Artykuł Etyka Filozofia społeczna

Roman Kubicki: Smutek współczesnych autorytetów

Kubicki czarne l
Warunki nieludzkie wydobywają z nas to, co w nas najgorsze. Tylko niektórzy potrafią oprzeć się presji złego losu.

Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2020 nr 6 (36), s. 47–48. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.


Zabobon jako nazwa pewnego problemu

W książce Sto zabobonów Józef Bocheński jedno hasło poświęca etyce. Sama etyka nie jest, rzecz jasna, zabobonem. Są nim jedynie pewne etyczne przekonania. Czwarte z nich Bocheński charakteryzuje tak: „Wypada jeszcze wymienić zabobony dotyczące autorytetu w dziedzinie etyki. Stosunkowo wielu ludzi mniema, że kto posiada wielkie wykształcenie – na przykład profesor uniwersytetu – albo wielki talent – na przykład wybitny artysta malarz – jest tym samym autorytetem w sprawach moralnych. Jest to zabobon: dziedzina wartości moralnych różni się od dziedziny nauki i od dziedziny sztuki – specjaliści w tych dwóch ostatnich nie są autorytetami w etyce. Bywa nieraz, że człowiek nieuczony stoi moralnie znacznie wyżej od mędrca, a prostak pod względem sztuki wyżej od artysty. Autorytetem w sprawach moralnych jest wyłącznie człowiek wysoko stojący moralnie”.

Pojęcie zabobonu, którego używa Bocheński, nie jest jasne ani precyzyjne. We wstępie do swojej książki definiuje słowo „zabobon” w następujący sposób: „wierzenie, które jest (1) oczywiście w wysokim stopniu fałszywe, a mimo to (2) uważane za na pewno prawdziwe. Tak np. astro­logia jest zabobonem w moim znaczeniu słowa, bo jest oczywiście i skrajnie fałszywa, a mimo to jest uważana za zbiór pewników”. W praktyce bywa tak, że najpewniej to samo twierdzenie przez jednych ludzi uważane jest za w sposób oczywisty prawdziwe, a przez innych – za w równie oczywisty sposób fałszywe i dlatego z punktu widzenia tych drugich przestaje ono być w świecie pierwszych z nich twierdzeniem i staje się wierzeniem. Taka żonglerka nie jest najpewniej możliwa w świecie matematyków. Dwa plus dwa zawsze równa się w nim cztery, aczkolwiek i tam zaczynają się schody, kiedy zastanawiamy się, co to znaczy. Światy przyrodoznawców nie są już tak jednoznacznie fundamentalne, co sprawia, że różnica pomiędzy przyrodo­znawczym twierdzeniem a przyrodoznawczym wierzeniem traci swój oczywisty charakter. Chyba dlatego Bocheński podaje przykład astrologii, gdyż jej twierdzenia funkcjonują zdecydowanie na marginesie współczesnej kultury i dlatego stają się jedynie „wierzeniami” z punktu widzenia większości ludzi pomieszkujących szeroko rozumiany Świat Uniwersytetów i Politechnik.

Na tropie straconych autorytetów

Prawdziwe piekło różnorodnych twierdzeń zaczyna się jednak dopiero wtedy, kiedy szukamy dla siebie miejsca w świecie nauk humanistycznych i społecznych. Bez względu na to, jak wiele tworzy go pytań, i tak zawsze znajdziemy w nim więcej odpowiedzi. W szczególności dotyczy to także pytań i odpowiedzi etycznych, a zatem i podniesionej przez Józefa Bocheńskiego w książce Sto zabobonów kwestii autorytetu w etyce. Autor zdecydowanie stwierdza, że zabobonem jest mniemanie wielu ludzi, iż profesor uniwersytetu lub wybitny artysta jest autorytetem w sprawach moralnych. Odpowiem tak: może kiedyś ludzie tak uważali. Dziś jednak – to znaczy w społeczeństwie konsumpcyjnym współtworzonym przez niewyobrażalnie liczne media – jest chyba inaczej i zabobonem stało się raczej samo przekonanie Bocheńskiego, że wielu ludzi rozpoznaje autorytety moralne właśnie w profesorach uniwersytetów i wielkich artystach. Miałby Bocheński rację, gdyby napisał, że specjaliści w nauce i sztuce nie zawsze są autorytetami w etyce lub nie muszą być nimi, ale on twierdzi, że specjaliści w nauce i sztuce nie są autorytetami w etyce, co poniekąd może być zrozumiane także i tak, że autorytetami takimi być nie mogą.

Zgadzam się z Bocheńskim, gdy pisze, że „autorytetem w sprawach moralnych jest wyłącznie człowiek wysoko stojący moralnie”. Kiedy jednak człowiek stoi moralnie wysoko, a kiedy nisko? Także wzrost moralny skażony jest relatywizmem historycznym i kulturowym. W świecie Starego Testamentu najważniejszym – jeżeli nawet nie jedynym – kryterium moralnej kwalifikacji człowieka był najpierw jego stosunek do Boga. Dlatego Abraham nie waha się ofiarować Bogu swego jedynego syna Izaaka. Ta ofiara zostaje jednak odrzucona i człowiek uczy się malować swoją moralną twarz również kolorami swoich relacji z innymi ludźmi. Kolorów przybywa, bo i ludzi jest w naszym życiu coraz więcej. Pojawią się wśród nich też profesorowie i artyści, kapłani i handlowcy, robotnicy i rolnicy, i ktoś tam jeszcze. Jak ocenić człowieka, który szuka swojej moralnej twarzy na kolejnych scenach życia: nie tylko sakralnej, lecz także wielu innych: intymnej, prywatnej, publicznej. Na scenie prywatnej i publicznej spotyka się coraz częściej również aktorów nieludzkich – zwierzęta i rośliny. Także – a być może nawet zwłaszcza – od tego, jak z nimi człowiek gra na scenie życia, zależy sposób kwalifikowania jego moralnej kondycji.

Człowiek może stać moralnie wysoko na każdej scenie swojego życia. I wtedy sprawa jest jasna – zasługuje na to, aby być autorytetem moralnym. Niestety, Gustaw Herling-Grudziński ostrzega nie bez melancholii, że człowiek jest ludzki najczęściej w ludzkich warunkach. Warunki nieludzkie wydobywają z nas to, co w nas najgorsze. Historia uczy, że tylko niektórzy potrafią oprzeć się presji złego losu. W praktyce bywa często, że człowiek, który na jednej scenie stoi moralnie wysoko, na innej karłowacieje. Wspaniały mąż i ojciec w sferze publicznej okazuje się mściwym przełożonym i donosicielem; pani dyrektor, wyrozumiała i otwarta dla swoich podwładnych, w domu chodzi konsekwentnie w masce wiecznie obrażonej sadystki. Rzadko mieścimy się przez dwadzieścia cztery godziny na dobę w klarownych, zawsze tych samych i niezmiennych pojęciach moralnych. Zauważmy, że prorocze pod tym względem okazuje się opowiadanie Roberta Louisa Stevensona Doktor Jekyll i pan Hyde, które po raz pierwszy ukazało się w 1886 r. Dylematy jego bohatera – a może raczej bohaterów – można potraktować jako zapowiedź moralnej niestabilności ludzi szukających siebie na nowoczesnej scenie życia, którą bardziej oświetla światło rozumu ludzkiego aniżeli boskiego. Światło, którego źródłem jest ludzki rozum, nie jest wszechwiedzące i wszechobecne jak światło Bożej mądrości. Dlatego na scenie nowoczesnej człowiekowi wydaje się, że może świat wprowadzić w błąd, ukryć pewne potknięcia oraz udawać, że ma wiele talentów i zasług; właśnie dlatego u Hobbesa Lewiatan (1651) – zły, mściwy i fałszywy – paraduje najczęściej w masce człowieka dobrego i życzliwego. Na scenie przednowoczesnej taka gra w chowanego była niemożliwa, ponieważ Boskie oko obcuje z istotą człowieka, a nie z jego migotliwymi i niepoważnymi przejawami.

Współczesność da się moralnie lubić?

Dziś jest jeszcze inaczej. Gra w chowanego, jeszcze niedawno dość oczywista, staje się coraz trudniejsza w świecie penetrowanym przez światło mediów coraz bardziej wszechobecnych i – niektórzy dodaliby najpewniej – także wszechmocnych. Jest w tym wiele racji. Media potrafią bowiem wielu ludzi powołać do istnienia, choćby i moralnego, ale mogą też przywrócić ich społecznej, choćby i moralnej – nicości. Niegdyś w świecie przednowoczesnym bardzo często zbyt wiele o człowieku wiedział Bóg; w każdym razie ­bywa(ło), że gdyby wiedział mniej, sytuacja człowieka prezentowałaby się lepiej. We wszechobecnym świetle mediów to my sami często widzimy – a zatem i wiemy o sobie wzajemnie – zbyt wiele.

Im bardziej potrzebujemy ludzi, którzy graliby na scenach naszego życia rolę moralnych autorytetów – a przecież bezspornym faktem jest, że w świecie drogowskazów żyje się łatwiej i bezpieczniej aniżeli na pozbawionej ich pustyni – z tym większą dociekliwością szukamy w ich biografiach zakamarków, które wcześniej lub później pozbawią ich tego zaszczytnego miana.Mój znajomy, który pracuje w laboratorium medycznym, wita każdego gościa słowami: „Stąd zdrowy nikt nie wyjdzie. Moje supernowoczesne urządzenia znajdą coś u każdego”. „Znajdziemy coś na każdego – zapewniają pracownicy mediów współczesnych – bo każdy z nas ma coś do ukrycia”. A co jest dzisiaj zabobonem? Odpowiadam przewrotnie: przekonanie, że jest – lub może być – inaczej.


Roman Kubicki – filozof kultury i sztuki, estetyk; autor m.in. książki Egzystencjalne konteksty dzieła sztuki. Studium z pogranicza estetyki i filozofii kultury; współautor (z Z. Baumanem i A. Zeidler-Janiszewską) Życia w kontekstach. Rozmów o tym, co za nami i o tym, co przed nami; profesor na Wydziale Filozoficznym UAM, którego jest dziekanem, oraz na Wydziale Edukacji Artystycznej i Kuratorstwa UAP; kierownik Zakładu Filozofii Kultury; członek KNF PAN; redaktor naczelny „Sensus Historiae”.

Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.

< Powrót do spisu treści numeru.

Ilustracja: Paulina Belcarz

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

Skomentuj

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy