Robert Kryński: Niedawno ukazała się Twoja książka Czy istnieje coś, co zwiemy moralnym charakterem i cnotą? Jak brzmi odpowiedź na tytułowe pytanie?
Natasza Szutta: Tak. Właśnie tej tezy bronię.
Odpowiedź jest krótka, prosta i zdroworozsądkowa. Twoja książka liczy natomiast prawie 500 stron. Dlaczego trzeba było napisać tak dużo tekstu, by udzielić tak prostej odpowiedzi?
Podtytuł mojej książki to „Dyskusja z sytuacjonistyczną krytyką etyki cnót”. Odpowiedź na tytułowe pytanie musi mieć odpowiednią logikę, by czytelnik nie miał kłopotów z podążaniem za tokiem rozumowania autora. W pierwszej części książki przedstawiam główne założenia etyki cnót, w kolejnej wykładam argumenty i postulaty sytuacjonistów, by w ostatniej, trzeciej części odpierać zarzuty i szukać pozytywnych argumentów na rzecz empirycznego ugruntowania etyki cnót i jej fundamentalnych tez, jakimi są istnienie moralnego charakteru i cnót.
Czym jest etyka cnót i dlaczego uważasz ten nurt etyki za najbardziej przekonujący?
Etykę cnót odróżnia od innych podejść to, że zamiast fundować uniwersalne moralne zasady, które pozwalają sprawcom odpowiadać na pytania, jakie czyny są moralnie słuszne, proponuje skoncentrować się na doskonaleniu moralnej kondycji sprawców. Inaczej mówiąc, wskazuje takie cechy charakteru, które warto doskonalić, by stawać się moralnie dobrym człowiekiem. Zdaniem etyków cnót wysoka kondycja moralna sprawców jest lepszym gwarantem moralnie dobrego działania niż jakiekolwiek abstrakcyjne zasady. Osoby moralnie wrażliwe, życzliwe, pomocne, uczciwe na co dzień w ogóle nie potrzebują zasad, wiedzą, jak działać, by nie krzywdzić innych. Są ponadto wystarczająco do tego zmotywowane, ponieważ takie działanie wypływa z tego, jacy są, z ich charakteru. Do zasad odwołują jedynie wówczas, gdy stają przed bardzo trudnymi problemami moralnymi.
Czy jednak doskonalenie moralnej kondycji sprawców może się obyć bez zasad moralnych, na których koncentrują się konkurencyjne teorie etyczne? Innymi słowy, czy etyka cnót może być samodzielnym podejściem etycznym, niezakładającym przyjętego uprzednio porządku zasad etycznych?
W moralnej edukacji, na samym jej początku, uczenie abstrakcyjnych zasad etycznych nie jest zbyt skuteczne, szczególnie, gdy w ślad za nimi nie idzie dobry przykład. Na początku dziecko uczy się określonych zachowań przez modelowanie, czyli naśladowanie, osób z jego najbliższego otoczenia, z którymi ma najlepszy kontakt. Proponuję obejrzeć zapis ciekawego eksperymentu przeprowadzonego lata temu przez Alberta Bandurę, nazywanego Bobo Doll experiment, w którym mechanizm modelowania jest łatwo obserwowalny. Dzieci, które przed przystąpieniem do zabawy z manekinem, obejrzały film z pomocnikiem eksperymentatora, który niszczył zabawkę, robiły dokładnie to samo.
W edukacji moralnej bardzo ważny jest dobry przykład, dlatego etycy cnót postulują wykorzystanie wzorcowych przykładów moralnie dobrego charakteru. Wskazują osoby, które mogą stanowić wzory moralnie dobrego działania. W ich otoczeniu – bezpośrednim lub pośrednim – najlepiej doskonali się moralny charakter. Mówiąc o pośrednim otoczeniu, mam na myśli różne narracje – opowieści historyczne lub fikcyjne, których bohaterowie budzą podziw i chęć naśladowania. Dzieci uwielbiają takie historie i one motywują je do tego, by stawać się podobnymi do swoich ulubionych bohaterów. To ważny motywacyjny aspekt tej metody wychowawczej.
Na dalszym etapie moralnego rozwoju można i trzeba rozwijać zdolność moralnego rozumowania, wówczas odwoływanie się do reguł i zasad moralnych jest jak najbardziej uzasadnione.
Etyka cnót opiera się na idei eudajmonii, tj. szczęścia. To w niej zakotwiczone jest uzasadnienie moralności. Eudajmonia to szczególny rodzaj szczęścia, rozumianego jako spełnianie się w człowieczeństwie. Chcesz się spełnić i być szczęśliwy, staraj się najpełniej rozwinąć jako człowiek. Koniecznym warunkiem tego rozwoju jest doskonalenie swego moralnego charakteru. W mojej książce wiele miejsca poświęcam na objaśnianie różnych aspektów szczęścia.
Czy można powiedzieć, że etyka cnót jest raczej teorią wychowania moralnego niż teorią moralności?
Uważam, że nie. Etycy cnót wprawdzie przywiązują olbrzymią wagę do wychowania moralnego, nie można jednak sprowadzać jej do teorii wychowania. W ramach etyki cnót z mniejszym lub większym sukcesem są dziś uprawiane niemal wszystkie etyki stosowane, jak m.in. etyka społeczna, polityczna, biznesu, etyka medyczna, pielęgniarska, środowiskowa, a także bioetyka.
Etyka cnót jest teorią moralności w tym znaczeniu, że w jej ramach dokonuje się teoretycznego namysłu nad fenomenem moralności – uzasadnia moralność, podaje kryteria moralnego wartościowania, porządkuje i uspójnia przekonania moralne. Choć nie formułuje się takich uniwersalnych zasad moralnych, jak zasada użyteczności czy zasada uniwersalizacji, to idee etycznych cnót pozwalają na sformułowanie wielu bardziej szczegółowych wskazówek działania jak: kierowanie się życzliwością, uczciwością, sprawiedliwością, gotowością do pomocy, roztropnością, pracowitością itp. Są one znacznie bardziej informatywne niż te wspomniane abstrakcyjne zasady. Etyka cnót nie jest teorią etyczną w tym znaczeniu, że jej zwolennicy nie próbują nawet budować teorii etycznej na wzór nowożytnych teorii naukowych, spełniających m.in. warunek uniwersalności, abstrakcyjności, formalności, ekonomiczności, dostarczania procedur decyzyjnych. Uważają oni, że moralność jest niezwykle złożona i skomplikowana, dlatego zamykanie jej w ramach tak rozumianej teorii jest skazane na porażkę.
Podsumowując krótko: jak byś określiła zatem stosunek etyki cnót do innych podejść etycznych, tj. np. utylitaryzmu czy deontologii? Opozycja? Komplementarność?
Filozof z reguły nie odpowiada krótko. [Uśmiech.] Ambiwalentny. Z jednej strony etycy cnót mają ambicję zaoferowania samodzielnego, niezależnego podejścia w etyce. Na wiele sposobów krytykują utylitarystów i deontologów, wykazując im różne słabości, szczególnie zaś brak dostatecznego zainteresowania moralnym sprawcą. Z drugiej strony trzeba przyznać, że ci ostatni zaproponowali wiele pozytywnych odpowiedzi na krytykę etyków cnót w postaci stosownych aretologii (teorii cnót), niejako wcielonych szczególnie do utylitaryzmu. Wymienię choćby propozycje Petera Railtona, Rogera Crispa i Julii Driver. Warto też pamiętać, że największy klasyk deontologii, Immanuel Kant, jest autorem doktryny cnót, która stanowi ważną część jego Metafizyki moralności. Etycy cnót nie mogą tego nie doceniać.
Jeśli o mnie chodzi, uważam, że podejście etyki cnót jest nie do przecenienia w etyce życia indywidualnego, bliskich relacji oraz wszędzie tam, gdzie kompetencje eksperckie są równie ważne jak życzliwość i troska (np. etyka wychowawcza czy medyczna), w których działanie według zasad to o wiele za mało. Ale doceniam także rolę zasad tam, gdzie ważne jest przyjęcie perspektywy niezaangażowanej (jak np. w bioetyce czy etyce społecznej i politycznej). Choć pewnie należałoby przedyskutować bardziej partykularne problemy stawiane na gruncie tych dyscyplin.
Można zatem powiedzieć, że spory między etykami cnót a zwolennikami innych tradycyjnych podejść w etyce są sporami w rodzinie. W swojej książce piszesz o krytyce wobec etyki cnót ze strony sytuacjonistów. Na czym polega ta bardziej radykalna opozycja względem etyki cnót?
Sytuacjoniści to też etycy, tyle że pozostający pod wpływem wyników badań empirycznych dostarczonych przez psychologów społecznych. To są zdeklarowani zwolennicy etyki zasad (John Doris, Gilbert Harman, Maria Merritt), którzy rozpoczynając krytykę etyki cnót nie mogli przewidzieć, że rykoszetem także dostanie się deontologii i utylitaryzmowi. Te teorie, moim zdaniem, nawet bardziej niż etyka cnót ucierpiały na zakwestionowaniu możliwości dokonywania przez sprawców rozumowań moralnych, prowadzących do podejmowania decyzji oraz działania na ich podstawie. Sytuacjoniści powołują się na liczne dane empiryczne, które prowadzą do wniosku, że za to, w jaki sposób postępujemy, wcale nie odpowiadają zreflektowane procesy tylko różne automatyczne mechanizmy zachowania.
Jeśli podważa się zdolność podejmowania decyzji i działania na podstawie moralnych rozumowań, a właśnie ją w drugim etapie sporu z etykami cnót sytuacjoniści podają w wątpliwość, to co mogą zaoferować deontolodzy i utylitaryści? Nic! Etykom cnót pozostaną jeszcze habitusy – zautomatyzowane mechanizmy zachowania, do których absolutnie nie chcą oni sprowadzić cnót etycznych, ale cnoty ten zautomatyzowany wymiar z pewnością posiadają. Paradoksalnie sytuacjonistyczna krytyka etyki cnót ujawniła w tym aspekcie jej przewagę. Wskazują na to także studia z psychologii ewolucyjnej czy neuroetyki. Ale być może wybiegłam za bardzo do przodu, bo nie powiedziałam, od czego zaczął się spór z sytuacjonizmem.
Od czego się zaczął ten spór?
Spór rozpoczął się od trzęsienia ziemi, które miało podkopać fundament etyki cnót, czyli przekonanie, że istnieje coś, co nazywamy moralnym charakterem, który można doskonalić. To on właśnie powoduje, że zachowujemy się w określony sposób, że istnieje jakaś moralna tożsamość działających podmiotów, że sprawcy są „jacyś” – określeni pod względem cech charakteru.
Sytuacjoniści zakwestionowali to wszystko, powołując się na wyniki różnych eksperymentów przeprowadzonych lata temu przez psychologów społecznych. Niemal każdy słyszał o eksperymencie Stanleya Milgrama, w którym badani razili prądem (sami mówili, że byli przekonani o realności kary) niewinną osobę tylko dlatego, że nie potrafiła wykonać zadania eksperymentalnego, albo o eksperymencie więziennym Philipa Zimbardy, w którym młodzi ludzi po kilku dniach zamieniali się w oprawców, ponieważ znaleźli się w dość ekstremalnych warunkach i mieli nieograniczoną władzę panowania nad innymi. To oczywiście nie są jedyne eksperymenty, na które powołują się sytuacjoniści. W mojej książce bardzo skrupulatnie je omawiam, podając ich sytuacjonistyczną i personologiczną interpretację. Podobnie jak różne dane historyczne (Holokaust, ludobójstwo w Rwandzie czy skandal w więzieniu Abu Ghraib), które można sytuacjonistycznie zinterpretować. Krótko mówiąc, sytuacjoniści zwracają uwagę na rolę zmiennych sytuacyjnych w determinowaniu ludzkiego działania, a ich mocna teza głosi, że charakter, osobowość, cnota czy wada po prostu nie istnieją. A jeśli nawet coś takiego istnieje, to nie ma istotnego wpływu na nasz sposób zachowania. W każdym razie nie ma na to – według nich – żadnego empirycznego potwierdzenia. Zatem etyka cnót ze swoim postulatem doskonalenia moralnego charakteru nie ma najmniejszego sensu.
Jednak w swojej książce – jak wspomnieliśmy na początku wywiadu – przekonujesz, że sytuacjoniści nie mają racji, tj. że osobom można przypisać charakter moralny czy cnotę. Na czym polega Twój argument?
W mojej książce przyjmuję dwie strategie odpierania zarzutów sytuacjonistów. Pierwsza, negatywna polega na wykazaniu, że wniosek sytuacjonistów jest metodologicznie nieuzasadniony. Dane empiryczne nie pozwalają na zakwestionowanie istnienia i roli charakteru moralnego w naszym działaniu. Albo inaczej – nie pozwalają na zakwestionowanie w naszym działaniu roli czynników personologicznych, czyli takich, które charakteryzują nas jako indywidualną jednostkę. To sprowadzałoby kondycję ludzką do pozycji „piórka na wietrze”, popychanego do działania podmuchami wiatru historii. Dane empiryczne takiej tezy nie potwierdzają, ponieważ zachowania badanych, postawionych w tej samej sytuacji badawczej, różniły się między sobą. Zawsze pozostawała grupa osób, która nie zachowywała się jak większość (ok. 35% „sprawiedliwych”). Zwracam też uwagę, że moralnego charakteru nie da się sprowadzić jedynie do elementów behawioralnych, czyli ludzkich zachowań, obserwowalnych i mierzonych z perspektywy 3‑osobowej, jaką przyjmuje się w badaniach eksperymentalnych.
Jeśli mówimy, że sytuacja, przed którą stawia nas los, ma olbrzymi wpływ na nasze zachowanie, to nie tyle chodzi o nią samą, co raczej o jej konstrukt, czyli to, w jaki sposób my tę sytuację postrzegamy, jak ją interpretujemy. Dlatego nie tyle reagujemy w swoim zachowaniu na sytuację, co właśnie na nasz jej konstrukt, a konstruujemy ją przez pryzmat tego, kim jesteśmy, co nas jako poszczególne osoby konstytuuje – nasze przekonania i pragnienia, cele, wartości, poprzednie doświadczenia i wiele innych elementów, składających się na naszą indywidualną tożsamość. To już jest element mojej drugiej, pozytywnej strategii obrony etyki cnót, w której powołuję się na różne, dobrze empirycznie udokumentowane teorie współczesnej psychologii, pokazując, że można obronić istnienie moralnego charakteru jako określonego kognitywno-afektywnego systemu osobowości. Sporo uwagi poświęcam także zdolności człowieka do samokontroli – do kontrolowania swoich myśli, uczuć oraz zachowań. Pokazuję też dużą analogię między cnotami etycznymi i eksperckimi umiejętnościami, których istnienia – w przeciwieństwie do cnót – nikt nie kwestionuje.
Jak widać, możemy być w miarę spokojni o istnienie charakteru moralnego i tym samym czuć się zachęceni do jego kształtowania w duchu etyki cnót. Na koniec powiedz, którą z cnót uważasz za najważniejszą i dlaczego.
Nie mogę podać jednej, muszą być przynajmniej dwie. W mojej książce bronię nawet Arystotelesowskiej doktryny jedności cnót. Ale nie chcę już rozwijać tego wątku, bo to szeroki temat – omawiam go w mojej książce.
Najważniejszą cnotą moim zdaniem jest mądrość praktyczna, Arystotelesowska phronesis, często tłumaczona jako roztropność. Nie należy jej mylić ze zwykłą inteligencją, bo ta może być wykorzystana w różnym celu, zarówno dobrym, jak i złym. Natomiast mądrość praktyczna ze swojej istoty powiązana jest z moralnie dobrymi celami. Inne cnoty, pozbawione oparcia w praktycznej mądrości, mogą łatwo zamienić się w swoje przeciwieństwo albo karykaturę. Phronesis bardzo przydaje się w etyce zasad, bo zasady etyczne należy stosować roztropnie, czyli biorąc pod uwagę jak najwięcej okoliczności, w których się je aplikuje. Bezmyślne stosowanie zasad może prowadzić do niewyobrażalnych błędów. Dziś niestety w wielu obszarach naszego życia podejmowanie roztropnych decyzji zastąpiono przestrzeganiem procedur. Strasznie mnie to jako etyka cnót irytuje, gdy system informatyczny przejmuje kontrolę nad człowiekiem.
Drugą bardzo ważną cnotą jest moim zdaniem życzliwość. Życzliwość wsparta praktyczną mądrością to najlepszy drogowskaz w poszukiwaniu moralnie dobrego działania.
Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.
Natasza Szutta – doktor, pracownik Instytutu Filozofii, Socjologii i Dziennikarstwa Uniwersytetu Gdańskiego. Absolwentka Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II i Uniwersytetu Warszawskiego. Specjalizuje się w etyce, metaetyce i psychologii moralności. Autorka wielu publikacji naukowych, m.in. monografii Współczesna etyka cnót.Projekt nowej etyki? (Gdańsk 2007), redaktorka książek Współczesna etyka cnót: możliwości i ograniczenia (Warszawa 2010) oraz (z A. Szuttą) W poszukiwaniu moralnego charakteru (Lublin 2015). Związana z czasopismem popularnonaukowym „Filozofuj!”, w którym prowadzi stały dział „Etyka w literaturze”.
Mam taką uwagę, że samokontrola człowieka jest w zasadzie ułudą. To, jak się zachowujemy wynika z tego, czego doświadczyliśmy wcześniej. Nasze ciało zawiera to, czego dostarczyli nam wszyscy nasi przodkowie od istot jednokomórkowych począwszy, a nasz umysł jest obrazem każdej energii, która na to ciało wpłynęła. Nie może się dziać nic, co nie wynika z powyższych zależności. To są chyba oczywistości? Zatem nie ma żadnej samokontroli…
„A nasz umysł jest obrazem każdej energii, która na to ciało wpłynęło”, możesz rozwinąć? Bo kluczowym elementem w kwestii samokontroli są nasze wybory działające w strefie umysłu, a postawienie sprawy w tak okrojonej i niedoprecyzowanej wersji, zasłaniając się oczywistościami, nie jest zbytnio przekonujące.
W mitologii są Mojry, boginie losu, których ustanowione prawo musieli przestrzegać olimpijscy bogowie, by nie narazić porządku świata na niebezpieczeństwo. Los to coś na co nie mamy wpływu. Rodzimy się z ustalonymi cechami, charakterem duszy, i życie wbrew sobie jest przez Boga uznawane za fałszywe ale co tu robić kiedy mamy charakter negatywny i nie potrafimy sprostać wymaganiom danym nam przez Najwyższego? “Czy chcesz bym udawał z dnia na dzień, był innym kimś?” Natury się za nic nie oszuka, możemy starać się a i tak kim zostaliśmy stworzeni tym musimy być. I tu zależy od farta. Czy jesteś z natury autobotem czy deceptikonem?
Byłem po paru piwkach i ostatnie zdanie miało być podobne, acz inne. A mianowicie:“I tu zależy od farta, czy jesteś z natury autobotem czy deceptikonem…” I to było nawiązanie do ciekawych filmów z serii Transformers, w których to pokazana jest walka dobra ze złem oraz różne postawy wobec innych i świata. Zresztą takich filmów jest dużo więcej, na przykład Władca Pierścieni czy też Matrix. Polecam je wszystkie i Pozdrawiam.