Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2024 nr 4 (58), s. 47–48. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.
Nachodzi mnie nieraz wyobrażenie filozofującego autora stojącego przed witryną księgarni, na której widnieje jego książka. Pyta on samego siebie w odwiecznej formule solilokwiów: „Gdzie jestem: tam – w cichej witrynie, czy raczej tu – przed witryną, na hałaśliwej ulicy? Zdaje się, że i tam, i tu. Czyżby źle uczono mnie logiki, że nie można być w dwóch miejscach jednocześnie, a z dwóch zdań przeciwnych tylko jedno jest prawdziwe? Jak się ma egzystencjalne doświadczenie dwójistnienia do zasady wyłączonego środka?”. A jednak! Takie dwójistnienie jest możliwe! Autorskie „bycie” oderwało się od „postrzegania” i poszybowało z głowy za sklepową szybę. Na tym jednak nie koniec. Pojawiają się kolejne dylematy i pytania: w którym miejscu jest autora więcej – w książce zaczernionej literkami druku czy we wdrukowanych w nią przeżyciach; w cielesnej powłoce (pomiędzy synapsami) czy w idealnym świecie – pomiędzy okładkami z wypisanym nazwiskiem? Filozofowie klasyczni wywyższają przeważnie dzieła pośmiertne, bo dopiero one mówią cokolwiek o świecie (tym bardziej że czas oddziela ziarno od plew). Abyśmy mogli wiedzieć coś o życiu, musi ono minąć. Aby napisać uczciwą autobiografię, trzeba od czegoś zacząć – najlepiej po prostu umrzeć.
Kiedy filozofia o szarej godzinie maluje swój świt, wtedy pewne ukształtowanie życia już się zestarzało, a szarością o zmroku nie można niczego odmłodzić; można tylko coś poznać. Sowa Minerwy wylatuje dopiero z zapadającym zmierzchem (Hegel 1969, s. 21).
Gdy heglowska sowa wylatuje, żywych autorów już oczywiście nie ma – odlecieli na skrzydłach Ikara, donikąd. Szarość jest kolorem teorii, zieleń – kolorem życia:
Wszelka, mój bracie, teoria jest szara, / Zielone zaś jest życia drzewo złote
– mówił Mefistofeles z Fausta Johanna W. Goethego (1962, s. 76).
Program filozofii esse est percipi realizuje się tylko w „zielony” dzień, kiedy jeszcze nic nie jest skończone. Ale kiedyś musi przecież nastąpić koniec, sielanka nie może trwać wiecznie. Dzisiejszy dzień był bardzo ładny, choć zmierzch – bardzo smutny. Teoria dzieła pośmiertnego nawiązuje po części do znanej maksymy łacińskiej: „sztuka długa, życie krótkie”, traktującej filozofię jako artystyczną formę działalności człowieka, która przekracza pojedyncze ludzkie życie. „Nieśmiertelność uzyskuje się przez kulturę” – głosi znany slogan. Brawa są walutą – oddaje się za nie książki w promocyjnej cenie, a niekiedy całkiem darmo. Oczywiście wszystko to czynimy gwoli próżnej chwały (esse est percipi), która mija po przysłowiowych piętnastu minutach. To i tak sporo; to właściwie wszystko, co można osiągnąć za życia. Nawet pisarze toaletowi piszą: „tu byłem”, pragnąc w magiczny sposób przetrwać swoją lokalną śmierć. Napisy na ścianach, wzory logiczne, tablice logarytmiczne, murale, traktaty, poematy itd. to nasze, mniej lub bardziej deklarowane, zobiektywizowane epitafia. Najbardziej znanym i najczęściej tworzonym dziełem pośmiertnym napisanym za życia jest oczywiście testament. Choć testatora przecież już nie ma na tym łez padole, to swoją pośmiertną decyzją nadal sieje strach lub budzi nadzieję. Testamenty są dziełami całkowicie wolnymi, możemy w nich pisać cokolwiek zechce wola i pomyśli subiektywna głowa (z wyjątkiem zachowków). Jest to emblematyczne dzieło pośmiertne, odłączone od subiektywnej woli wyrażonej za życia. Inna sprawa, że można je podważać, unieważniać…
Jest jeszcze jedna interesująca odsłona dialektyki życia dzieła po śmierci autora. Czy bowiem osoba popełniająca „wykroczenie piśmiennicze” jest tożsama ze sobą odbierającą po latach procesu wydawniczego, licznych korektach i oczekiwaniu na debiut finalną książkę? W jakim niby sensie 70-letni autor może odpowiadać za początkowe bazgranie 30-letniego nowicjusza? Przecież są to dwaj duchowo i fizycznie inni ludzie, z historycznie zmiennymi esse/percipi. Rozumowanie to jest dla niektórych absurdalne i niebezpieczne. Albo przyjmujemy założenie o integralności człowieka, jego ciągłości w czasie, dzięki czemu może choćby istnieć prawo autorskie – albo uznajemy, że autor, postawiwszy ostatnią kropkę, jest kimś innym niż w trakcie pisania. A co dopiero w momencie promocji, która służy już tylko zaspokojeniu narcystycznej potrzeby publicznego Esse.
W trakcie pisania umieramy cały czas, podczas gdy ten zaklęty w książce zdaje się stać nieruchomo. Książka to mierzalny izotopem węgla ślad przemijania autora. Nawiasem mówiąc, o filozoficznej „śmierci autora” na rzecz narodzin „skryptora” (który jest ponoć tylko „funkcją dyskursu”) czytałem u modnego kiedyś Rolanda Barthes’a. Rzeczywiście każda książka jest poskładana z wyrazów i zdań nie moich, nie przeze mnie wymyślonych, wziętych ze słownika polskiego wedle reguł składni nie moich, lecz narzuconych przez anonimowe siły – istniejące, zanim autor pojawił się na świecie. Kiedyś myślałem, że to konkretny – mój – ojciec je wymyślił, bo napisał podręcznik gramatyki. Rychło wyszło jednak na jaw, że to nie on; że stoi za tym jakiś językowy podmiot zbiorowy, który mówi nami, jak twierdzą strukturaliści i poststrukturaliści. Zresztą jest to szerszy problem egzystencjalny – nieraz człowiek odczuwa, że nie tyle działa, ile jest „działany”; że znajduje się we władzy sił anonimowych i bezosobowych. Moja książka nie jest zatem moja, bo autor – zanim umarł – nigdy się nie narodził. Kto zatem to dzieło napisał? Umarły i nienarodzony NN? Dzieło pośmiertne to Ja i nie-Ja…? Poproszę.
Wróćmy do postaci autora sprzed witryny księgarni. Ponieważ wystawiennicze święto próżnej chwały nie trwa wiecznie, tenże zrobił sobie selfie z książką, dając tym samym dowód wyższości życia kontemplacyjnego (zawsze i wszędzie) nad życiem czynnym (tu i teraz). W zgiełku dnia, w samo południe, zdarzyć się może coś najbardziej prozaicznego, a uchodzącego ciągle za przerażające – śmierć… Dlaczego to, co najbardziej oczywiste, lecz niebędące zdarzeniem życia, uchodzi za „straszne” i „niemożliwe” – trudno zgadnąć… W celu uzyskania lepszego zasięgu widzenia autor robi nieostrożny krok w tył, a czarny tramwaj śmiertelnie potrąca go pod księgarnią – na godzinę/minutę/sekundę przed zaplanowaną promocją. Ta wyobrażona, acz wielce prawdopodobna scena kroku pod tramwaj dobrze objaśnia odrywanie esse od percipi. Dzieło na witrynie pozostało – już jako pośmiertne, ale przecież napisane zostało za życia. Książka nigdy nie wpadnie pod tramwaj, a nawet jeżeli, to przecie matka/matryca pozostanie w wydawnictwie. Możemy wracać w dowolnych momentach do stron wcześniejszych, poczynając od pierwszej. W realnym życiu powrotu do pierwszego (ani do żadnego kolejnego) dnia nie ma. Żyć od początku się nie da, czytać od początku książkę – bez problemu. Autor jest dziełem jednorazowego użytku, jego dzieło może zaś służyć wielokrotnie, wielu klientom naraz. Wersja PDF jest prawie nieśmiertelna. Biologiczna matka drugi raz autora nie urodzi, jego książka rodzi się wielokrotnie, w każdym kolejnym czytelniku. Dzieło znalezione przez autora za życia jego samego (we własnej głowie, a potem na witrynie księgarni) zawsze przetrwa w platońskim świecie, choćby nawet nikt tego utworu nie czytał. Kiedy tutaj dzisiaj/zaraz stawiam kropkę, zamykając swoje (zrazu otwarte) dzieło, jestem jednocześnie żywy i nieżywy, niczym kot Schrödingera.
Subiektywnie jestem solipsystą, a obiektywnie obiektywistą. Intersubiektywnie tkwię za szybą w księgarni. Widzimy się?
Warto doczytać:
- G. W. Hegel, Zasady filozofii prawa, tłum. A. Landman, Warszawa 1969.
- J. W. Goethe, Faust, tłum. F. Konopka, Warszawa 1962.
Piotr Bartula –dr hab., prof. UJ, pracownik naukowy Zakładu Filozofii Polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, eseista. Zajmuje się polską i zachodnią filozofią polityki, twórca tzw. testamentowej teorii sprawiedliwości. Autor książek: Kara śmierci – powracający dylemat, August Cieszkowski redivivus, Liberalizm u kresu historii, Dzieła zebrane, Aspołeczne „my”, Dzieła pośmiertne znalezione za życia. Najczęściej uczęszczane miejsca: Uniwersytet i jazz club.
Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.
< Powrót do spisu treści numeru.
Ilustracja: Ewa Czarnecka
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury.
Skomentuj