Artykuł Epistemologia

Simon Blackburn: Co wypełnia przestrzeń?

Na pierwszy rzut oka pytanie „co wypełnia przestrzeń?” należałoby zadać fizykowi, a nie filozofowi. Czy to nie nauki przyrodnicze badają naturę otaczającego nas świata? Najlepszą zaś kandydatką do udzielenia odpowiedzi na pytanie, co wypełnia przestrzeń, jest z pewnością fizyka: to w końcu jej dziedzina. Filozof angażuje się w te rozważania wyłącznie dlatego, że próba namysłu nad dowolnymi przedmiotami przestrzennymi może bardzo szybko doprowadzić do kłopotliwych pytań o wiedzę na ich temat. Temu właśnie problemowi będzie poświęcony niniejszy esej.

Podobnie jak Winston Churchill obiecywał niegdyś wyłącznie krew, pot i łzy, tak i ja obawiam się, że to filozoficzne zagadnienie może nam przysporzyć co najwyżej bólu głowy. A jednak jego podjęcie może przynieść niemało korzyści.

Odbieranie informacji

Nasza wiedza o przedmiotach pochodzi ostatecznie z doświadczenia zmysłowego. To oczywiście prawda, że większość rzeczy, w tym również wszystkie spośród bytów fundamentalnych, o których mówi fizyka, nie jest bezpośrednio dostępna naszym zmysłom w taki sposób, jak na przykład krzesła czy stoły. By je wykryć, potrzebujemy czułych urządzeń oraz zaawansowanych teorii na temat tego, jak owe urządzenia działają i jak interpretować dane uzyskiwane za ich pomocą. Ale nawet w przypadku rzeczy znanych za pośrednictwem instrumentów pomiarowych, to właśnie doświadczenie zmysłowe informuje nas o ich wskazaniach. Podobnie jest w przypadku, gdy polegamy na świadectwach innych ludzi, którzy w takich sytuacjach przypominają mniej lub bardziej wiarygodne instrumenty, za pomocą których nabywamy wiedzę: musimy usłyszeć lub zobaczyć, co mówią.

Bez względu na to, czy używamy instrumentów, czy też przedmiot dany jest nam w sposób bardziej bezpośredni, możemy stwierdzić, że w obu przypadkach dowiadujemy się czegoś, gdyż oddziałują na nas moce i potencjały posiadane przez rzeczy. Wiemy o tym, co nas otacza, gdyż potrafimy odbierać, czyli jesteśmy podatni na wpływ otoczenia. Z tym zaś wiąże się to, że rzeczy mają potencjał, by na nas wpływać. Zdolność powierzchni do odbijania światła sprawia, że możemy ją zobaczyć. Zdolność stawiania przez przedmiot oporu daje nam przy kontakcie z nim wrażenie nieprzenikliwości czy twardości, wykrywanej poprzez wywieranie na niego nacisku. Zdolność przedmiotu do wytworzenia fali dźwiękowej pozwala go usłyszeć i stwierdzić, czy jest głośny lub zakłóca inne dźwięki.

Fakt ten dostrzegł – i sproblematyzował – Immanuel Kant. Skoro dany przedmiot możemy znać tylko ze względu na jego moc, czyli potencjalny wpływ na inne przedmioty, to wydaje się, iż wprawdzie jesteśmy w stanie dostrzec, jak dany przedmiot się zachowuje, ale z konieczności nie wiemy, czym on jest. Kant uważał, że muszą istnieć „inne własności wewnętrzne, bez których nie istniałyby własności relacyjne, gdyż nie byłoby podmiotu, w którym mogłyby one tkwić”. A ponieważ argument dotyczący naszych zdolności odbierania czy dostrzegania wyłącznie mocy przedmiotów jest całkowicie ogólny, nie bardzo wiadomo, jak możemy poznać ów „podmiot”: jeżeli Kant ma rację, to można założyć, że taki podmiot musi istnieć, ale nie możemy nic o nim wiedzieć. Wydaje się to zdumiewające. Czyżbyśmy naprawdę byli do tego stopnia odcięci od świata? Żyjący w pierwszej połowie XVIII wieku biskup Berkeley miał dokładnie to samo zmartwienie: jeżeli, jak naówczas sądzono, nie obserwujemy nic prócz skutków rzeczy, a zatem nie znamy ich wewnętrznej natury, to tak naprawdę nie mamy dostępu od świata i tkwimy w pułapce „fałszywego blasku wyobraźni”.

Moce i dyspozycje

Argument ten żywo interesował Michaela Faradaya, wybitnego fizyka eksperymentalnego, który jednak uważał, że możemy się obyć bez Kantowskich „innych własności wewnętrznych”. Załóżmy, że chcemy odróżnić wewnętrzny rdzeń a od mocy czy sił m dzięki którym jest on znany. Jak pisze Faraday: „Moim zdaniem, a, czyli [wewnętrzny] rdzeń, znika, zaś substancja w istocie składa się z mocy, czyli m, jakie bowiem pojęcie możemy sobie wytworzyć o rdzeniu, niezależnie od jego mocy: czego miałaby uchwycić się nasza myśl, próbująca wyobrazić sobie a jako niezależną od stwierdzonych mocy? Dlaczego więc zakładać istnienie tego, o czym nic nie wiemy, czego nie jesteśmy w stanie pojąć i co nie jest konieczne z filozoficznego punktu widzenia?”

Problem w tym, że albo myśl, iż „substancja w istocie składa się z mocy” jest zadowalająca, albo – wbrew Faradayowi – filozoficznie konieczne jest również przyjęcie istnienia substancji: wewnętrznego rdzenia czy czegoś, co rzeczywiście posiada dane moce.

Należy zdać sobie sprawę, że Kant i Faraday z pewnością nie wątpili w zachodzenie dobrze znanego zjawiska wyjaśniania mocy danej rzeczy poprzez fakty dotyczące jej budowy lub struktury. Zdolność zegara do mierzenia czasu wyjaśniamy pokazując, jak zbudowano go ze sprężyn, zębatek i mechanizmów poruszających wskazówki. Wciąż pozostaje jednak pytanie, jak pojmować cały ten proces. Jeśli wyciągnę na przykład jedną zębatkę, będę miał w ręce coś, co mogę wykryć. Jak? Wzrokowo (dzięki odbitemu światłu) i dotykowo (jako coś nieprzenikalnego i twardego). Jej moce oddziałują na mnie, stąd jestem pewny swej wiedzy o niej. Kiedy ją obracam, skutki te wpływają na mnie w ten sam sposób, który uprzednio pozwolił mi prawidłowo określić położenie zębatki. W całym tym procesie doświadczam po prostu skutków, jakie owa rzecz na mnie wywiera, a następnie odnoszę je do posiadanych przez nią mocy.

Pewien argument przemawia jednak za tym, że potrzebujemy również Kantowskich własności wewnętrznych. Możemy nazwać go argumentem przeciwko całkowitej eliminacji; pochodzi on od Bertranda Russella, który w książce, zatytułowanej The Analysis of Matter [Analiza materii], pisze o tym, jak „wiele jest możliwych sposobów przekształcenia rzeczy traktowanych jako «realne» w prawa wyłącznie dotyczące innych rzeczy”, po czym zauważa: „oczywiście istnieć musi kres tego procesu, bo inaczej wszystkie rzeczy w świecie wzajemnie by się eliminowały”. Zgodnie z jego konkluzją, nawet jeżeli trudno jest pojąć rzeczy w oderwaniu od ich mocy, nie zmienia to faktu, że ich potrzebujemy. W przeciwnym wypadku nie mielibyśmy żadnej koncepcji aktualnego świata.

Jeżeli…, to…

Najprostszym być może sposobem zrozumienia podniesionej przez Russella trudności jest wyjaśnienie pojęcia „mocy”. Moce przedstawiają się lub manifestują w faktycznym działaniu, w określonej sytuacji. Wyrażają je okresy warunkowe, a zatem można je sprawdzić za pomocą twierdzeń na temat tego, co się stanie, jeżeli wydarzy się coś innego. Ktoś demonstruje swoją siłę, wtedy, gdy udaje mu się podnieść ciężki przedmiot. Szklanka jest krucha, gdy, jeśli się ją upuści, to się potłucze. Przestrzeń jest zajęta wtedy, gdy, jeśli próbujemy ją zająć, to napotykamy opór. Pole sił jest umiejscowione w przestrzeni wtedy, gdy, jeśli w różnych jej miejscach umieści się idealną cząstkę, to będą na nią oddziaływać różne siły, wpływając na przykład na jej przyspieszenie lub kierunek. Poprzestańmy na tych kilku przykładach. Załóżmy teraz, że sytuacje, w których owe moce się przejawiają, sprowadzają się w całości do zmian w innych mocach. Na przykład idealna cząstka jest teraz rozumiana wyłącznie jako zestaw mocy, co z kolei oznacza, że prawdziwe są różne dalsze tryby warunkowe: jeśli w odpowiedni sposób spojrzysz na instrument pomiarowy, wywoła to pewien skutek – który sam z kolei odsyła do kolejnego okresu warunkowego. Wygląda więc na to, że stajemy przed problemem nieskończonego regresu okresów warunkowych, co oznacza, że nie jesteśmy w stanie osiągnąć kresu tego, co faktycznie zachodzi.

Rozważmy taki okres warunkowy: „jeśli włożysz palec do gniazdka elektrycznego, to porazi cię prąd”. Sprawdzamy go poprzez wyobrażenie sobie sytuacji lub – jak zwykli mawiać filozofowie – możliwości czy świata możliwego, w którym rzeczywiście wkładasz palec do gniazdka. Jeśli zostajesz porażony, to można uznać cały okres warunkowy za prawdziwy. A zatem okresy takie są prawdziwe w zależności od tego, co jest prawdziwe w wyobrażonych sytuacjach. Załóżmy teraz, że każdy sąd prawdziwy w świecie aktualnym sprowadza się do sądów na temat mocy. Następnie przyjmijmy, że moce te odpowiadają prawdziwym sądom o postaci „jeżeli…, to…”. Prawdziwość tych sądów zależy od tego, co jest prawdziwe w wyobrażonych sytuacjach. Wydaje się wówczas, że prawda oddala się w nieskończoność. Zależy ona bowiem od tego, co jest prawdziwe w wyobrażonych sytuacjach, a to znów zależy od tego, co jest możliwe w wyobrażonych sytuacjach, co z kolei… Jak stwierdził Russell, albo wskażemy kres tego procesu, albo będziemy musieli uznać, że nic nie jest nigdy prawdziwe.

Podstawy

Wygląda zatem na to, że to Kant miał rację, a Faraday się mylił: potrzebujemy zarówno mocy, jak i wewnętrznego rdzenia, substancji czy – jak mówią filozofowie – kategorycznej podstawy. Sądzimy, że dyspozycje mają podstawy. Wyobraź sobie pustą przestrzeń, której dwa obszary różnią się wyłącznie mocami. Jeśli znajdziesz się w jednym z nich, poczujesz opór, doświadczysz porażenia prądem lub doznasz innych skutków. Czy nie powinniśmy uznać, że jest coś – jakaś wewnętrzna różnica w tych obszarach albo w ich sąsiedztwie – co wyjaśnia tę odmienność? Wydaje się niemożliwe, by obszary te były identyczne, dopóki są puste, a gdy coś się w nich znajdzie, nagle zaczynają się różnić. Musi być tam coś stałego, ze względu na co mają one różne moce. Tak się nam przynajmniej wydaje. Ale jakim pojęciem tej „rzeczy” czy „wewnętrznego rdzenia” dysponujemy?

Niektórzy filozofowie uważają, że własności kategoryczne po prostu własnościami dyspozycyjnymi. Przy takim założeniu odpowiedzielibyśmy Faradayowi, że ten nieobecny wewnętrzny rdzeń należy rozumieć jako pole lub siłę, albo – innymi słowy – jako całkowitą sumę wszystkich ­sądów „jeżeli…, to…”, które go wyrażają. Ceną takiej teorii jest jednak konieczność uznania, że własności kategoryczne nie mogą stanowić podstaw dla dyspozycji oraz mocy, gdyż same nie są niczym więcej jak dyspozycjami i mocami, są bowiem z nimi identyczne. Oczywiście aby coś mogło służyć za podstawę, musi być czymś nowym oraz czymś innym. Postulowaliśmy istnienie wewnętrznego rdzenia, bowiem pragnęliśmy znaleźć coś, czego natura i położenie wyjaśniałyby występowanie pola czy siły. Jeżeli to nie pomaga, wracamy do punktu wyjścia, czyli do problemu eliminacji.

Russell miał rację: nie jest to ani zadowalająca, ani pełna koncepcja świata naturalnego. Mówiąc wprost, nie możemy poprzestać na ontologii samych tylko potencjałów i mocy. Na jej gruncie rzecz nie jest bowiem niczym więcej jak miejscem występowania mocy lub, ściślej biorąc, obszar przestrzeni, w którym znajduje się rzecz różni się od obszaru, w którym tej rzeczy nie ma wyłącznie dzięki potencjałom; to wszystko, koniec i kropka. Co mogą robić te moce? Wpływać na inne przedmioty poprzez odchylanie ich ścieżek, nadawanie im ładunku lub ich ogrzewanie bądź schładzanie. Jednak również i te zdarzenia są jedynie zmianami w potencjale do zmiany potencjałów kolejnych obszarów przestrzeni. Realizacja czy pojawienie się potencjału jest po prostu zmianą innych potencjałów. Prawda sprowadza się do tego, co jest prawdą o pojawiających się i znikających potencjałach. Wygląda na to, że cały fizyczny wszechświat jest w swej osnowie gigantyczną błyskotką, niczym więcej jak potencjałami biegnącymi przezeń wzdłuż i wszerz.

Nasze miejsce w tym obrazie

Jedną z możliwości, jakkolwiek rozpaczliwą, jest przyjęcie, że przejście od tego, co potencjalne do tego, co kategoryczne jest możliwe wtedy, gdy uwzględnimy siebie. Możemy zgodzić się, że oddziaływanie jednej rzeczy na drugą to wyłącznie kwestia zmieniających się mocy powiązanych z różnymi obszarami przestrzeni. Kiedy jednak stajemy się odbiorcami, na których oddziałuje fizyczna moc, skutkiem nie jest wyłącznie zmiana naszych potencjałów: tak naprawdę zmienia się nasze doświadczenie, zachodzi kategoryczna czy wewnętrzna zmiana w tym, co widzimy lub czujemy. Załóżmy zatem, że powierzchnia odbija przede wszystkim czerwone światło, przez co wydaje się czerwona. Doświadczenie czerwieni, które mam, kiedy na nią patrzę, jest z pewnością kategoryczne: jest ono odczuwane jako zmiana w moim wnętrzu. Nie powoduje ono wrażenia zmiany potencjału, jak w przypadku kogoś, kto najpierw czuje się apatyczny i słaby, a potem rozentuzjazmowany i pełen energii. Jest to raczej zmiana w tym, jakie rzeczy są dla mnie, nie zaś tego, jakie będą, jeśli wydarzy się coś innego.

Być może namysł nad naszym własnym doświadczeniem rzeczywiście pozwala zrozumieć, co jest kategoryczne czy wewnętrzne, a co czysto potencjalne i oczekujące na zrealizowanie przez inne zdarzenia, które same są zmianami potencjałów. Ale nasze własne doświadczenie nie nadaje się jako „podstawa” dla potencjałów. Wciąż natykamy się bowiem na problem dwóch obszarów przestrzeni, różniących się wyłącznie potencjałami, nawet jeśli sądzimy, że wzięcie nas pod uwagę sprawi, iż potencjały te zostaną ostatecznie zrealizowane jako błyski czy wybuchy, smaki, dźwięki lub zapachy, których byśmy doświadczyli.

Możliwe jednak, że taka wizja jest trafna. Być może Faraday ma przewagę nad Kantem i Russellem, gdyż przekonuje nas do obrazu świata fizycznego jako złożonego z fragmentów przestrzeni czy czasoprzestrzeni różniących się w aspekcie mocy. Tak naprawdę dopóki nie pojawimy się my i nie spowodujemy tego, co w fizyce kwantowej nazywa się „kolapsem funkcji falowej” – mianowicie nagłego zaistnienia prawdziwego zdarzenia kategorycznego, czyli zachodzącego w nas doświadczenia, na podstawie tego, co dotąd było jedynie paletą możliwości, prawdopodobieństw czy potencjałów zdarzeń – nie dzieje się nic. (Ale czy możemy wyobrazić sobie wszechświat złożony tylko z potencjałów, możliwości czy prawdopodobieństw?).

Kiedy Izaak Newton w wydanym w roku 1687 dziele Principia Mathematica sformułował prawo powszechnego ciążenia, świat uczonych był wprawdzie zaskoczony, ale również rozczarowany. Naukowcy utyskiwali, że choć Newton wskazał, co grawitacja robi, nie powiedział nic o tym, czym ona właściwie jest. Newton twierdził, iż uwaga ta jest zasadna, bronił się jednak stwierdzając – skądinąd słusznie – że jego koncepcja stanowi najlepszy opis zjawiska sił, ruchów i przyspieszeń. O pomyśle, że należy odkryć coś więcej, pisał: „Owa grawitacja winna być materii wrodzona oraz dlań wewnętrzna i istotowa, a to z tej racji, że jedno ciało działające na inne ciało na odległość poprzez próżnię, nie mając niczego za pośrednik, poprzez który ich działanie i siła mogłyby być przekazane z jednego do drugiego, zdaje mi się tak wielkim absurdem, że nie sądzę, iżby jakikolwiek człowiek mający zdrowy filozoficzny osąd w tej kwestii, mógł przystać na coś takiego.”

Newton ujawnia w tym fragmencie swój negatywny osąd na temat całkowicie pozbawionych podstaw, czysto empirycznych relacji pomiędzy tym, co prawdziwe w jednym miejscu oraz tym, co prawdziwe w innym miejscu. Jeżeli występowanie masy w tym miejscu powoduje przyspieszenie w innym, to według niego „musi istnieć” jakiś pośrednik, powodujący taki skutek. Nie wystarczy stwierdzić, że ten obszar przestrzeni ma moc, potencjał czy prawdopodobieństwo bycia konsekwencją zmiany w tym drugim obszarze przestrzeni. Nasze rozważania sugerują jednak, że być może musimy się pogodzić z tym, iż nie istnieje nic prócz mocy biegnących wzdłuż i wszerz.

Obiecywałem krew, pot oraz łzy – i jest mi przykro, jeśli w tym miejscu czujesz, że właśnie to dostałeś. Liczę jednak, że efektem jest również nieznaczne choćby oświecenie.

Przełożył Jacek Jarocki

What Fills Up Space? The Curious Nature of Thing and Their Properties. W: S. Blackburn, The Big Questions: Philosophy, London: Quercus, 2004, s. 142–149. Przekład za zgodą Autora.


Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.

Ilustracja: Hans Memling, Zwiastowanie (fragment)

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

Skomentuj

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy