Filozofia w filmie

Piotr Lipski: Piękny umysł

Choć do etykiety współczesnego kinomana należy norma zakazująca spoilerowania, to zdradzanie fragmentów fabuły nie zawsze jest szkodliwe. Dla przykładu miłośnicy zmierzającej na ekrany prozy doskonale wiedzą, czego oczekiwać od jej filmowej wersji, a ewentualne zaskoczenia wynikające z braku wierności literackiemu oryginałowi zwykle przyjmują chłodno. Są jednak filmy, w przypadku których spoilery – zgodnie z etymologią – faktycznie niszczą satysfakcję z seansu. Do tej kategorii zalicza się Piękny umysł, o czym lojalnie na wstępie ostrzegam.

Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2024 nr 4 (58), s. 40–41. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.


Film Rona Howarda przedstawia losy Johna Nasha, genialnego matematyka, współtwórcy teorii gier, laureata Nagrody Nobla. Należy jednak od razu zaznaczyć, że fabuła w wielu miejscach znacznie odbiega od biografii pierwowzoru głównego bohatera. Odnotował to nawet sam ów pierwowzór. Jeden z jego przyjaciół wspomina, że zapytany o to, jak podobał mu się film, Nash odparł, że film owszem podobał mu się, po czym dodał: „Ale to nie byłem ja”. Jeśli więc ktoś poszukuje wiarygodnych informacji dotyczących życia i osiągnięć Johna Nasha, to powinien poszukać innego źródła. Natomiast sam film, po zignorowaniu historycznych nieścisłości, wart jest uwagi.

Otwiera go scena inauguracji roku akademickiego na Uniwersytecie Princeton. Przyjmujący w murach uczelni nowych studentów profesor zachęca ich do pracy nad przełomowymi odkryciami. Zachęty te głęboko do serca bierze sobie John Nash. Matematycznie uzdolniony, a jednocześnie społecznie niedostosowany student lekceważy zwyczajne obowiązki, takie jak uczestniczenie w wykładach, obsesyjnie poświęcając się poszukiwaniom rewolucyjnej teorii. Sporadycznie z badawczego transu wyrwać jest go w stanie wyłącznie Charles, współlokator i jedyny znajomy, z którym nawiązuje przyjaźń. Jak to zwykle bywa, olśnienie przychodzi w nieoczekiwanym momencie. Na upragnioną ideę wpada w pubie w trakcie luźnej rozmowy o randkowaniu. Publikuje przełomowy artykuł i zdobywa pożądaną przez wszystkich posadę w Laboratoriach Wheelera.

Do tego momentu film wygląda jak typowa biografia genialnego naukowca. Wtedy następuje zwrot. Już jako pracownik Laboratoriów Wheelera Nash zostaje wezwany do Pentagonu, gdzie pomaga rozszyfrować jakieś poufne informacje wagi państwowej. Ponieważ z zadania wywiązuje się znakomicie, tajny agent Parcher angażuje go do dłuższej współpracy. Pojawiają się tajemnicze szyfry, spiski, w końcu strzelaniny. Wszystko zmierza do kulminacyjnego punktu. W czasie wykładu matematyk orientuje się, że ktoś chce go porwać. Próbuje uciekać. Nokautuje nawet jednego z agresorów, ale ostatecznie zostaje pojmany. Wtedy następuje kolejny, jeszcze bardziej nieoczekiwany zwrot akcji.

Uderzony przez Nasha napastnik przedstawia się jako psychiatra. Oczywiście ani matematyk, ani widz nie wierzą w to zrazu. A jednak okazuje się to prawdą. Nash cierpi na schizofrenię, a jednym z jej objawów są halucynacje. Agent Parcher i tajne zlecenia od wojska nigdy nie istniały. Co chyba jeszcze boleśniejsze, współlokator Charles również jest jedynie wywołanym chorobą omamem.

Dzięki sposobowi, w jaki filmowcy zdecydowali się opowiedzieć historię Nasha, widz nie tylko obserwuje dramat bohatera, ale może go także (częściowo oczywiście) odczuć. Do wspomnianego wykładu Nash obecny jest w każdej scenie, a świat oglądany jest jego oczami. Publiczność widzi Charlesa i Parchera tak jak Nash, nie wiedząc, że inni bohaterowie ich nie widzą. To filmowe oszustwo daje widzowi katartyczne wczucie w sytuację schizofrenika. Jej grozę doskonale opisuje ekranowy psychiatra: „Wyobraź sobie, że nagle dowiadujesz się, że najważniejsi dla ciebie ludzie, miejsca i chwile nie odeszły, nie umarły, ale co gorsza, w ogóle nie istniały. Co to byłoby za piekło?”.

Sytuacja Nasha faktycznie jest dramatyczna. O ileż bardziej byłaby jednak tragiczna, gdyby okazało się, że nie tylko niektóre, ale wszystkie jego doświadczenia są urojeniami. Tajny agent, współlokator studiujący literaturę i jego młoda siostrzenica nie istnieją. Istnieje za to wiele innych osób: pozostali koledzy ze studiów, współpracownicy i przede wszystkim żona Alicia. Gdyby wszyscy oni również okazali się omamami, to dopiero byłoby piekło.

Właśnie taki koszmar jest naszym udziałem, jeśli prawdziwy jest solipsyzm. Właściwie należy to przeformułować. Jeśli solipsyzm jest prawdziwy, to opisany koszmar jest moim udziałem. Solipsyzm w wersji ontologicznej głosi bowiem, że realnie istnieje tylko jeden podmiot – ja. Natomiast cała reszta, wszystkie inne byty nie istnieją autonomicznie, ich bycie zależy od tego, czy moja świadomość jest na nie nakierowana. Wy, Czytelnicy, wcale nie istniejecie realnie, a ja piszę te słowa sam do siebie albo, jak kto woli, do wyimaginowanych czytelników. Jeśli solipsyzm jest prawdziwy, to nie mogę nawet napisać, że każdy z Was mógłby podobnie pomyśleć o mnie i innych podmiotach, ponieważ zgodnie z solipsyzmem Was przecież nie ma.

Parcher, Charles i jego siostrzenica początkowo niczym nie różnią się od innych osób. Zarówno my, widzowie, jak i Nash sądzimy, że są świadomymi istotami. W momencie, gdy orientujemy się, że są halucynacjami, rozumiemy, że nie są w ogóle osobami. Nie mają pierwszoosobowego doświadczenia samych siebie, które, jak wiem, ja mam, i które, jak sądzę przez analogię, Wy również macie. Jeśli solipsyzm jest prawdziwy, jedynym bytem mającym pierwszoosobowe doświadczenia jestem ja.

Solipsyzm jest bardzo radykalną tezą, a jednocześnie jest stanowiskiem, które nie sposób ponad wszelką wątpliwość wykluczyć. Sceptyk będzie utrzymywać, że żadna teza nie może być ostatecznie odrzucona, jeśli nie prowadzi do sprzeczności. A zaprzeczenie realnego istnienia wszystkiego poza mną samym nie prowadzi do sprzeczności. Solipsyzm jest poglądem wewnętrznie spójnym.

To nie znaczy, że jest poglądem wiarygodnym. Wręcz przeciwnie. Choć nie mogę (możemy?) go wykluczyć, to nie mam też żadnych dobrych powodów, aby go akceptować, a nawet mam dobre racje, aby go odrzucić. W zasadzie żaden filozof poważnie nie akceptował solipsyzmu. Przykładowo Bertrand Russell zauważa, że nasze doświadczenie świata zewnętrznego jest wysoce spójne. To, co traktujemy zdroworozsądkowo jako inne osoby i przedmioty, wydaje się podlegać pewnym prawom, które są od naszej świadomości i woli niezależne. Domniemani inni charakteryzują się chociażby względną trwałością. Nie podlegają losowym fluktuacjom, nie znikają, ani nie pojawiają się przypadkowo. Opisaną trwałość zadowalająco tłumaczy teza o istnieniu zewnętrznego wobec podmiotu świata, który w jakiś sposób wywołuje w podmiocie te wszystkie doświadczenia. Gdyby nie ten świat, dyskutowana stabilność, choć nie niemożliwa, byłaby bardzo nieprawdopodobna.

Filmowy Nash rozpoznaje, które postacie są jego omamami po tym, że wyłamują się one spod władzy praw wiążących wszystkich pozostałych. Przede wszystkim jego wyimaginowani towarzysze w ogóle się nie starzeją, lecz nieprawidłowości jest więcej. (W filmie nie ma wyraźnych znaków, które postaci nie istnieją, ale twórcy poukrywali sprytnie wiele subtelnych wskazówek). To odkrycie jest możliwe dlatego, że poza jego zwidami istnieją także niezależne od niego istoty, które podlegają niezależnym od niego prawom. Odwołując się do świata zewnętrznego, można także wytłumaczyć jego chorobę, którą wywołują przecież jakieś procesy biochemiczne w jego mózgu. Gdyby solipsyzm był prawdziwy, ani te procesy, ani nawet sam jego mózg nie istniałyby realnie, niezależnie od jego świadomości.

Zatem choć nie mogę wykluczyć, że kieruję te słowa wyłącznie do siebie samego, to w świetle uwagi Russella mogę mieć przynajmniej jakąś nadzieję, iż tak nie jest.


Piotr Lipski – adiunkt w Katedrze Teorii Poznania KUL, absolwent MISH UJ. Rodzinny człowiek (mąż Żony i ojciec gromadki dzieci), od dawna cyklista, bibliofil i miłośnik SF, od niedawna ogrodowy astroamator i introligator.

Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.

W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.

< Powrót do spisu treści numeru.

Ilustracja: Kadr z filmu Doktor Freud


tytuł: Piękny umysł

reżyseria: Ron Howard

gatunek: biograficzny, dramat

produkcja: USA

premiera: 13 grudnia 2001


Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury.

1 komentarz

Kliknij, aby skomentować

  • Każda myśl, emocja i zachowanie ma swoje odzwierciedlenie w reakcji biochemicznej mózgu, jest zgodna z poglądami neuronaukowców i filozofów umysłu zajmujących się materializmem i redukcjonizmem biologicznym. Jednak sama biochemia nie tłumaczy schizofrenii i innych chorób psychicznych. Redukcjonizm biologiczny nie prowadzi za daleko.
    Gdyby tylko człowiek był swoim mózgiem, leki doskonale by go zmieniały, a czy to byłoby wtedy moralne?
    Współcześni psychiatrzy skłaniają się ku holistycznemu spojrzeniu na człowieka jako istoty społecznej, relacyjnej a leki są aby tylko wspomóc- to już chyba etyczne.

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy