Artykuł Filozofia w filmie

Piotr Lipski: Solaris

Poza wyreżyserowanym przez Andrzeja Wajdę Przekładańcem Stanisław Lem szczerze nie znosił większości ekranizacji swojej prozy. Nie inaczej było w przypadku Solaris.

Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2021 nr 5 (41), s. 44–45. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.


Najgłośniejsza powieść Lema doczekała się dwóch słynnych adaptacji filmowych. Z 1972 roku pochodzi radziecka wersja wyreżyserowana przez Andrieja Tarkowskiego, a z 2002 amerykańska, za którą odpowiedzialny jest Steven Soderbergh (zapaleni lemolodzy znaleźć mogą na You-Tubie jeszcze telewizyjną produkcję radziecką z roku 1968. O niej jednak prawie nikt już dzisiaj nie pamięta).

Choć oba filmy należą do gatunku science fiction, nie są produkcjami rozrywkowymi, a ich powolne tempo zaprasza widza raczej do medytacji. Ważniejszy niż wartka akcja wydaje się ogólny nastrój budowany oszczędnymi, aczkolwiek wysmakowanymi środkami wizualnymi i dźwiękowymi.

Mimo to żaden z nich nie spotkał się z aprobatą Lema. Obraz Soderberg­ha pisarz traktował łagodniej niż film Tarkowskiego, ale pod adresem obu wysuwał podobne zarzuty. Jeśli przejrzeć ich listę, okaże się, że sprowadzają się do jednego oskarżenia – w filmach pominięto wiele wątków ważnych dla literackiego oryginału.

Trudno się z tym nie zgodzić. Treść powieści skupia się wokół pokrywającego tytułową planetę niezwykłego oceanu, który wydaje się istotą żywą, być może nawet świadomą. Licznie podejmowane próby nawiązania z nim kontaktu kończą się fiaskiem, co daje Lemowi pretekst do rozważań na temat natury komunikacji, języka, nauki oraz wiedzy. Tego wszystkiego w filmach prawie w ogóle nie ma. Trudno jednak wyobrazić sobie, jak mogłoby być. Kino jest innym medium niż literatura. To, co działa w powieści – jak chociażby przekonujące opisy solarystyki, czyli fikcyjnej nauki zajmującej się osobliwym oceanem – nie zadziała w filmie. Tego wielki Lem zdaje się nie rozumieć.

Filozoficzny potencjał historii przedstawionej w filmach jest niemniej wciąż duży. Filmowi interpretatorzy Solaris skupiają się na historii miłosnej, ale traktują ją jako pretekst do rozważań o naturze odkupienia. Choć w wielu miejscach fabuły obu filmów różnią się, zasadniczy trzon akcji pozostaje ten sam.

Po przybyciu na stację badawczą orbitującą wokół Solaris psycholog Kris Kelvin odkrywa, że jeden z członków załogi popełnił samobójstwo, a pozostali nie są w stanie sensownie wytłumaczyć tego, co zaszło. Jakby tego było mało, spotyka osoby spoza załogi, które nie powinny na stacji w ogóle się znajdować. Psycholog wycieńczony podróżą, zdezorientowany nieoczekiwaną oraz niezrozumiałą sytuacją usypia. Przebudziwszy się, doświadcza kolejnych dziwów. W kabinie, w której spał, a którą samodzielnie zamknął przed snem od wewnątrz, znajduje swoją zmarłą lata wcześniej żonę Harey (u Soderbergha zwaną Rheyą). Nie jest ona halucynacją, ale postacią z krwi i kości. Później okaże się co prawda, iż ta krew i te kości mają odmienną strukturę mikroskopową: składają się z neutrin, a nie z atomów, niemniej Harey (czy może raczej kopia Harey?) jest realną, namacalną i – wszystko na to wskazuje – świadomą istotą.

Kris dowiaduje się, że pozostałych członków załogi także odwiedzają podobni „goście”, i to właśnie ich spotkał dzień wcześniej. Sprawcą tych cudownych, ale okrutnych wizyt nie może być nic innego jak pokrywający powierzchnię Solaris ocean. W jakiś tajemniczy sposób odczytał wspomnienia członków załogi i na tej podstawie odtworzył ich bliskich. Podczas gdy pozostali próbują pozbyć się swoich gości, Kris stara się wykorzystać okazję, aby odkupić dawne winy. Na Ziemi nie dość kochał Harey, przez co nie zapobiegł jej samobójczej śmierci. Teraz rozpaczliwie usiłuje pokochać ją w pełni.

Zamiast skupiać się na kluczowej dla Tarkowskiego i Soderbergha kwestii odkupienia, proponuję rozważyć inny problem filozoficzny. Zastanów się, Czytelniku, nad tym, kim jest odwiedzająca Krisa na stacji Harey. Wydaje się, iż nie jest ona oryginalną Harey, że jest tylko jakąś jej kopią. Co prawda nie jest bezwolnym fantomem, jak zresztą bywają nazywani goście, ale świadomą istotą posiadającą wspomnienia, można chyba nawet powiedzieć, że jest osobą, ale mimo wszystko osobą różną od ziemskiej żony Krisa.

Co decyduje o tym, że ktoś jest sobą, a nie kimś innym? Zgodnie z tradycją wywodzącą się od Johna Locke’a to pamięć warunkuje tożsamość osobową. Jeśli pamiętamy nasze przeszłe działania, pozostajemy sobą. Jeśli zupełnie i nieodwracalnie tracimy wspomnienia, stajemy się kimś innym. Natknąłem się ostatnio na interpretację filmu Tarkowskiego, której autor – odwołując się do tej tradycji – twierdzi, że solaryjska Harey nie jest tożsama z oryginalną, ziemską Harey. Nie jest, ponieważ zjawia się na stacji bez żadnych wspomnień, jej pamięć jest niezapisaną tablicą. Wypełniają ją powoli wspomnienia doświadczeń przeżytych na stacji, które przechowuje już w pamięci, nie ma natomiast ciągłości między nimi a wspomnieniami ziemskiego życia z Krisem.

Gdyby jednak solaryjska Harey rzeczywiście nie pamiętała nic z ziemskiego życia, wówczas nie wiedziałaby nawet, kim jest Kris. A przecież wie. Już w pierwszej scenie, w której ją widzimy, zwraca się do niego po imieniu i ma świadomość, że jest jego żoną. Z dalszych scen dowiadujemy się zresztą, że pamięta dużo więcej. Skarży się na pewne luki w pamięci, ale nie można powiedzieć, aby pamięć ta była niezapisaną tablicą. Jej sytuacja przypomina raczej położenie kogoś, kto wybudza się po śpiączce i zdezorientowany nie wszystko pamięta, aczkolwiek zachowuje zasadniczą ciągłość wspomnień. Jeśli ktoś chce poważnie traktować kryterium Locke’a, musi zaakceptować konkluzję, że – jakkolwiek wydaje się to nieprawdopodobne – Harey ze stacji jest tą samą Harey, która lata wcześniej zmarła na Ziemi. A w zasadzie musiałaby nią być, gdyby nie drobna komplikacja.

Na stacji pojawiła się nie jedna Harey, ale dwie. Pierwszą z nich oszołomiony nieoczekiwanym spotkaniem Kris wysłał podstępem w przestrzeń kosmiczną, pozbywając się jej w ten sposób. Dopiero po pojawieniu się drugiej ochłonął i z tą chciał już pozostać. Jeśli jednak istnieją dwie różne Harey, to oczywiście obie nie mogą być identyczne z oryginalną, nawet gdyby każdą z nich łączyła z oryginałem ciągłość wspomnień. Ale w takim razie która – jeśli w ogóle którakolwiek – jest tą oryginalną?

Trudność podobną do opisanej rozważał w latach 80. Derek Parfit. Doszedł do wniosku, że tego typu sytuacje duplikacji rzeczywiście stanowią wyzwanie dla teorii tożsamości. Uznał natomiast, że nie jest to poważny problem, gdyż tożsamość nie jest aż tak istotna, jak to się powszechnie wydaje. Według Parfita ważniejsze od tożsamości jest zachowanie ciągłości psychicznej, która obejmuje Locke’owską pamięć, ale również inne aspekty psychiki danej jednostki. Parfit powiedziałby zapewne, że żadna z solaryjskich Harey nie jest identyczna z oryginałem, który już nie istnieje. Jednocześnie każda z nich, o ile rzeczywiście posiada wspomnienia oryginalnej, zachowuje z nią ciągłość psychiczną. W świetle takiej interpretacji nadzieja Krisa na odkupienie dawnych win być może nie jest zupełnie płonna.

Wbrew pozorom powyższe kwestie wcale nie są wydumane i nijak przystające do realnych problemów. Wielu ludzi jest głęboko przekonanych, że śmierć nie będzie kresem ich istnienia, ale w jakiś sposób zostaną przywróceni do życia. Niektórzy opierają tę nadzieję na wierze religijnej, inni na wierze w postęp techniki. Wszyscy oni powinni się zastanowić, dlaczego te wskrzeszone postacie miałyby być właśnie nimi, a nie tylko jakimiś ich kopiami. A to już jest dokładnie ten sam problem, który dyskutowałem powyżej. Problem nie tylko realny, ale też śmiertelnie poważny.


Piotr Lipski – adiunkt w Katedrze Teorii Poznania KUL, absolwent MISH UJ. Rodzinny człowiek (mąż Żony i ojciec gromadki dzieci), od dawna cyklista, bibliofil i miłośnik SF, od niedawna ogrodowy astroamator i introligator.

Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.

< Powrót do spisu treści numeru.

Ilustracja: Kadr z filmu Solaris Stevena Soderbergha


tytuł: Solaris
reżyseria: Andriej Tarkowski
scenariusz: Andriej Tarkowski / Fridrikh Gorenshtein
gatunek: Dramat / Sci-Fi
produkcja: ZSRR
premiera: 20 marca 1972


tytuł: Solaris
reżyseria: Steven Soderbergh
scenariusz: Steven Soderbergh
gatunek: Dramat / Sci-Fi
produkcja: USA
premiera: 19 listopada 2002

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

Skomentuj

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy