W Helsinkach noc nie zapada jedynie nad samym miastem, ale dotyczy także około trzystu wysp i wysepek rozsypanych po zatoce, z których niektóre można dostrzec z perspektywy Kaupatorii, placu znajdującego się w samym centrum miasta. Jednak szczególny charakter przyjmuje ona w morskiej twierdzy Suomenlinna, rozciągniętej na sześciu wyspach, gdzie powoli otacza stare umocnienia, wycelowane w morską toń armaty i promy, które muszą ominąć cały kompleks wymyślnym slalomem, żeby płynąć dalej. Jeszcze inaczej wygląda z perspektywy kampusu uniwersyteckiego w położonym niedaleko Espoo. Z niewielkiego wzgórza, gdzie wśród drzew usytuowane są akademiki, widać kilka małych saun, które do późnych godzin oświetlone są przez ogromne reflektory i nieco bardziej dyskretne latarki.
Z kolei Londyn, jak utrzymuje Charles Dickens, napiera w nocy na Tamizę i zdaje się przytłaczać ją swoim ciężarem. Autor Opowieści o dwóch miastach odznaczał się zresztą obsesją na punkcie nocnych spacerów po stolicy i wspominał, że chodził po Londynie w deszczu, „nie widząc nic prócz niekończącego się labiryntu ulic i tu i ówdzie dwóch pogrążonych w rozmowie policjantów na rogu”. Podczas jednej z moich pierwszych przechadzek w tym mieście trasę wyznaczała mi właśnie Tamiza, która doprowadziła mnie do Westminsteru. Przejście zagrodzili mi policjanci i poinformowali z uśmiechem, że właśnie próbują przetransportować domniemany ładunek wybuchowy, który ktoś porzucił na placu przed samym parlamentem. I jeśli nie jest to wielki problem, to mógłbym wybrać mniej „bombowe” miejsce.
Osobnego obrazu dostarcza Praga, w której zmrok opada na miasto powoli, zaczynając od zamku na Hradczanach i schodząc w dół, aż do mostu Karola, który, po kilkudziesięciu minutach bezsensownej walki, po prostu przestaje istnieć. Zmęczeni nocą turyści, którzy wynurzają się z głęboko ukrytych pubów i chcą wrócić do swoich kwater, przechodzą na drugą stronę miasta w zupełnej ciemności, jakby most był tylko i wyłącznie bezużyteczną fikcją. Być może opisane tutaj strzępy tego, co można by nazwać „geografią nokturnalną” nie pozwalają na przyjęcie jakiegoś jednoznacznego morału. Nie jest to jednak w żadnym stopniu zaskakujące. Chodzi przecież o fenomen, który natychmiast ośmiesza wszystkie kalkulacje, a nas samych przedstawia zawsze w przerażająco uczciwych proporcjach.
Błażej Gębura – Doktor filozofii. Zajmuje się filozofią religii, metafilozofią i epistemologią. W wolnych chwilach rąbie drewno i nałogowo czyta powieści szpiegowskie. Hobby: pisanie i kolekcjonowanie płyt jazzowych.
Kolejny felieton z cyklu „Niepotrzebne skreślić” ukaże się za dwa tygodnie.
Skomentuj