Artykuł

Joshua W. Seachris: Śmierć, przetrwanie śmierci a sensowne życie

Pewnego dnia każdy z nas umrze i kiedyś cały fizyczny wszechświat pogrąży się w nicości. Czy to, jaki będzie nasz koniec, ma wpływ na sens naszego życia? Istnieją racje, aby sądzić, że sens życia i śmierć łączy znacznie więcej, niż wielu uważa.

Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2015 nr 2, s. 18–20. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.


To, że wszystko, jeśli wierzyć naturalistom, ostatecznie obróci się w nicość – zarówno dla nas ludzi, jak i w skali kosmicznej – ma istotne znaczenie dla sensu życia. Z tezą tą jednak nie zgadza się spora grupa filozofów. I nie chodzi im o to, aby przeczyć twierdzeniu, że istnieje wiele rodzajów śmierci, które mogą sens życiu odebrać albo przynajmniej pomniejszyć, np. śmierć w młodym wieku, która pozbawia szansy na zrealizowanie wielu ważkich celów. Nie zgadzają się oni z twierdzeniem, że nieuchronność śmierci każdego człowieka i ostatecznie samego wszechświata, który kiedyś nieodwołalnie stanie się miejscem niegościnnym dla życia, ma decydujące znaczenie dla sensu życia.

W końcu, jeśli sens życiu zapewniają doświadczenia wielkiej radości czerpanej z osiągania roztropnie wybieranych celów, takich jak np. dokonanie przełomowych odkryć w medycynie albo poświęcenie się większej sprawie, np. walce z przemytem kobiet zniewalanych do pracy w domach publicznych, to tego rodzaju wysiłki oraz wypełnione nimi życie nie mogą być pozbawione sensu tylko dlatego, że ostatecznie czeka je koniec. Z pewnością ich sens bądź brak sensu nie może być aż tak mocno uzależniony od tego, czy będziemy istnieli wiecznie. Nieprawdaż? Gdybyście zauważyli, że za chwilę małe dziecko wpadnie pod samochód i moglibyście temu zapobiec, nie przyszłoby wam przecież do głowy, aby pomyśleć, że „Skoro ja i to dziecko i tak umrzemy pewnego dnia, może nawet całkiem niedługo, skoro cały świat też skazany jest na zagładę, to może… może dam sobie spokój”.

Wielu filozofów odnosi się krytycznie do idei, wedle której fakt nieuchronności naszej śmierci oraz nieuchronności końca fizycznego świata ma tak wielkie znaczenie, że stanowi zagrożenie dla wartości i sensu naszego życia. Z drugiej jednak strony dość często można usłyszeć głosy, że jeśli śmierć ma ostatnie słowo, a w naturalistycznym obrazie świata jest tak niechybnie, to życie ostatecznie sensu nie ma. Na określenie tego typu intuicji i argumentów ukuto nawet specjalne sformułowanie: „argumenty z ostatecznego końca”. Największe znaczenie przypisują one ostatecznemu stadium każdego procesu. Natomiast krytycy tych argumentów uważają, że takie uprzywilejowanie przyszłości kosztem teraźniejszości i przeszłości jest arbitralne i błędne. Dlaczego ostateczny koniec miałby mieć prawo weta (przekreślania) wszystkiego tego, co go poprzedza?

Czy śmierć – okrutny fakt, że wszyscy umrzemy, przeminiemy ostatecznie (oczywiście jeśli naturalizm ma rację) – i sens życia są aż tak ściśle ze sobą związane? Czy też może zwolennicy argumentów z ostatecznego końca mylą się zupełnie? Podejrzewam, że jednak nie.

Lekcje z historiografii

Przyszłość może zmienić znaczenie przeszłości. Przeszłość „zinterpretowana”, czyli opowiedziana przez historyków, obejmuje „surowy” opis przeszłości. Chociaż surowy opis przeszłości nie może ulec zmianie, przeszłość „zinterpretowana” może ulegać zmianie zarówno co do swojego sensu, jak i znaczenia, w zależności od tego, w jakie relacje wchodzi ze zdarzeniami następującymi później.
Nauczam na Uniwersytecie Notre Dame, gdzie futbol amerykański cieszy się, jak w całych Stanach Zjednoczonych, wielką popularnością. Wyobraźmy sobie, że w trakcie gry rozgrywający drużyny z Notre Dame podaje piłkę przez całą długość boiska zawodnikowi, który kończy akcję przyłożeniem (zdobyczą punktową porównywalną ze zdobyciem pięknego gola w piłce nożnej lub wspaniałym rzutem za trzy punkty w koszykówce) na minutę przed końcem meczu. „Interpretujący” opis podania i przyłożenia, przekraczający czysto fizyczny opis prędkości lotu piłki, dystans rzutu itd., będzie różny w zależności od tego, czy ostatecznie drużyna Notre Dame wygra, czy też przegra mecz. Jeśli wygra, „zinterpretowany” opis przeszłości będzie obejmował takie sformułowania, jak „zwycięskie podanie na minutę przed końcem”. Jeśli jednak przegra, nie będzie już można mówić o „zwycięskim” podaniu. Pewne aspekty opisu przeszłości pozostają niezmienne, jednak coś nietrywialnego ulega zmianie, w zależności od tego, jaki jest ostateczny wynik meczu. Przyszłość zmienia sens i znaczenie przeszłości (jak i samą przeszłość!). Podobnie być może jest z końcem naszego życia: to, czy śmierć jest ostatecznym końcem, jak głosi naturalizm, czy też jest jedynie „przejściem”, jak głosi teizm, może zmienić sens i znaczenie zdarzeń w naszym życiu, które poprzedzają moment śmierci.

Proleptyczna moc narracyjnego zakończenia

Dzięki temu, że stanowi ostatnie słowo, narracyjne zakończenie ma wielką moc proleptyczną, moc wywoływania całego wachlarza ludzkich reakcji ocennych czy normatywnych, zarówno na poziomie emocjonalnym, estetycznym, jak i moralnym, reakcji dotyczących całej opowieści (narracji). Co ważne, emocja, która zamyka opowieść, obejmuje wszystkie emocje ją poprzedzające. Zakończenie ma ostatnie słowo, po którym już nic innego nie można powiedzieć – ani zaradzić problemom, ani zepsuć radości, jakie zrodziły się w trakcie opowieści. Jeśli w ostatnim słowie wszelka nadzieja jest ostatecznie i nieodwracalnie przekreślona, wówczas rozpacz i smutek będą nieodłączną częścią zakończenia. Jeśli natomiast w zakończeniu spełnią się nasze najgłębsze pragnienia, wówczas będzie ono przepełnione radością.

Bardzo często ujmujemy nasze życie czy „życie” świata jako opowieść. Jeśli zatem myślimy o nich narracyjnie, wówczas, o ile narracyjne zakończenie ma znaczenie normatywne, tj. ujęte w terminach dobra lub zła, sposób, w jaki życie dobiega końca, znacząco wpływa na to, jaka będzie nasza ocena sensu życia.

Wiele osób, z powodu przeszkód natury psychologicznej, nie potrafi i nie chce – nie widząc dobrego powodu, aby tak uczynić – przeciwstawiać się temu, aby koniec zarówno ich osobistej historii, jak i historii świata (kosmosu) wpływał na ich przemyślenia dotyczące sensu i znaczenia ich życia. Czy zachowują się nieracjonalnie, bo pozwalają na to, aby koniec przenikał ich myślenie? Przytoczona powyżej lekcja z historiografii i teoria narracji zdają się sugerować, że wcale tak nie jest.

Dopóki tego rodzaju narracyjne skłonności będą „w grze”, wiele osób nadal będzie się martwić naturalistycznym zakończeniem, w którym śmierć i rozpad są ostateczne, zagrażają głębszemu znaczeniu i sensowi, jaki można odnaleźć w życiu. I odwrotnie, wiele osób nadal będzie uważać, że teistyczne zakończenie, w którym życie, miłość i płodność znajdują odpowiednią głębię, nadaje sens i znaczenie naszemu życiu.

Tragedia czy komedia?

Nie zamierzałem w tak krótkim artykule argumentować na rzecz wyższości któregoś z rodzajów zakończenia (np. wyższości teistycznego zakończenia względem naturalistycznego) ani też przekonywać, że kwestia końca jest jedynym ważnym zagadnieniem związanym z problematyką sensu życia. Raczej chciałem zaproponować pewne racje za tym, że koniec, śmierć i sens życia łączy znacznie więcej, niż wielu uważa. Może jednak, mimo wszystko, mamy dobry powód, aby martwić się o to, w jaki sposób to wszystko się skończy.

Wróćmy jeszcze raz do przykładu z dzieckiem zagrożonym wypadkiem pod kołami samochodu. Próbowałbym je ratować, nawet gdybym wiedział, że zarówno moje, jak i jego życie ma zakończyć się dwa tygodnie później. Próbowałbym, nawet gdyby naturalizm głosił prawdę i wszechświat miałby się ostatecznie stać miejscem nieodwołalnie wrogim dla życia. Nawet jeśli żyjemy w świecie takim, jak przedstawiał go Bertrand Russell, zmierzającym ku swojej zagładzie, ratowanie dziecka wciąż ma jakiś rodzaj wartości. W takich okolicznościach działanie tego typu byłoby jednak w jakimś istotnym sensie tragiczne. Tragiczne z powodu sposobu, w jaki wszystko ma się zakończyć. Wszechświat w końcu nas unicestwi, ciebie i mnie, a pewnego dnia także, eony lat w przyszłości, unicestwi sam siebie. Ostatnie słowo będzie należało nie do życia, ale do śmierci. Rozpad zamiast tworzenia. Nicość zamiast istnienia.

Przyznaję, że ostateczny, nieodwołalny koniec spędza mi sen z powiek: jeśli naturalizm głosi prawdę, wówczas, jak sądzę, to słowo „tragedia” aniżeli „komedia” trafniej oddaje sens kosmicznej opowieści. Jeśli natomiast religijna metanarracja, jak na przykład chrześcijański teizm, jest trafna, to jak sądzę, żyjemy we wszechświecie, który ostatecznie okazuje się mieć cechy komedii. Zarówno komedie, jak i tragedie są po części określone przez to, co stanowi o istocie każdej z nich, przez swoje zakończenia. To, czy i w jakim stopniu życie ma sens, może również po części zależeć od tego, jak to wszystko się skończy.


Joshua W. Seachris – dyrektor programowy przy Center for Philosophy of Religion oraz adiunkt na wydziale filozofii Uniwersytetu Notre Dame (USA). Zajmuje się głównie filozofią religii, teorią wartości oraz zagadnieniem sensu życia. Lubi pracę w ogrodzie, obróbkę drewna (na tokarce) oraz spędzanie czasu z rodziną. Tęskni do oglądania zachodów słońca w Kansas.

Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 PolskaW pełnej wersji graficznej można go przeczytać > tutaj.

< Powrót do spisu treści numeru 2/2015: Sens życia.

 

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

Skomentuj

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy