Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2020 nr 6 (36), s. 36–37. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.
W 2020 roku minęła 202. rocznica powstania powieści pt. Frankenstein, czyli Nowy Prometeusz, która zdemaskowała nowoczesny mit technologicznego zapanowania nad źródłami życia. Zszyty z części różnych ciał stwór doktora Frankensteina został powołany na świat jako istota pojętna i przyjazna, lecz budząca estetyczną odrazę. Inicjacja w zło odrzucenia przez towarzystwo ludzkie zniszczyła ufność dobrego brzydala, czyniąc go mściwym potworem nienawidzącym swojego stwórcy: – O, znienawidzony dniu, w którym otrzymałem życie! – wykrzyknąłem udręczony. – Przeklęty stwórco! Po cóż stworzyłeś monstrum tak obmierzłe, że nawet ty odwróciłeś się ode mnie ze wstrętem? Bóg litościwy uczynił człowieka pięknym i ponętnym, na swoje podobieństwo; ale moja postać jest ohydnym odwzorowaniem twojej, wstrętniejszym jeszcze przez samo podobieństwo. Szatan miał swych towarzyszy diablich, którzy podziwiali go i wspierali, ale ja jestem osamotniony i budzę tylko nienawiść [M. Shelley, Frankenstein, Zielona Sowa, Kraków 2009]. W obawie przed złym płodzeniem i mnożeniem „diabelskiej rasy” doktor F. nie dodał mu drugiej połówki. Jako członiasty produkt naukowego eksperymentu był akceptowany jedynie przez ślepego starca – czułego rozmówcę. Przerażona zaś ohydnym widokiem szkarady święta rodzina potraktowała go kijami i mową nienawiści. Nie zaznał tedy „mały” Frank (2,5 m) nigdy uczucia miłości, mścił się zatem, aż do samospalenia w ogniu nienawiści. Tak jak Mary, stwór miał tylko ojca, a ten go zawiódł. W rezultacie monstrum krwawo się zemściło. Kiedy nie ma matek, światem rządzi chaos, a zło triumfuje [M. Shelley, Frankenstein…].
W finale powieści ożywione prądem monstrum spłonęło, aby odradzać się w kolejnych wcieleniach mściwych frustratów epoki nowoczesnej. Nie upłynęło wszak bardzo dużo watogodzin, a pojawił się Prometeusz z wąsikiem, który przepuszczał prąd przez nieszczęśników zamkniętych w hermetycznych pojemnikach. Mało kto dostrzegł w nim na czas złowrogi cień potwora Frankensteina. Tak samo jak on, młody Adolf odebrał srogą lekcję niesprawiedliwości, aby wziąć odwet w imieniu mitycznych blondynów. W poruszających słowach wspominał dni wiedeńskiej biedy i odrzucenia, gdy wraz z innymi włóczęgami najął się do odśnieżania chodników pod hotelem Imperial: Widziałem Karola i Zytę wysiadających z ich cesarskiej karocy i wkraczających do hotelu po czerwonym dywanie. My, nieszczęśni, usuwaliśmy śnieg i zdejmowaliśmy czapki za każdym razem, gdy do hotelu przybywali arystokraci. Nawet na nas nie spojrzeli, choć ja nadal czuję zapach perfum, który docierał do naszych nozdrzy. Znaczyliśmy dla nich, czy w ogóle dla Wiednia, tyle co ten śnieg, który padał całą noc, a ten hotel nie miał nawet tyle przyzwoitości, żeby poczęstować nas gorącą kawą […]. Tej nocy poprzysiągłem sobie, że pewnego dnia powrócę do hotelu Imperial [za: P.J. Buchanan, Churchill, Hitler i niepotrzebna wojna, tłum. G. Waluga, Warszawa 2013, s. 215]. I rzeczywiście, w 1938 roku wjechał do hotelu Imperial po biało-czerwonym-czarnym dywanie, aby rozpocząć samospalenie Europy. Rozjuszona i zraniona istota morduje wszystkich, których doktor Frankenstein darzy miłością, zaczynając od jego najlepszego przyjaciela, a na żonie kończąc [C. Gordon, Buntowniczki, Poznań 2019].
Śniady Prometeusz z czarną brodą operował mitem społeczeństwa bezklasowego. W rzeczywistości młody Marks nienawidził wszystkiego, z czego został ulepiony. Był mieszczaninem nienawidzącym mieszczaństwa, Żydem nienawidzącym żydostwa, utrzymankiem kapitalizmu nienawidzącym brzuchatego (trudno się dziwić) burżuja. Hołdował też mitowi dobrego ludu/proletariatu… A przecież nie od dziś wiadomo, że lud może być wspólnotą dobrych obywateli, ale z równym powodzeniem, co Boris Karloff (kultowa rola w filmie Frankenstein, 1931, reż. James Whale) zagrać rolę potwora Frankensteina. Przekształcony w rewolucyjny motłoch potrafi grabić, linczować, ścinać kozły ofiarne, zmierzając do samospalenia w Jądrze Ciemności… Wiersze młodego Karola są poszlaką, że był kopią stwora doktora Frankensteina i zarazem jego samego: Bóg rozerwał mi wszystko / Rzucił w klątwę losu i jarzmo / Jego światy – wszystko – wszystko minęło / Jedno pozostało. Pozostała mi zemsta! – I dalej: – Zemścić chcę się dumnie na sobie samym / Istocie, która panuje nade mną. Chcę wznieść dla siebie tron / Jego szczyt zimny i ogromny / Wkrótce wieczność do piersi przytulę, wkrótce / Przekleństwo gigantyczne na ludzkość rzucać będę. / Małpami jesteśmy u zimnego Boga [za: Erik von Kuehnelt-Leddihn, Ślepy tor, Wektory, rozdz. 7: Karol Marks].
Szpetne dziecko genialnej mitomani Manifestu komunistycznego: wielooki i szarobury blok okazał się bardzo odporny na samospalenie.
Tym, co uczyniło Frankensteina potworem, było rozgoryczenie i społeczne wykluczenie. Dajmy frustratowi zbroję i karabin maszynowy, załóżmy fartuszek i rytualny strój masoński, fikcyjny mundur wojskowy (nota bene: czym się on różni od realnego?). Nałóżmy mu ideologiczną czapkę z napisem Templariusze Europy 2083, wdrukujmy do głowy półtora tysiąca stron manifestu zaczerpniętych z internetowego śmietnika, opaszmy go ładunkami wybuchowymi z 6 tysiącami ton nawozu kupionego w Polsce. Kim Pan jest, Panie Mr Johns, pytał kiedyś cyberskładaka Stanisław Lem (Słuchowisko radiowe z 1955 roku, zarazem scenariusz do filmu Wajdy pt. Przekładaniec, 1968 r.). Tak, witam, jestem dowódca Anders Behring Breivik z Norweskiego Antykomunistycznego Ruchu Oporu przeciw islamizacji Europy i Norwegii. Policja: Tak? / Breivik: Jestem teraz na Utoya. Chciałbym się poddać. / Policja: OK. Z jakiego numeru pan dzwoni? / Breivik: Dzwonię z komórki. / Policja: Dzwoni pan z pańskiej komórki? / Breivik: To nie jest mój telefon, jakiś inny. / Policja: Inny. Jak się pan nazywa? Halo… halo? [przepisane ze stenogramu].
Strach pomyśleć, co się wydarzy, gdy mitomanowi dodamy sztuczną inteligencję i autonomiczny system bojowy, czyniąc zeń mechanicznego drwala nowoczesności rąbiącego szlak do kolejnej Zagłady.
Piotr Bartula – doktor habilitowany, pracownik naukowy Zakładu Filozofii Polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, eseista. Zajmuje się polską i zachodnią filozofią polityki, twórca tzw. testamentowej teorii sprawiedliwości. Autor książek: Kara śmierci – powracający dylemat, August Cieszkowski redivivus, Liberalizm u kresu historii.
Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.
< Powrót do spisu treści numeru.
Ilustracja: Małgorzata Uglik
Skomentuj