Antropologia Artykuł Felieton

Adam Grobler: Rozpływać się w gębach?

„– Józiu – mówiły pomiędzy jednym mamlęciem a drugim – czas najwyższy, dziecko drogie. Co ludzie powiedzą? Jeżeli nie chcesz być lekarzem, bądźże przynajmniej kobieciarzem lub koniarzem, ale niech będzie wiadomo... niech będzie wiadomo...” (W. Gombrowicz, Ferdydurke).

Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2023 nr 2 (50), s. 43–44. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.


Tak przemawiały ciotki, owe „ćwierć­matki”, strapione tym, że nie wiedzą, kim Józio jest. On zaś, trzydziestoletni młodzieniec, chował się w niedojrzałości, aby nie dać sobie przyprawić gęby. W Dzienniku 1957–1961 Witold Gombrowicz objaśnia swoją metaforę słowami:

człowiek jest stwarzany od zewnątrz, czyli z istoty swojej nieautentyczny – będący zawsze nie sobą, gdyż określa go forma, która rodzi się między ludźmi. Jego „ja” jest mu zatem wyznaczone w owej „międzyludzkości”.

Według Jeana-Paula Sartre’a (Egzystencjalizm jest humanizmem, 1946; zob. na s. 12–14 tego numeru) człowiek jest skazany na wolność, co znaczy, że na samotność. W ostatecznym rozrachunku musi bowiem sam dokonywać wyborów, nie wiedząc, które z nich są dobre. Jeśli nawet zapyta o radę, to sam musi zdecydować, czy jej posłucha. U Gombrowicza na odwrót. Człowiek jest skazany na gębę, którą przyprawią mu inni. I

nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę (Ferdydurke).

Na niby różne problemy egzystencjalne obaj myśliciele proponują to samo lekarstwo: złagodzenie cierpień przez uświadomienie sobie, że są nieuniknione. U Sartre’a powoduje to zmniejszenie bólu odpowiedzialności za wybory podejmowane bez żadnych wytycznych, u Gombrowicza – zmniejszenie nienasyconego głodu autentyczności:

jakże rozumieć walkę z gębą, z miną, w Ferdydurke? Przecież nie tak, że człowiek ma się pozbyć swojej maski – gdy poza nią nie ma żadnej twarzy – tu tylko można żądać, aby uprzytomnił sobie swoją sztuczność i ją wyznał (Dziennik 1957–1961).

Na pesymizm filozofii terapeutycznej – bo tak nazywa się ten gatunek myśli, który zaleca oswajanie rozpaczy jej rozpamiętywaniem − poszukajmy rady w laboratorium analitycznym. Twarzy nie ma, ale maska musi przecież na czymś się trzymać. W przeciwnym razie nie byłoby komu przyprawić gęby i nie byłoby tego, kto mógłby to zrobić. Inaczej mówiąc, człowiek nie mógłby być utkany z samych relacji międzyludzkich, bo bez jakiegoś podłoża tych relacji nie byłoby jej członów, a zatem i tych relacji.

Jeśli filozofia jest medycyną duszy, to ten prosty wynik kieruje nas od leczenia objawowego do przyczynowego. Emmanuel Mounier (Co to jest personalizm, 1950) przyznaje, że osoba okreś­la się względem innych osób, ale ma też w sobie jakiś niepowtarzalny, indywidualny pierwiastek. Egzystencjalne cierpienia biorą się z zachwiania równo­wagi między tymi dwoma aspektami osoby. W rachubę wchodzą dwie choroby. Przypadłość Sartre’a wydaje się należeć do spektrum alienacji Narcyza, wyobcowania społecznej składowej osoby, przedstawienia jej sobie jako obcą. Przypadłość ta ma w tym wypadku formę stosunkowo łagodną, bo nie polega na samouwielbieniu, a tylko na przeroście autonomii jednostki. Tak czy owak, inni schodzą na dalszy plan. Natomiast Józiowi Gombrowicza dolega raczej coś w rodzaju alienacji Herkulesa, wyobcowania indywidualności, która rozpływa się w gębach. Niedojrzałość swej jaźni pacjent zagłusza, wędrując od jednej zbiorowości do drugiej.

Obraz kliniczny jest jednak bardziej skomplikowany. Sartre twierdzi, że pod nieobecność Boga człowiek sam określa własną istotę przez swoje wybory, zaś w punkcie wyjścia jest niczym. Inaczej mówiąc, człowiek stwarza sam siebie z niczego. Z nicości, którą Józio usiłuje bezskutecznie zapełnić. Będąc niczym, nie sposób powziąć jakiegoś planu stworzenia. To zaś skazuje jednostkę bez twarzy na gęby doprawione z zewnątrz. Na zewnątrz zaś czyha piekło, bo „piekło to inni” (Sartre, Przy drzwiach zamkniętych, 1944). Józio skarży się na nie, mówiąc, że

przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęcia innego człowieka.

Zarazem wie, że ukojenie w ramionach naiwnej Zosi jest czystą ułudą. Zanim się w nie osunie, woła jeszcze:

Pomocy, ratunku! Przybądź, trzeci człowieku, do nas dwojga, przyjdź, wybawienie, zjaw się, niech się ciebie uczepię, wybaw!

Tymczasem od innego dostać może najwyżej kolejną gębę. Również Sartre w piekle szuka zbawie­nia, gdy wyjścia z pułapki wolności upatruje w zaangażowaniu. Sartre i Gombrowiczowski Józio chorują zatem na tę samą alienację dwubiegunową, aczkolwiek u drugiego ma ona przebieg ostrzejszy.

Postawiwszy diagnozę, proponuję zastosować złoty środek wynaleziony jeszcze przez Arystotelesa. Według niego człowiek ma właściwe sobie cnoty. Niech ich kompozycja będzie owym indywidualnym pierwiastkiem osoby. Pomińmy kwestię jego genezy. W każdym razie tenże pierwiastek decyduje o tym, z kim osoba chętnie wchodzi w bliższe relacje i tym samym się dookreśla. Bliższe relacje to przede wszystkim relacje przyjacielskie. Przyjaźń w sensie ścisłym polega zaś na pielęgnowaniu wspólnych cnót (Etyka Nikomachejska). Dlatego receptą dla Józia jest udać się na poszukiwanie towarzystwa w celu wzajemnego uszlachetniania swoich gąb, dojrzewania, rozwoju. Podskórnie on to wie, bo chce przecież do Warszawy. Do Warszawy, czyli wyżej. Albo tylko dalej, jeśli z infantylną Zosią u boku.

Na koniec dodam profilaktycznie, że wielu ludzi na fejsach i instach kolekcjonuje „przyjaciół” na ilość i zbiera od nich lajki za gęby tandetnie przyozdobione. Nie ma to nic wspólnego ze wspólnym pielęgnowaniem cnót. Nie wystarczy, by „był bardzo grzeczny, rozkoszny i miły”, ale nieautentyczny, bo choć

wszystkie zwierzęta bardzo go lubiły […], wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły (Ignacy Krasicki, Przyjaciele, 1779).

Jeszcze gorzej mają ci, co wszędzie tropią wroga. Tacy zawierają raczej sojusze niż przyjaźnie. Miast cnót pielęgnują osobowość autorytarną, która dąży do podporządkowania sobie innych lub sama ochoczo zaciąga się pod cudze sztandary. Łączy ich hasło wykorzenienia zła, częściej wyobrażonego niż rzeczywistego. Kiedy w bitewnym zapale zostawią po sobie zgliszcza, nie będą wiedzieli, co robić dalej. Obca im bowiem idea rozwoju, autentyczna egzystencja.


Adam Grobler – profesor, pracownik Instytutu Filozofii Uniwersytetu Opolskiego i członek Prezydium Komitetu Nauk Filozoficznych PAN. Zajmuje się metodologią nauk, teorią poznania, filozofią analityczną i dydaktyką filozofii. W wolnym czasie gra w brydża sportowego. Wdowiec (2006), w powtórnym związku (od 2010), ojciec czworga dzieci (1980, 1983, 1984, 1989) i dziadek, jak na razie, ośmiorga wnucząt. Mieszka w Krakowie. grobler.artus.net.pl, e‑mail: adam_grobler@interia.pl

Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.

< Powrót do spisu treści numeru.

Ilustracja: Mira Zyśko

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

Skomentuj

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy