tą prawdą zaskakiwani, kiedy nie troszczą się o nią zawczasu. A to jest przepis na kłopoty, z którymi nie wiadomo jak sobie poradzić. Przykład z zajęć z lekarzami. Podczas dyskusji na temat prawdomówności, w której podkreślam potrzebę mówienia pacjentom prawdy, lekarz mówi: „Panu to łatwo powiedzieć, bo Pan nie musi tego zrobić. A jak ja mam przekazać choremu fatalną diagnozę?” Ja na to: „Czy teraz, gdy przyszły wyniki badań i trzeba powiedzieć pacjentowi złą prawdę, to widzi go Pan po raz pierwszy?”. Lekarz, oczywiście, odpowiada, że nie. Więc go pytam: „A co Pan robił w chwili, gdy kierował Pan pacjenta na badania? Czy po prostu Pan go wysłał na badania i kazał przyjść później, czy mu Pan wyjaśnił, że badanie A jest po to, by potwierdzić X, a badanie B po to by wykluczyć Y? Czy powiedział mu Pan, że na następnej wizycie będzie można postawić wiarygodną diagnozę i jaka ona może być?”. I w tym momencie niespecjalnie mieliśmy o czym rozmawiać, ponieważ ten lekarz wiedział, że ten problem sam sobie ściągnął na głowę. Miał nadzieję, że będzie wszystko dobrze, więc nie niepokoił pacjenta mówieniem mu, co złego może się okazać i co dobrego może się zdarzyć. I kiedy przyszły złe wieści, i on i jego pacjent był nieprzygotowany do rozmowy. Kłopoty z mówieniem prawdy w medycynie – ale także i w ludzkim życiu w ogóle – często biorą się stąd, że udajemy, że wszystko będzie dobrze…

A to jest myślenie życzeniowe…

Tak, ale często też powodowane brakiem odwagi. I wtedy nie przygotowujemy pacjenta. Jeśli od początku nie traktujemy go poważnie i nie mówimy mu, że tutaj niepokojące jest to a to i dlatego musimy zrobić badanie takie a takie, bo może się okazać to lub tamto, to potem, kiedy przychodzi zła wiadomość, lekarz znajduje się w okropnej sytuacji. Cały czas zachowywał się jakby wszystko było w porządku i miało być w porządku, a oto jak grom z jasnego nieba trzeba pacjentowi powiedzieć fatalną prawdę. Jeśli natomiast od początku traktuje się pacjenta poważnie i na bieżąco się go informuje, co się może zdarzyć, a co nie, to potem można powiedzieć: „Pamięta Pan jak rozmawialiśmy o tym i o tym…” W ten sposób lekarzowi jest łatwiej przekazać złe wieści, a pacjentowi, choć z bólem, bo to oczywiste, że to nie są dobre wiadomości, łatwiej jest o nich rozmawiać. Więc, czy lekarz zawsze powinien być prawdomówny? Tak. Czy zawsze powinien mówić wszystko, co wie? Najczęściej tak. Niekoniecznie od razu. Ale zawsze też, jeśli to jest tylko możliwe, powinien przygotować pacjenta na prawdę, którą da się przewidzieć. Zrobi to, jeżeli będzie rozumiał, że prawda to coś, z czym trzeba się obchodzić delikatnie i odpowiedzialnie, bo można wyrządzić nią wiele krzywd, niezależnie od motywów. I trzeba się z nią tak obchodzić od samego początku relacji z pacjentem, a nie dopiero wtedy, gdy pojawiają się kłopoty.

W książce „Moralność medycyny. O sztuce dobrego życia i o sztuce leczenia” pisze Pan, że choroba jest złem moralnym. Jak by Pan to wyjaśnił?

To jest kwestia, o którą sporo moich kolegów się ze mną spiera do dzisiaj. Idea jest prosta, wielu ludzi twierdzi, że coś jest moralnym złem tylko wtedy, gdy ma jakiegoś świadomego sprawcę. Czyli  patrzą na to, co należy do sfery moralności, z punktu widzenia sprawcy. Ja natomiast jestem przekonany, że to, czy coś jest moralnie dobre czy złe, nie zależy od tego, kto go dokonał, ale kto go doznał. Czyli ja patrzę nie z punktu widzenia sprawcy, ale z punktu widzenia odbiorcy tych działań. W tym sensie uwięzienie mnie przez kogoś jest złem moralnym dlatego, że nie mogę robić tego, co chcę. Choroba może podobnie uwięzić człowieka. Czy uwięzienie przez chorobę jest zasadniczo inaczej lub mniej złe niż uwięzienie przez innego człowieka? Te dwa uwięzienia mają inne przyczyny, ale jako uwięzienia są tak samo złe, bo tak samo dotykają człowieka.

Moja koleżanka w obliczu choroby zaczęła poważnie zastanawiać się nad własnym życiem, jakie wartości są najważniejsze, co należałoby w zmienić w przyszłości. Taki kryzys związany z chorobą stał się dla niej podstawą osobistego rozwoju. Powiedziała mi później, że nauczyła się czegoś o samej sobie. Zaczęła patrzeć na siebie jako niedoskonałą. Zobaczyła swoje ograniczenia, i doceniła bardziej to, co ma i ludzi, którzy są blisko. Nauczyła się pokory, skromności, ale też i wdzięczności. Mógłby Pan wyjaśnić dlaczego tak się dzieje, że czasem choroba jest podstawą wzrostu lub nauki o sobie samym?

Choroba, podobnie jak wiele innych rzeczy, to pewnego rodzaju kryzys w życiu człowieka. Mówimy teraz o poważnej chorobie, a nie czymś błahym. Choroba sama przez się nie ma dla nas sensu, ponieważ pojawia się przez zaskoczenie. Normalnie nie planujemy choroby jako części naszej biografii. W związku z tym zawsze jesteśmy zaskoczeni, gdy dopada nas choroba. I wtedy znajdujemy się w kryzysie. A wtedy nie możemy odkryć sensu choroby, ale co najwyżej jej go nadać. Dlatego w kryzysie zadajemy ważne pytania. Kryzys każe nam pytać o nasze priorytety, kwestionować wiele spraw. Zwykle wtedy pytamy: „Dlaczego ja? Dlaczego teraz?”. Na co często odpowiedzi udzielają religie. Czasem też pytamy „A właściwie, to czy powinno mi zależeć na tym, czy na tamtym?”. I wtedy choroba, tak jak inny kryzys, będzie takim punktem wyjścia do tego, by rozpocząć pogłębioną refleksję. Choroba nas zatrzymuje w biegu i wtedy musimy się zastanowić dwa razy, lub też w ogóle zastanowić się nad rzeczami, które byśmy w innych przypadkach ignorowali. W ten sposób nadajemy chorobie sens, a przy okazji możemy zmienić znaczenie własnego życia. Ale to oczywiście nie oznacza, że w takim razie w chorobie tkwi jakieś dobro. Nie. Tkwi w niej fundamentalne zło, które polega na tym, że choroba pozbawia nas tego, co sprawia, że ludzkie życie jest dla człowieka cenne. Pozbawia nas możliwości robienia rzeczy, które są dla nas ważne, często też wiary w samych siebie, poczucia własnej wartości, daje poczucie bycia ciężarem dla innych. I to wszystko są rzeczy, których doznajemy wtedy, gdy spotyka nas jakaś krzywda.

Epikur twierdził, że nie powinniśmy bać się śmierci, bo ona nas wcale nie dotyczy. Gdy my istniejemy, śmierć jest nieobecna, a gdy tylko śmierć się pojawi, wtedy nas już nie ma. Czym jest śmierć człowieka? Co to znaczy umrzeć?

Śmierć człowieka jest trudnym pojęciem, ponieważ gdy pytamy o nią, to na ogół oczekujemy, że się czegoś konkretnego dowiemy, co to takiego jest. Pytanie tylko, czy jest tu się czego dowiedzieć. I nie mam tu na myśli wiedzy biologicznej. Tu jest. Zastanawiam się tylko nad tym, czy właściwie lokalizujemy przedmiot rozmowy rozmyślając o śmierci człowieka. Mnie bliższe jest spojrzenie, w którym śmierć to po prostu koniec życia. I to jest wystarczająco przerażające, już nie trzeba snuć żadnych domysłów na temat tego, co będzie potem. Dlatego, że już sama myśl o utracie tego wszystkiego, co mamy w życiu – totalnie wszystkiego, łącznie z myślą o własnym końcu – jest wystarczająco straszna. Myślę, że na pytanie: „Co to znaczy umrzeć?” należy odpowiedzieć, że w wypadku ludzi znaczy to po prostu przestać istnieć jako konkretna osoba. I już. I to przestać istnieć w sposób totalny, całkowity. A to jest zrozumiałe, ale niewyobrażalne. Śmierć ma w moim pojęciu przede wszystkim charakter braku. Jest ustaniem i brakiem życia. Jest wszystkim tym, czym życie nie jest. Czyli niczym. Więc może lepiej, byśmy się zastanawiali nad tym, czym jest życie ludzkie i co jest w nim wartościowego, a nie snuli domysłów o naturze śmierci… Tu przynajmniej mamy jakiś materiał do przemyśleń.

W medycynie w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat pojawił się spór o kryteria śmierci. Czym się różnią poszczególne stanowiska tego sporu? Skąd bierze się brak zgodności?

Brak zgodności bierze się stąd, że tradycyjnie posługiwaliśmy się, tak jak to ujęła w Pani poprzednim pytaniu, ostre rozróżnienie: życie i śmierć. Natomiast z punktu widzenia biologii śmierć jest, jak to mówią lekarze, zjawiskiem zdysocjowanym. To znaczy, jest zjawiskiem, które przebiega wielokierunkowo albo wielopoziomowo i w różnym tempie. Śmierć neurologiczna, czy kryteria śmierci mózgowej, zadają kłam takim wyobrażeniom, według których gdy ktoś umarł, to umarł cały. Najczęściej rozpoznawano to przez wykrycie ustania pracy serca lub oddychania. Są to spektakularne wydarzenia: człowiek już nie oddycha, już nie bije serce. Natomiast neurologiczne kryteria pokazują, że różne życiowe procesy mogą nadal zachodzić w martwym człowieku. Kryteria neurologiczne koncentrują się na zjawiskach, których nieodwracalne ustanie skutkuje dezintegracją funkcjonowania organizmu jako całości. Czyli pewne zjawiska już nie zachodzą, a inne, które mają charakter procesów życiowych mogą zachodzić nadal, ale już nie w sposób zintegrowany z innymi kluczowymi procesami; i tej dezintegracji nie da się odwrócić. To jest bardzo niezgodne z tradycyjnymi wyobrażeniami. Myślę, że stąd w dużym stopniu bierze się spór. Z potrzeby rozumienia śmierci jako jednorazowego, wyraźnie określonego punktu w czasie. Widać to także u niektórych krytyków kryteriów neurologicznych. Często wydają się oczekiwać, że śmierć będzie zjawiskiem obejmującym cały organizm ludzki na raz, wyraźnie odróżnialnym od innych zjawisk, a nie zjawiskiem ciągłym czy procesem. Umieranie i śmierć są procesami, a życie społeczne oczekuje punktów odcięcia.

Jakie widzi Pan konsekwencje tego sporu? Jakie problemy z punktu widzenia bioetyki mogą wynikać z różnych kryteriów śmierci człowieka? Co ten spór oznacza dla konkretnej osoby, której ktoś bliski właśnie umiera?

Myślę, że właśnie na tym poziomie są problemy. Naprawdę trudno sobie wyobrazić, że ktoś widzący swojego bliskiego sztucznie podtrzymywanego przy życiu, mającego różową skórę i poruszającą się klatkę piersiową, bez problemu zaakceptuje fakt jego śmierci. Tego nie da się inaczej przezwyciężyć niż przez odpowiednią wiedzę i wyjaśnienia. Chociaż nie jestem pewny, czy jest potrzeba przezwyciężania z punktu widzenia bliskich. Każdy z nas ma własną trajektorię i sposób godzenia się z nieszczęściem, które go spotkało, i prawdopodobnie każdy w zupełnie zindywidualizowany sposób odpowiada na śmierć bliskich. Wydaje mi się więc, że z punktu widzenia myślenia człowieka o własnej śmierci lub z punktu widzenia doświadczenia osób dowiadujących się o śmierci ich bliskich, śmierć neurologiczna nie rodzi zupełnie nowych problemów moralnych, oprócz tych przeze mnie wymienionych.

Czym jest według Pana dobre życie?

Wolę mówić o udanym życiu, czyli takim, które się powiodło. Jest wiele koncepcji udanego życia. Ale można udzielić w miarę rozsądnej ogólnej odpowiedzi na Pani pytanie. Myślę, że przede wszystkim udane życie będzie życiem, w którym zrealizowało się swoje ważne plany, a te plany wykraczały poza indywidualne, własne, satysfakcje. Żeby życie ludzkie było udane, codzienność wymaga kontekstu składającego się z tego, co wykracza poza nią. Większość z nas potrzebuje poczucia uczestnictwa w czymś, co jest ważne i w pewnym sensie trochę ważniejsze od nas. Możemy się zaangażować się w jakąś wspólnotę religijną…

Czyli to byłoby coś, co się określa mianem transcendencji, przekraczania samego siebie?

Postawiłbym nacisk na przekraczanie samego siebie raczej niż na transcendencję. Transcendencja potocznie kojarzy się z religią. A przekraczanie samego siebie może się dokonywać w tym świecie, na przykład w postaci poświęcenia się swojej rodzinie, oczywiście jeśli robi się to dobrowolnie. To może być oddanie się jakiejś idei, pracy, zaangażowanie w życie społeczne i wiele innych spraw. Życie człowieka jest udane wtedy, gdy ma ono ramę w postaci czegoś, co uważamy za ważne samo przez się i co przekracza nas samych. Wtedy możemy nadać istotność naszym przyjemnościom, satysfakcjom i oczekiwaniom. Nie mając takiej ramy, stajemy się kimś na kształt osoby pozbawionej kierunku, jakby uzależnionej od poszukiwania bieżącej przyjemności czy satysfakcji, ale wciąż pytającej: „W imię czego?”.

Trzeba też pamiętać, że do tego, aby ludzkie życie było udane, niezbędne są sprzyjające okoliczności. A one są poza naszym wpływem. Jedną z takich okoliczności może być choroba. I ona może być przyczyną tego, że życie będzie mniej niż udane lub że trzeba będzie przedefiniować to, co nas przekracza i nadaje kontekst naszemu codziennemu doświadczeniu.

A czym jest dobre życie w chorobie?

Jak już mówiłem, choroba nie jest stanem, który planujemy. W związku z tym, prawdopodobnie udane życie w chorobie, a może należałoby powiedzieć: z chorobą, będzie polegało na tym, żeby przynajmniej na czas tej choroby dokonać takiej re-aranżacji swojego obrazu własnego życia i jego celów, żeby ta choroba stała się czymś, co ja kontroluję mentalnie, a nie czymś, co mnie kontroluje. To znaczy, że to ja jestem tym, który podejmuje decyzje w odniesieniu do tego, co się w moim życiu zdarza, uwzględniając chorobę, ale nie dlatego, że się poddaję przebiegowi tej choroby, czy związanym z nim zabiegom i czynnościom. To ja mam być tym, który radzi sobie z chorobą. Inni mi pomagają. Właśnie dlatego tak ważna jest świadoma zgoda na postępowanie profesjonalistów medycznych. Ponieważ jeśli nie ma świadomej zgody, to oprócz kontroli, którą zaczyna nad nimi sprawować choroba, dołączają inni ludzie. A brak wpływu na własne życie pozbawia nas zdolności do bycia niezależnym podmiotem, a być może i podmiotowości w ogóle.

Dziękuję za rozmowę.


Paweł Łukow – prof. dr hab., filozof, etyk i bioetyk; kierownik Zakładu Etyki w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego; redaktor naczelny półrocznika Etyka; autor prac poświęconych etyce Kantowskiej, filozofii medycyny i etyce życia publicznego, w tym książek m.in.: Wolność i autorytet rozumu. Racjonalność w filozofii moralnej Kanta, 1997; Granice zgody: autonomia zasad i dobro pacjenta, 2005; Moralność medycyny. O sztuce dobrego życia i o sztuce leczenia, 2012; Etyka medyczna z elementami filozofii, 2013.

Elżbieta Filipow – doktorantka w Zakładzie Etyki w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego, stypendystka programu LLP Erasmus na Universiteit Twente. Absolwenta studiów Studiów Podyplomowych „Doskonalenie Warsztatu Tłumacza w Zakresie Przekładu Pisemnego” w Instytucie Anglistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka przekładu z języka angielskiego na polski książki Orny Donath Żałując macierzyństwa oraz Jamesa F. T. Bugentala Psychoterapia to nie to, co myślisz. Psychoterapeutyczne zaangażowanie w proces życia. W latach 2017–2018 współpracowała jako dziennikarka z kwartalnikiem „Świat mózgu”, zaś od 2016 roku współpracuje z miesięcznikiem „Charaktery”. W wolnym czasie spaceruje i zaczytuje się w literaturze pięknej.

Ilustracja: Pixabay

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

1 komentarz

Kliknij, aby skomentować

  • Podobno nie ma już przysięgi Hipokratesa dla studentów na studiach medycznych. Czy to prawda, już nie obowiązuje?! Być może stąd jest nadal i coraz więcej, aż tyle tzw. aborcji /czyli usuwania ciąży/ i domagania się jej przez tzw. kobiety w czerni tj. nauczycielki, na specjalnych manifach. /Kogo później będą uczyć?!/.

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy