Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2018 nr 3 (21), s. 38–39. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.
Mistrzyni Ceremonii w białym kapturze: Witam Moich Szacownych Kolaborantów spod znaku szubienicy, gilotyny, krzesła elektrycznego, strzykawki śmierci. Cieszę się, że widzę was w dobrym zdrowiu, mimo że nie ma już nadziei na powrót nocy i dni, kiedy służyliście sprawiedliwości, wykonując swoją powinność o świcie. Ponad dziesięć lat temu (26 września 2007 roku) Lewiatan z Brukseli oznajmił, iż wasza profesja jest reliktem niechlubnej przeszłości, zapowiedział też marsze i dyskusje uświadamiające Europejczyków, jakim złem było dla nich istnienie kata. Wznoszę toast za dobrą starość kombatantów straconego posterunku sprawiedliwości.
Kat z Krakowa: Nadzieja umiera ostatnia. Na dzisiejszą biesiadę przyniosłem zdjęcie mojej wieloletniej kochanki-szubienicy, która leży teraz biedna i zardzewiała w magazynie na ulicy Montelupich w Krakowie. 21 kwietnia 1988 roku wykonałem tam ostatnią w Polsce egzekucję. Był to sądny dzień końca historii sprawiedliwości kryminalnej. Zapomniałem zabrać ze sobą kawałka sznura wisielczego, który zachowałem na pamiątkę tego wiekopomnego wydarzenia.
Proponuję łyk polskiej śliwowicy za wszystkich winnych, którym pomogliśmy odejść z tego świata.
Kat z Londynu: Z polskim przyjacielem łączą mnie wieloletnie studia nad prawem ciążenia, bo obaj studiowaliśmy fizykę, ja na Oxfordzie, on na UJ. Razem opracowaliśmy metodę „miłosierdzia kata” i dzięki jej stosowaniu ostatniego wielokrotnego zabójcę powiesiłem w trzy minuty. Kolega z Krakowa chciał ten mój rekord atakować, lecz już nie zdążył. Od pamiętnego września 2007 roku dręczy mnie sen o rozbitku, który wyrzucony na bezludną plażę rozgląda się wokół, aby zobaczyć, gdzie jest. Jedyna rzecz, jaką widzi, to szubienica. Uradowany krzyczy: „Dzięki Bogu, jest jeszcze cywilizacja!”. Niestety przebudzenia są przykre, kacia depresja obezwładnia bezrobotnego i przykuwa do łóżka. Czasami tylko idę nad Tamizę powspominać we mgle.
Wypijmy szklaneczkę Jasia Wędrowniczka, to może czarny pies chandry mnie opuści.
Kat z Paryża: Ja też starałem się zdobyć na dziś fragment pamiątkowej gilotyny. Nie mam jednak na to ani widoków, ani pieniędzy. Żyję z nędznej pensji portiera w nocnym klubie fitness. Dzięki temu miałem okazję wziąć udział w licytacji krzesła elektrycznego na aukcji staroci, ale w jego kupnie uprzedził mnie podobny do Mansona artysta i wystawił je w galerii sztuki nowoczesnej. Pozostały mi tylko pamiętniki, zdjęcia, pożegnalne listy skazańców. Ze wzruszeniem wspominam, jak po zgładzeniu trucicielki czy ojcobójcy serce biło mi z radością. W chwilach depresji spaceruję na Elizejskie Pola. Zgodnie z poradnikiem pozytywnego myślenia umieściłem nad łóżkiem fragment pism mojego rodaka Józefa de Maistre’a: „Nikt nie łamie kołem lepiej ode mnie, wszelka wielkość, wszelka moc, wszelkie posłuszeństwo opiera się na kacie; to on jest zgrozą i spoiwem ludzkiej zbiorowości. Usuńcie ze świata ten niezrozumiały czynnik: w tej samej chwili chaos zapanuje w miejsce ładu, trony upadną i zniknie społeczeństwo”. Podnieśmy, Panowie, kielichy wina Beaujolais za tę światłą wypowiedź.
Kat z Krakowa: Z takim esprit potrafią pisać tylko filozofowie francuscy. Zawsze uważałem, że państwo bez kata istnieje tylko teoretycznie. Jednak symbolem nowego świata nie jest już szubienica, lecz internet, telewizor i Facebook. Moi trzej synowie od rana do wieczora wpatrują się w ekrany, na których ludzie w kółko się zabijają, piłują i oskórowują, Gdy widzę ten ogrom bezprawia, scyzoryk sprawiedliwości sam się w kieszeni otwiera. Wypijmy łyk siwuchy za sprawiedliwą przyszłość dla moich dzieci! I za świętej pamięci prof. Bogusława Wolniewicza, filozo-fana naszej specjalizacji.
Kat z Rzymu: Wstyd powiedzieć, ale długi marsz naszych wrogów kroczył triumfalnie pod sztandarami z wizerunkiem mego rodaka Cesarego Beccarii. Tak naprawdę to on odesłał nas na zieloną trawkę. W 1764 roku upowszechnił sofizmat, że nasza praca nie przynosi pożądanego efektu: nie dość, że nie odstrasza od zbrodni, to jeszcze daje zły przykład – kat, rzekomo chroniąc życie, sam tego życia pozbawia. Mimo wszystko wznoszę toast martini rosso za wszystkich ściętych.
Kat z Londynu: Ciekawe, jak ten Cesare B. skomentowałby dzisiejsze egzekucje na globalnym rynku internetowym, gdzie Saddam Husajn zawisł chyba na wieki. Jeżeli o mnie chodzi, to zawsze kierowałem się w pracy zasadą efektu odstraszającego. W swoim portfelu noszę rycinę Benthama, bo żony ani dzieci nigdy nie miałem. Jako student matematyki i ekonometrii obliczyłem, że jedna egzekucja rocznie odstrasza siedmiu–ośmiu ewentualnych przestępców, dzięki czemu ratuje się co najmniej tyle samo niewinnych ofiar. Zaryzykuję więc podwójną whisky za wszystkich szczęśliwie odstraszonych.
Kat z Berlina: Ty masz w portfelu portret Benthama, a ja noszę w sobie gwieździste niebo Kanta. Twoje rozumowanie zawsze miało poważne luki, wszak musiałbyś powiedzieć kryminaliście: karzemy ciebie, abyś służył za przykład innym i przez to odstraszał od zbrodni, lecz z pewnością kryminalista mógłby odpowiedzieć: co uprawnia cię do traktowania mnie w taki sposób? Czyż nie proponujesz, aby użyto mnie jako środka, jako narzędzia osiągania społecznego dobra, instrumentu realizacji twego społecznego planu? I czy jako istota inteligibilna zasługuję na to, aby być w taki sposób wykorzystywana? Piję lampkę rieslinga za sprawiedliwy cel, a nie wyłącznie środek wiodący do niepewnego efektu odstraszania.
Kat z Londynu: Przypominam sobie twoje zawiłe wywody, że przestępca powinien zrozumieć, iż życie okryte hańbą zbrodni jest gorsze od nieistnienia. Osobiście nie spotkałem ani jednego zbója-kantysty, który osądził siebie wydumanymi słowy: „zabijając kogoś, zabiłem samego siebie, okradając kogoś, okradłem samego siebie, okłamując kogoś, okłamałem samego siebie”. Proponuję więcej empiryzmu, a mniej rygoryzmu. A zdania wielokrotnie złożone twojego mentora wiodą tylko na manowce jałowych spekulacji o abstrakcyjnej ludzkości, której nikt nigdy nie widział, ani nie słyszał. Podnoszę raz jeszcze złotą szklaneczkę, ku pożytkowi wszystkich konkretnych istot żyjących.
Kat z Rzymu: Od lat kłócicie się wciąż o to samo. A przecież wiadomo, że nie ma żadnego dowodu na efekt odstraszania. Nie można wszak wykryć odstraszonych morderców ani stwierdzić, że zbój urzeczywistniony w świecie bez kata nie stałby się zbójem ze strachu przed katem. Chyba żeby się sam do ciebie zgłosił jako odstraszony właśnie. Na ten absurd nie ma jednak co liczyć. A wdzięczności kategorycznej bandziora, któremu za zerwanie umowy społecznej podarowano kontradyktoryjny proces, także nie należy się spodziewać. Każdy człowiek – zły czy dobry – chce ocalić swoją nędzną makówkę przed mieczem sprawiedliwości.
Kat z Krakowa: Przez jednego takiego cwaniaka miałem poważny problem, bo podstępem wymknął się sprawiedliwości. Zanim zapadnia się otworzyła, podskoczył i sam się powiesił. Taki był z niego sprytny lis. Inna sprawa, że woźny zapomniał „środek” do sprawiedliwego celu naoliwić, bo sam do rana (bez celu) oliwił. Dochodzą mnie słuchy, że więźniowie bardzo za nami tęsknią. W celach „sprawiedliwego sadyzmu” są ponoć męczeni, grzmoceni, torturowani i zachęcani do samobójstw. Najgorzej mają oczywiście matko- i dzieciobójcy, pedofile. Dopóki podlegali mojej katowskiej opiece, umierali w bezpiecznym komforcie, z bonusem ostatniego papierosa i namaszczenia. Tudzież ostatniej butelki wódki z kłosem, którą właśnie otwieram.
Kat z Rzymu: U nas także istnieją poszlaki wzrostu ilości samosądów. Na wieść o naszej kaciej abdykacji rozsiało się ziarno anarchii, co skłania ludzi do samozwańczej odpłaty i linczu. W moim kraju działa zresztą organizacja wspierająca rodzinne odwety, a nie proceduralną sprawiedliwość. Kto wie, czy tak nie jest lepiej dla wszystkich. Na wszelki wypadek piję zdrowie mojego ojca chrzestnego. Dla odmiany proponuję martini bianco.
Mistrzyni Ceremonii: Przykro mi tego wszystkiego słuchać. Przyjdzie wam chyba opuścić Europę ojczyzn. Za niewielkie pieniądze mogę wykupić rejs statkiem, aby przepłynąć ocean, bo pisała mi koleżanka po fachu, że w Ameryce jest wakat na etat obsługi krzesła elektrycznego.
Kat z Krakowa: Zanim odpłyniemy, proponuję się pomodlić do Świętej Rity. Podziękujmy jej za pomoc w emigracji za chlebem sprawiedliwości. Kara śmierci nie przepadła, póki my żyjemy. Wznoszę toast: za naszą drugą młodość!
Mistrzyni Ceremonii: Druga młodość minie jeszcze szybciej niż pierwsza. W każdym razie ja was nie opuszczę aż do śmierci. Dla mnie wszyscy jesteście jednako zasłużeni więc i równo będziecie koszeni. Pracownikom mojej korporacji zawsze idę na rękę, pozwalam odejść łagodnie… we śnie… jeszcze nie teraz… zaśnijcie w spokoju… Ceremonia
skończona.
Piotr Bartula – doktor habilitowany, pracownik naukowy Zakładu Filozofii Polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, eseista. Zajmuje się polską i zachodnią filozofią polityki, twórca tzw. testamentowej teorii sprawiedliwości. Autor książek: Kara śmierci – powracający dylemat, August Cieszkowski redivivus, Liberalizm u kresu historii.
Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
< Powrót do spisu treści numeru.
Ilustacja: © by jumlongch
Skomentuj