Antropologia Artykuł

Shelly Kagan: Czy śmierć jest dla ciebie zła?

Wielu klasyków filozofii, wśród nich Epikur i Lukrecjusz, argumentowało, że śmierci nie należy się bać. Wniosek tych argumentów nie zyskał jak dotąd powszechnego uznania, ale sam sposób argumentowania spotkał się z dużym zainteresowaniem filozofów. O tym, że dostrzeżone już w starożytności paradoksy śmierci mogą skrywać niejedną zagadkę, czekającą wciąż na rozwiązanie, przekonuje Shelly Kagan – dowodząc przy tym, że temat śmierci nie musi być ani śmiertelnie nudny, ani śmiertelnie poważny.

Download (PDF870KB)


Wszyscy sądzimy, że śmierć jest zła. Ale dlaczego miałaby ona być czymś złym?

Przystępując do rozważenia tego problemu, zakładam, że śmierć mojego ciała jest kresem istnienia mnie jako osoby. (Tych, którzy w to wątpią, odsyłam do pierwszych dziewięciu rozdziałów mojej książki Death). Jednak jeśli śmierć jest moim kresem, to dlaczego ma być ona zła? Wszak kiedy już jestem martwy, nie istnieję. A jeśli nie istnieję, to dlaczego bycie martwym miałoby być dla mnie złe?

Niektórzy twierdzą, że śmierć nie jest zła dla osoby, która umarła, lecz dla tych, którzy wciąż żyją. Nie uważam jednak, aby to spostrzeżenie trafiało w sedno sprawy. Porównajmy dwie sytuacje.

Dwa przykłady

Sytuacja 1. Twój przyjaciel zamierza wyruszyć w podróż statkiem kosmicznym i opuścić Ziemię na sto lat, aby zbadać odległy system słoneczny. Gdy statek wróci, ty od dawna będziesz już martwy. Co gorsza, wszelki kontakt radiowy pomiędzy Ziemią a statkiem urwie się dwadzieścia minut po starcie i nie będzie się go dało ponownie nawiązać do czasu jego powrotu. Tracisz wszelki kontakt ze swoim przyjacielem.

Sytuacja 2. Statek startuje, a po dwudziestu pięciu minutach lotu eksploduje i wszyscy na pokładzie natychmiast giną.

Sytuacja 2 jest gorsza – ale dlaczego? Nie chodzi tu o rozłąkę, która pojawia się w obu scenariuszach. Druga z sytuacji jest gorsza, ponieważ twój przyjaciel zginął. Choć bez wątpienia jest ona gorsza również dla ciebie, gdyż zależy ci na twoim przyjacielu, to powodem twojego przygnębienia jest mimo wszystko to, że śmierć jest czymś złym dla niego. Ale jak to możliwe, że śmierć jest zła dla osoby, która umarła?

Rozważając ten problem, trzeba jasno wskazać, o co dokładnie pytamy. Przede wszystkim, nie dociekamy, czy i jak zły może być proces umierania. Zakładam, że twierdzenie, iż może być on bolesny (choć nie musi – mogę przecież spokojnie umrzeć we śnie) nie budzi żadnych sporów ani wątpliwości. Przykra może być również sama perspektywa śmierci. Ostatnie z tych stwierdzeń ma jednak sens tylko wtedy, gdy przyjmiemy, że śmierć sama w sobie jest zła. Ale jak zwykłe nieistnienie może być złe?

Koncepcja deprywacyjna

Być może nieistnienie nie jest ani złe dla mnie – czyli złe samo w sobie, jak w przypadku bólu – ani złe w sposób instrumentalny, jak w przypadku bezrobocia prowadzącego do ubóstwa, które z kolei prowadzi do bólu i cierpienia, lecz jest złe w sposób względny (ekonomiści mówią w takich wypadkach o kosztach alternatywnych). Śmierć jest dla mnie zła w sensie względnym, ponieważ, kiedy jestem martwy, brak mi życia, a dokładniej: jestem pozbawiony dobrych rzeczy w życiu. Takie wyjaśnienie zła śmierci znane jest jako deprywacyjna koncepcja śmierci.

Pomijając ogólną wiarygodność koncepcji deprywacyjnej, należy przyznać, że nie jest ona całkowicie wolna od trudności. Jeśli coś jest prawdą, wydaje się, że musi istnieć czas, w którym jest to prawdą. Jeśli śmierć jest dla mnie zła, to kiedy taka jest? Z pewnością nie teraz, bowiem nie jestem teraz martwy. A może wtedy, gdy jestem martwy? Wówczas jednak nie istnieję. Jak pisał Epikur, starożytny filozof grecki: „[Ś]mierć, najstraszniejsze z nieszczęść, wcale nas nie dotyczy, bo gdy my istniejemy, śmierć jest nieobecna, a gdy tylko śmierć się pojawi, wtedy nas już nie ma. Wobec tego śmierć nie ma żadnego związku ani z żywymi, ani z umarłymi; tamtych nie dotyczy, a ci już nie istnieją” (przeł. Kazimierz Leśniak).

Jeśli nie istnieje czas, w którym śmierć jest dla mnie zła, to może wcale nie jest dla mnie zła? A może powinniśmy odrzucić założenie, że wszystkie zdarzenia są umiejscowione w czasie?

Przyjmijmy, że w poniedziałek postrzeliłem Jana – raniłem go kulą z mojej broni. Ponieważ wykrwawiał się bardzo powoli, zmarł dopiero w środę. W międzyczasie, we wtorek, miałem atak serca i umarłem. Zabiłem Jana, ale kiedy dokładnie? Żadna z odpowiedzi nie wydaje się zadowalająca! Być może pewne zdarzenia nie są umiejscowione w czasie, a zło śmierci jest jednym z nich.

Warunek istnienia i czysto potencjalne osoby

Jeśli jednak możemy umiejscowić wszystkie zdarzenia w czasie, to musimy wskazać czas, kiedy śmierć jest dla mnie zła. Może więc powinniśmy stanowczo stwierdzić, że śmierć jest dla mnie zła, kiedy jestem martwy? W takim jednak razie wracamy do wcześniejszej zagadki: jak śmierć może być dla mnie zła, skoro nie istnieję? Czyż nie jest prawdą, że coś może być dla ciebie złe tylko wtedy, gdy istniejesz? Obostrzenie to nazwijmy warunkiem istnienia.

Czy powinniśmy odrzucić ten warunek? Trzeba przyznać, że w typowych przypadkach –bólu, ślepoty czy utraty pracy – rzeczy te są złe dla ciebie, tylko kiedy istniejesz. Jednak może czasami warunek ten nie jest konieczny? Być może tak jest z porównawczym złem, takim jak brak czegoś.

Niestety, konsekwencje odrzucenia warunku istnienia są trudne do przyjęcia. Jeśli bowiem nieistnienie może być złe dla kogoś, kto już nie istnieje, to może być też złe dla kogoś, kto nigdy nie istniał, na przykład dla potencjalnej osoby, która mogłaby istnieć, ale nigdy się nie urodziła.

Niełatwo sobie kogoś takiego wyobrazić. Spróbujmy jednak i, nazwijmy go Larrym. Ilu z nas współczuje Larry’emu? Prawdopodobnie nikt. Odrzucając warunek istnienia, tracimy podstawy, aby mu nie współczuć. Wprawdzie moja sytuacja jest kiepska – umrę, ale Larry trafił jeszcze gorzej: nigdy nie będzie żyć.

Takich potencjalnych osób jest więcej. Jak wiele? Z grubsza biorąc, skoro obecnie żyje siedem miliardów ludzi, daje to w przybliżeniu trzy miliardy miliardów miliardów możliwego potomstwa – z którego prawie żadne nie będzie istnieć! W trzecim pokoleniu liczba potencjalnych osób przerośnie liczbę cząsteczek w znanym nam wszechświecie i prawie żadna z tych osób nigdy się nie narodzi.

Jeśli nie jesteśmy gotowi powiedzieć, że mamy do czynienia z tragedią moralną o niewyobrażalnych proporcjach, to powinniśmy odwołać się do warunku istnienia. Oczywiście w ten sposób powracamy również do zarzutu Epikura. Wpadliśmy jak śliwka w filozoficzny kompot, prawda? Jeśli przyjmiemy warunek istnienia, to śmierć nie jest dla mnie zła, w co trudno uwierzyć. Możemy również pozostać przy twierdzeniu, że śmierć jest dla mnie zła, rezygnując z warunku istnienia. Ale wtedy trzeba przyznać, że nienarodziny Larry’ego i miliardów miliardów innych bezimiennych osób są tragedią – co również wydaje się nie do zaakceptowania.

Umiarkowana wersja warunku istnienia

Możliwe jednak, że błędnie interpretujemy warunek istnienia. Może wymaga on mniej niż nam się wydaje. Wyróżnijmy dwie wersje tego warunku, skrajniejszą i bardziej umiarkowaną. Umiarkowana: coś może być dla ciebie złe wyłącznie wówczas, gdy istniejesz w jakimś czasie. Śmielsza: coś może być dla ciebie złe tylko wtedy, gdy istniejesz w tym samym czasie, co owa rzecz.

Jeśli przyjmiemy wersję umiarkowaną, to nie jest konieczne, abyś istniał w tym samym czasie co rzecz, która jest dla ciebie zła, co pozwala uznać, że śmierć może być dla ciebie zła. Umiarkowana wersja nie głosi również, że nieistnienie jest złe dla Larry’ego, ponieważ Larry nigdy nie istnieje! Możemy natomiast współczuć dziecku, które umarło w zeszłym tygodniu w wieku 10 lat, ponieważ istniało ono, choć tylko przez krótki czas. Umiarkowana wersja pozwala uniknąć obu skrajności. Jej konsekwencje są jednak sprzeczne z intuicją.

Załóżmy, że ktoś miał długie i udane życie – przeżył dziewięćdziesiąt lat. Wyobraź sobie teraz, że zamiast tego żył tylko pięćdziesiąt lat. Oczywiście jest to dla niego czymś gorszym. Stwierdzenie to opiera się na umiarkowanej wersji warunku istnienia, ponieważ niezależnie od tego, czy dana osoba żyła pięćdziesiąt, czy dziewięćdziesiąt lat, był czas, w którym istniała. Fakt, że straciłaby ona czterdzieści lat życia, które w innym wypadku by przeżyła, jest dla niej zły. Wyobraź sobie z kolei, że zamiast pięćdziesięciu, osoba ta żyła tylko dziesięć lat. To jest jeszcze gorsze. Wyobraź sobie dalej, że umarła po roku życia. To jest jeszcze gorsze. A co jeśli żyła zaledwie godzinę? Jeszcze gorzej. Ostatecznie, wyobraź sobie, że doszliśmy do takiej sytuacji, iż ten ktoś nigdy nie istniał. Teraz już wszystko jest w porządku i nie dzieje się nic złego.

Chwila. Jak to w porządku? A jednak do takiego wniosku prowadzi przyjęcie umiarkowanej wersji warunku istnienia. Jeśli skrócimy życie na tyle, że osoba nawet się nie urodzi (mówiąc precyzyjnie: nigdy nie będzie istnieć), przestaje ona spełniać warunek istnienia w tym lub innym czasie. W związku z tym, mimo coraz większego zła, proporcjonalnego do skracania życia, wraz z ostatnimi ułamkami istnienia danej osoby znika również jakiekolwiek zło. Nic się nie stało: wydaje się, że to właśnie należy powiedzieć, jeśli przyjmiemy umiarkowany warunek istnienia.

Oczywiście, jeśli w ogóle pominiemy warunek istnienia, to musimy przyznać, że najgorszą ze wszystkich rzeczy jest nigdy się nie urodzić. Przyznając to, wracamy jednak do współczucia Larry’emu i miliardom miliardów nienarodzonych.

Zagadka Lukrecjusza

Istnieje jeszcze inna zagadka, przedstawiona przez rzymskiego filozofa Lukrecjusza, który uważał, że zamartwianie się perspektywą własnej śmierci to błąd. Oczywiście, zgodnie z koncepcją deprywacyjną, po śmierci nie możemy cieszyć się przyjemnościami życia. Ale zastanówmy się chwilę, mówi Lukrecjusz. Czas po mojej śmierci nie jest jedynym okresem, gdy nie istnieję. Co z okresem sprzed moich narodzin? Jeśli nieistnienie jest tak złe, to czy nie powinienem zamartwiać się całą wiecznością sprzed moich narodzin, kiedy nie istniałem? To jednak byłoby niemądre, prawda? Nikt się tym nie zamartwia. W związku z tym, wnioskuje Lukrecjusz, nie ma najmniejszego sensu zamartwiać się wiecznością nieistnienia po mojej śmierci.

Nie bardzo wiadomo, jakiej odpowiedzi powinniśmy udzielić. Jedną z opcji jest przyznanie, że istotnie należy potraktować dwa okresy wiecznego nieistnienia na równi i przyjęcie, że nieistnienie sprzed naszych urodzin jest dużo gorsze niż dotąd sądziliśmy. Inna możliwość to uznanie, że zachodzi pewna asymetria pomiędzy obydwoma okresami, która wyjaśnia, dlaczego powinniśmy przejmować się jednym okresem bardziej niż drugim. Na czym polega różnica? Być może na tym, że kiedy umieram, tracę swoje życie. Inaczej jest w przypadku wieczności sprzed moich narodzin, kiedy również nie żyję, lecz niczego nie tracę; nie można przecież utracić czegoś, czego nigdy się nie miało. Tak więc tym, co czyni śmierć gorszą, jest strata.

Jednak w okresie sprzed narodzin, chociaż jeszcze nie posiadam życia, to mam je otrzymać. Tak się złożyło, że nie mamy nazwy dla tego stanu. W pewnym stopniu jest on podobny do straty, ale nie do końca. Nazwijmy ten stan „przytratą”. Dlaczego przejmujemy się bardziej utratą życia niż jego przytratą? Łatwo przeoczyć symetrię między nimi, gdyż dysponujemy ładnym słowem „utrata”, a nie posiadamy słowa „przytrata”. To jednak niczego nie wyjaśnia, lecz jedynie wskazuje na zagadnienie, które wymaga wyjaśnienia.

Rozwiązania zagadki Lukrecjusza

Thomas Nagel, współczesny filozof, sugeruje, że o ile można sobie wyobrazić, iż żyjemy dłużej, to nie sposób sobie wyobrazić, że istniejemy wcześniej. Data mojej śmierci jest dla mnie przygodna, zaś data moich narodzin – już nie.

Czy jednak rozwiązuje to zagadkę Lukrecjusza? Uważam, że w pewnych wypadkach bez trudu wyobrażamy sobie możliwość przyjścia na świat wcześniej. Załóżmy, że pewna klinika przechowuje nasienie i komórki jajowe, które do czasu ich wykorzystania pozostają zamrożone. Powiedzmy, że zostają wykorzystane w 2025 roku. Komórka jajowa zostaje zapłodniona, a z niej ostatecznie rodzi się człowiek. Wydaje mi się, że nie popełnimy błędu mówiąc, iż ta osoba mogłaby przyjść na świat wcześniej.

A skoro tak, to Nagel myli się twierdząc, że nie można sobie wyobrazić wcześniejszych narodzin. Lecz jeśli wyobrazimy sobie kogoś takiego i zapytamy: „Czy nie byłoby ci przykro, że nie urodziłeś się wcześniej?”, to można założyć, że większość ludzi odpowiedziałaby „Oczywiście, że nie”. Zaproponowane przez Nagela rozwiązanie naszej zagadki nie wydaje się więc trafne.

Fred Feldman, inny filozof współczesny, zaproponował odmienne rozwiązanie. Co sobie wyobrażam, kiedy mówię „Chciałbym umrzeć później”? To, że zamiast żyć „tylko” 80 lat, żyję 85 lat, 90 lat lub nawet jeszcze dłużej. A co sobie wyobrażam, gdy mówię „Gdybym tylko urodził się wcześniej”? Według Feldmana nie wyobrażasz sobie dłuższego życia, ale po prostu przesuwasz je tak, żeby zaczynało się wcześniej. Oczywiście, samo rozpoczęcie życia wcześniej nie czyni go szczególnie lepszym. Nic więc dziwnego, twierdzi Feldman, że dużo bardziej przejmujemy się nieistnieniem po śmierci niż nieistnieniem sprzed narodzin. Jeśli wyobrażasz sobie przyjście na świat wcześniej, nie uważasz, że zaznasz w swoim życiu więcej szczęścia; po prostu wyobrażasz sobie, że zachodzi ono w innym czasie.

Choć odpowiedź taka jest pomocna, nie rozwiązuje całego problemu, ponieważ naprawdę możemy wyobrazić sobie sytuację, w której pewne osoba myśli, że jeśli urodzi się wcześniej, to będzie mieć dłuższe życie. Powiedzmy, że astronomowie odkryją, iż 1 stycznia w Ziemię uderzy asteroida, , która unicestwi wszelkie życie. Ktoś w wieku trzydziestu lat mógłby pomyśleć, że gdyby tylko urodził się dekadę wcześniej, żyłby dłużej.

Rozważając przykład z asteroidą, zastanawiam się, czy nie powinniśmy mimo wszystko zgodzić się na symetrię. Może w przypadkach takich jak ten, znacząca część nieistnienia przed narodzeniem jest równie zła, co odpowiadająca mu część nieistnienia po śmierci.

Istnieje jeszcze jedna odpowiedź na zagadkę Lukrecjusza, zaproponowana przez innego współczesnego filozofa, Dereka Parfita. Przypomnij sobie, że choć nieistnienie przed narodzinami nie jest związane ze stratą, to wiążę się z przytratą. W związku z tym należałoby znaleźć wyjaśnienie, dlaczego bardziej troszczymy się o stratę niż o przytratę. Według Parfita, wpisuje się to w ogólną i głęboko zakorzenioną skłonność ludzi do troszczenia się o przyszłość w sposób, w jaki nie troszczymy się o przeszłość. Być może tak należy odpowiedzieć Lukrecjuszowi.

Niestety, chociaż niesymetryczne podejście do czasu wyjaśnia naszą obojętność wobec istnienia sprzed narodzin, wciąż możemy się zastanawiać, czy dostarcza nam odpowiedniego uzasadnienia. Stwierdzenie, że posiadamy taką głęboko ugruntowaną asymetryczną skłonność nie oznacza koniecznie, że jest ona
racjonalna.

Czy zatem śmierć jest dla ciebie zła? Jestem przekonany, że tak. Uważam również, że koncepcja deprywacyjna najbardziej zbliża się do wyjaśnienia tego faktu. Muszę jednak przyznać, iż w kwestii tej wciąż do rozwikłania pozostaje wiele zagadek.

Przełożyła Anna Mazurek

Is Death Bad for You?, „The Chronicle of Higher Education” 13 maja 2012. Przekład za zgodą Autora.


Shelly Kagan – Profesor filozofii na Uniwersytecie Yale, autor m.in. Normative Ethics (Westview Press 1997) oraz Death (Yale University Press 2012). Prowadzi cieszące się ogromną popularnością wykłady na temat śmierci, których zapis jest dostępny w Internecie.

Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska

Ilustracja: images.dailyhive.com

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

2 komentarze

Kliknij, aby skomentować

  • W takim jednak razie wracamy do wcześniejszej zagadki: jak śmierć może być dla mnie zła, skoro nie istnieję?”

    Złem jest nieistnienie, jeśli ktoś wcześniej istniał (bo jest utratą zasadniczego dobra, będącego źródłem wszystkich innych u żyjącej osoby), a skoro przyczyną tego nieistnienia jest śmierć, z tego prostego powodu jest ona zła.

    Poza tym, koncepcja braku zła w śmierci da się utrzymać (być może) tylko w przypadku braku wiary w nadprzyrodzoność. Jeśli istnieję na zasadzie przypadku i nie ma nikogo, ani niczego, co sprawiałoby, że “powinienem” zaistnieć, jeśli jest to zdarzenie losowe, które równie dobrze mogło się nie zdarzyć, to zgoda na śmierć jest tylko uznaniem tej równoważności pomiędzy absolutną przypadkowością mojego bycia, a jego brakiem, i jest oddaniem losowi tego, co mi podarował (w cudzysłowie, bo był to czysty przypadek, nie dar z czyjejkolwiek strony), jest powrotem do swojego źródłowego stanu — do nicości.
    Jeśli jednak istnieje Bóg, i jest On pełnią życia i szczęścia, to istnienie nie jest już obojętne, ani losowe, staje się pewnego rodzaju powinnością. Dobrem jest ze strony tego, kto może to uczynić, powołać kogoś do istnienia, aby miał udział w tej pełni i szczęściu, aby mógł być samodzielnym podmiotem. Utrata tego otrzymanego istnienia nie jest już neutralna, nie jest powrotem do źródłowej nicości, ale jest odebraniem, zniszczeniem tej pierwotnie dobrej powinności (powołania do) istnienia, które powoduje Bóg. Jeśli jest On odwieczny, to odwiecznie wie, że istnienie jest dobrem (a więc jest ono dobrem nie przypadkowym i względnym, ale odwiecznie jest takim), dlatego powoduje dobro istnienia, bo wie, że jest ono większym dobrem, niż nieistnienie. Jest to też istnienie wieczne, bo powołać kogoś do istnienia, a później to istnienie odebrać, to spowodować utratę, a więc zło. Śmierć jednak właśnie tę utratę powoduje, odbiera nie tylko istnienie, ale istnienie odwiecznie będące większym dobrem, niż jego brak. Dlatego jest zła. Jej zło jest wyraziste i jednoznaczne jednak tylko w przypadku istnienia jako z natury lepszego, niż nieistnienia (istnienie przypadkowe nie wiąże się bowiem z konieczności z dobrem, jego względna szczęśliwość jest przypadkowa, umowna, równie dobrze może być ono pełne chaosu lub bólu i być dla zaistniałego przekleństwem; istnienie, które jest jednak udziałem w odwiecznym dobru, którym jest boska pełnia i szczęśliwość, jest z definicji dobre i zaplanowane jako idealne/doskonałe, bo nawet jeśli jest trudem, to jest to stan krótkotrwały i przejściowy, a intencyjnie i pozaczasowo jest/będzie dobrem). A to gwarantuje tylko teizm.

  • Każdy z nas jako człowiek musi w swoim życiu widzieć jakiś sens. Podmiotowa interpretacja sensu swojego życia i patrzenie w przyszłość swojej i cudzej śmierci to jego problem. Mój tata gdy odchodził w tamten świat gdy go zapytałam czy żałuje czegoś w swoim życiu powiedział że tylko koni.…ja oszalałam i uciekłam z domu mojej cioci i jej syn mnie przyprowadził mnie do domu i kazał mi wyjść do kuchni i wezwać pogotowie… A gdy mama umierała i pytałam ją jeszcze chwilę przed ostatnim oddechem czego żałuje.….machnęła ręką i ja odebrałam jej ostatni oddech…
    Dzisiaj po wielu latach ciągle o nich myślę i sądzę że oni są obok mnie. Wiem że mogę na nich liczyć bo myślę o nich i ich wspominam.

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy