Artykuł Filozofia języka Gawędy o języku

Wojciech Żełaniec: #6. Sąd nad zdaniem, o zdaniu i w zdaniu

„Wodzu! Wrogowie pobici i w rozsypce, niektórzy tchórzliwie skryci za swoimi taborami…”. „Dziękuję wam, żołnierze, sprawiliście się dzielnie! Zarządzam trzydniowe łupienie osad wroga!”. „…to cel, o którym nie możemy teraz marzyć! Ale dziękujemy na przyszłość; jeśli pewnego dnia…”.

Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2018 nr 6 (24), s. 30–31. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.


Dlaczego więc nie możemy poprzestać na grupach nominalnych? I czy naprawdę nie możemy? Dlaczego musimy (i czy musimy) mieć zdania, czyli (patrz gawęda poprzednia – „Filozofuj!” 2018, nr 5, s. 32–33) takie twory językowe, o których można słusznie powiedzieć, że są prawdziwe albo fałszywe (ale nie takie i takie jednocześnie)? Odpowiedź jest oczywista, przynajmniej przy pewnych uproszczeniach, i można ją odgadnąć z samego pytania. Mianowicie: musimy mieć zdania, gdyż bardzo nas interesuje, czy coś jest prawdą, czy też nie, a stwierdziwszy, że nią jest lub nie jest, chcemy to móc zakomunikować innym. A czasem też chcemy móc o to zapytać, gdy nie mamy możliwości sprawdzić sami, czy coś jest, czy też nie jest prawdą. Czerwone róże jako takie są bardzo ciekawe i długo by o nich, ale zwykle interesuje nas bardziej, czy jakieś róże, w rzeczy samej, czerwone.

W tym momencie Szanowna Czytelniczka może powziąć podejrzenie, że chcemy przejść do (arcytrudnego) tematu prawdy. „Czym jest prawda?”, „τί ἐστιν ἀλήθεια;”, słynne pytanie Piłata z Ewangelii wg św. Jana, rozdział 18, wers 38, które wciąż nas wprawia w osłupienie. Dojdziemy jeszcze do tego. A na razie zauważmy, że jeśli wielki Norwid opłakuje (w swym słynnym wierszu Pieśń od ziemi naszej) tak zwany przez siebie „formalizm prawdy” na Zachodzie, to, cokolwiek on przez taki formalizm rozumiał, prawdziwie formalną definicję prawdy sformułował właśnie obywatel „ziemi naszej”, genialny polski filozof i matematyk, Alfred Tarski, w latach 30. ubiegłego wieku. Na razie jednak chodzi nam o rzeczy bez porównania prostsze. Na przykład: „tygrys za krzakiem” to grupa nominalna wyrażająca pewien zespół przedstawień (Vorstellung), niekoniecznie wzrokowych (tygrys na przykład może być wydedukowany z pewnych szczegółów scenerii), które można dowolnie długo żywić w umyśle albo na przykład przenieść na papier lub płótno, albo po prostu się nimi znudzić i zacząć myśleć o czymś innym. Żywotnie – w dosłownym słowa tego znaczeniu – interesujące jest natomiast to, czy (to prawda, że) za krzakiem jest tygrys (znawcy tego problemu mówią, że ulubionym przez tygrysy w takich razach sposobem bycia, łac. modus essendi, jest tzw. czajenie się; niniejszemu autorowi brak odnośnych obserwacji). Albo – jak zauważa Kant w Krytyce czystego rozumu – sto talarów to sto talarów, czy tylko przedstawionych, czy znajdujących się w mym portfelu (ciekawe, czy to dotyczy również waluty euro i/lub złotówek). Tym, co czyni różnicę, jest właśnie to, czy owe talary są w moim portfelu. Nie pomaga tu wcale, że przedstawiam je sobie jako tam właśnie się znajdujące, bo od naj­usilniejszego nawet sobie ich przedstawiania w jakimś najściślej określonym miejscu mego portfela one w nim nie będą. Są więc – czy też ich nie ma? Spokojnie! Są! Co za szczęście!

Do sformułowania zdania potrzebny jest czasownik, w najbardziej podstawowej formie czasownik „być”, tzw. spójka (copula), i to w określonej liczbie, osobie, a przede wszystkim czasie gramatycznym, który sygnalizuje, jako zauważył Arystoteles w De interpretatione (znów: patrz nasza poprzednia gawęda!), że odpowiadający temu zdaniu stan rzeczy zachodzi w pewnym określonym czasie (nie dotyczy to, rzecz jasna, prawd wiecznych, ale i do ich wyrażenia Grek z czasów Arystotelesa używał czasowników w określonym czasie). Samo powiedzenie „sto talarów w moim portfelu” tylko naprowadza myśl na przedstawienie, czy może nawet dość plastyczne (ale jednak tylko) wyobrażenie tych pieniędzy w mom pugilaresie, i może wzbudzić komentarz w rodzaju „ach, pięknie by było, nieprawdaż?; pomarzyć – dobra rzecz!”. Ale wypowiedzenie zdania „sto talarów jest w moim portfelu”, w okolicznościach wskazujących, że mówiący ma naprawdę na myśli to, co mieć na myśli się zdaje – to (s)twierdzenie, asercja, która może też wzbudzić kpiącą reakcję typu „pomarzyć dobra rzecz”, ale dlatego, że jeden ze słuchaczy sądzi, że zdanie to jest fałszywe.

W tym miejscu może powstać inna jeszcze wątpliwość: po pierwsze, jak mówiliśmy w gawędzie poprzedniej, wcale nie jest konieczne, by do konstrukcji zdania wchodziła spójka „jest”, gdyż są języki, takie jak rosyjski, chiński czy arabski (Arystoteles był monoglotą), które się bez niej obywają i które grupę nominalną od zdania odróżniają szykiem słów lub innymi jeszcze środkami. Po drugie, nie jest takie znów pewne, czy odróżnienie to w ogóle musi się dokonać. Czyż „tygrys za krzakiem”, wypowiedziane w odpowiedniej sytuacji i odpowiednim tonem głosu, nie wystarczy jako ostrzeżenie przed danym egzemplarzem gatunku Panthera tigris? Z pewnością. W języku polskim odczuwamy tę grupę nominalną w takiej sytuacji jako skrót zdania „tygrys jest za krzakiem”, ale są języki, wprawdzie nieliczne, np. tajski, które przynajmniej dla niektórych typów grup wyrażeń podobnego odróżnienia nie znają, np. „กุหลาบแดง” (kuh‐lāb dæng) może znaczyć „czerwona róża”, jak i „róża jest czerwona”, przy czym w żadnym z tych dwu odczytań wyrażenie nie wydaje się Tajom skrótowe.

Odpowiedź na pytanie „czy potrzebujemy zdań?” musi więc wypaść „tak, chociaż…”. Chociaż czasem nie zaznaczamy ich językowo, to jest jednak zasadnicza różnica między tym, co w typowym przypadku chcemy wyrazić, mówiąc „czerwona róża”, a tym, co chcemy powiedzieć, mówiąc „róża jest czerwona”, i dlatego pomocne jest, jeśli rozporządzamy środkami zaznaczenia tej różnicy w języku: w pierwszym przypadku chcemy wyrazić pewne przedstawienie, mianowicie czerwonej róży, w tym drugim natomiast – nasz sąd, że róża jest czerwona. Jest albo nie jest – tak jak „winny” lub „niewinny”, stąd nie bez powodu używa się na oznaczenie tego rodzaju aktu umysłowego tego samego słowa, które oznacza również instytucję wymiaru sprawiedliwości. Ten drugi rodzaj aktu umysłowego nie może zapewne (?) istnieć bez tego pierwszego, bo nie można (?) wydać sądu o czymś, czego się sobie nie umie przedstawić, tak jak nie można wydać wyroku, nie zapoznawszy się z aktami sprawy. Filozofowie mówią czasem, że akt sądzenia „nabudowuje się” lub „jest ufundowany” na akcie przedstawienia. Ale – dodają – do niego się nie sprowadza! Jest to wprawdzie tylko pewna koncepcja sądu, zwana (przez niektórych uczniów Franza Brentana) „idiogeniczną” lub „idiogenetyczną”, a oprócz niej jest jeszcze koncepcja allogen(i/ety)czna. Ale o niej wspomnimy następnym razem.


Wojciech Żełaniec – filozof generalista i filozof społeczny, stypendysta Humboldta (Würzburg 1995–1997), kierownik Zakładu Etyki i Filozofii Społecznej w Instytucie Filozofii, Socjologii i Dziennikarstwa Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego (wnswz.strony.ug.edu.pl). Ostatnia publikacja: Universality of punishment, Antonio Incampo and Wojciech Żełaniec (eds.), Bari 2015 (jako współautor i współredaktor). Hobby: czytanie i recytowanie poezji.

Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.

< Powrót do spisu treści numeru.

Ilustracja: SunnyS

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

Skomentuj

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy