Etyka Psychologia moralna Wywiady

Susan Wolf: Nie chciałabym, by moje dzieci wyrosły na moralnych świętych [wywiad]

Wywiad Susan Wolf
Elżbieta Filipow rozmawia z Susan Wolf, amerykańską filozofką moralności, autorką głośnego, do dziś komentowanego eseju z 1982 r., Moral Saints.

Elżbieta Filipow: W eseju o moralnych świętych pojawia się twierdzenie, że nieatrakcyjne byłoby życie w postaci tak moralnie wartościowej, jak to tylko możliwe. Najczęściej nie spodziewamy się usłyszeć takich słów od filozofki moralności. A jednak, jest to bardzo otrzeźwiająca myśl. Czy może Pani wyjaśnić, jakie modele świętości moralnej znajdziemy w moralności zdroworozsądkowej?

Susan Wolf: Dwa różne wątki potocznego myślenia o moralności można przełożyć na dwa różne modele moralnej świętości. Z jednej strony, najczęściej kojarzymy moralność z altruizmem, życzliwością i współczuciem, czyli interesowaniem się pomaganiem innym z racji miłości lub przynajmniej dobrej woli. Rezultatem takiego myślenia jest model nazwany przeze mnie kochającym świętym. Jest on bardziej zainteresowany czynami, które prowadziłyby do przedkładania dobra innych ludzi ponad własne. Z drugiej strony, kojarzymy moralność ze zobowiązaniem do wypełniania powinności, czyli robienia tego, co słuszne, tylko dlatego, że jest słuszne; nawet jeżeli sprawia nam to trudność lub jest nieprzyjemne. Rezultatem takiego myślenia jest model nazwany przeze mnie racjonalnym świętym. Przy podejmowaniu decyzji o działaniu bierze on pod uwagę moralność i czyni to, co – jego lub jej zdaniem – jest moralnie najlepsze. Te dwa typy moralnych świętych najczęściej będą czyniły to samo – kochający święty jednak działa z miłości i naprawdę woli pomagać innym niż działać dla własnego dobra, zaś racjonalny święty działa z obowiązku, poświęcając własne interesy (i odczuwanie ich jako takich), za każdym razem, gdy moralność nakazuje, że byłby to najlepszy moralnie wybór.

Dlaczego takie modele wydają się Pani nieatrakcyjne czy nieakceptowalne?

Prawdopodobnie niejasno wyraziłam sąd o moralnych świętych lub ludziach, którzy aspirują do takiego miana, co sprawiło, iż ma on bardziej negatywny oddźwięk niż to, co miałam naprawdę na myśli. Nie chodziło mi o to, że nieakceptowalnym jest to, żeby ludzie obierali ideał moralnej świętości dla samych siebie, jeśli zdecydują się na taki wybór. Zależało mi na dowiedzeniu, że taki ideał nie jest – racjonalnym lub moralnym – wymogiem dla każdego z nas. Ci z nas (i myślę, że to znaczna większość), którzy nie aspirują do bycia moralnymi świętymi, nie powinni czuć się winni z tego powodu. W związku z tym powiedziałabym rzecz następującą: choć uważam, że model moralnej świętości jest nieatrakcyjny, inni mogliby równie dobrze odczuwać to w inny sposób. Mówiąc w swoim imieniu: ludzie, których towarzystwo cieszy mnie najbardziej, czy też ludzie, z którymi chciałabym się zaprzyjaźnić lub na których chciałabym, by wyrosły moje dzieci, nie są moralnymi świętymi. Kilka przykładów może zobrazować dlaczego: atrakcyjni wydają mi się ludzie pasjonujący się różnymi rzeczami, na przykład malarstwem lub wyśmienitym jedzeniem. Będą oni zatem chcieli wydawać więcej – niż wskazywałby moralny punkt widzenia – na członkostwo w stowarzyszeniach muzealnych (czy też na same dzieła sztuki) lub na jedzenie (na posiłki w restauracjach lub na drogie składniki czy też wyposażenie kuchenne). Nie chciałabym, żeby z powodu swoich zainteresowań czuli się winni lub żeby mieli takie zainteresowania, ale je tłumili. Chcę, aby radowali się tym, co kochają. Bardzo cenię sobie również osoby z poczuciem humoru, nawet takim wiążącym się z naśmiewaniem z innych ludzi, którzy wydają się nam pretensjonalni lub aroganccy. Przykładem może być tu dowcip Oscara Wilde’a czy George’a Bernarda Shawa lub poczucie humoru Elizabeth Bennet, bohaterki Dumy i uprzedzenia Jane Austen. Prawdopodobnie jednak moralny święty nie miałby takiego poczucia humoru – a gdyby miał, wstydziłby się z tego powodu.

Możemy również tworzyć koncepcje moralnej świętości na podstawie teorii moralnych, takich jak utylitaryzm i kantyzm. Myślę, że w utylitaryzmie ideałem byłoby pełne życie, nie tylko zdominowane moralnymi kwestiami, lecz także dopełnione rozwojem talentów nieprzypisanych do domeny moralności. Możemy tu myśleć o J. S. Millu, który był zwolennikiem harmonijnego rozwoju naszych naturalnych uzdolnień, między innymi intelektualnych i afektywnych oraz kultywowaniem naszej wrażliwości poprzez poezję, sztukę czy też naturalne piękno. Widzi Pani też pewne podobieństwa między utylitaryzmem a modelem zdroworozsądkowego moralnego świętego. Jakie to będą podobieństwa?

Mamy tu do czynienia z dwoma różnymi pytaniami: jaki rodzaj życia utylitarysta chciałby, aby wiedli ludzie? To pytanie będzie się różniło od pytania: jaki rodzaj życia utylitarysta próbowałby sam wieść, jeśli chciałby być tak moralnie dobry, jak to możliwe (czyli jeśli aspirowałby do bycia moralnym świętym)? Odpowiedzią na pierwsze pytanie byłoby: utylitarysta chciałby, by ludzie byli tak szczęśliwi, jak to tylko możliwe. J. S. Mill ma bogate, atrakcyjne wyobrażenie tego, jakiego rodzaju życie byłoby szczęśliwe i jego podejście jest mi bardzo bliskie. Ale nie sądzę, że w jego przekonaniu ludzie powinni być moralnymi świętymi (choć współcześni utylitaryści, tacy jak Peter Singer, mogliby się z tym nie zgodzić). Z drugiej strony, jeśli zapytasz, jaki byłby moralny święty utożsamiający moralność z zasadą, zgodnie z którą moralnie słuszne jest to, co w jakikolwiek sposób maksymalizowałoby największe szczęście największej liczby ludzi, podejrzewam, że zawsze myślałby o tym, jak może przyczynić się do jak największego dobra. Prawdopodobnie wymagałoby to od niego wyrzeczenia się własnych naturalnych uzdolnień, doceniania poezji itp., ponieważ mógłby wykorzystać czas i pieniądze na walkę z głodem na świecie lub uczestniczenie w protestach społecznych. Chociaż jeśli mógłby czynić to, będąc szczęśliwym, byłoby to z jego punktu widzenia moralnie lepsze niż wówczas, gdyby czynił to z obowiązku i niechętnie. Więc utylitarysta, który aspirowałby do bycia tak moralnie dobrym, jak to tylko możliwe, byłby prawdopodobnie w pewnym typie idealnym podobny do kochającego świętego.

Jak opisałaby Pani kantowskiego moralnego świętego i jakie zarzuty można wnieść przeciwko tej wersji moralnej świętości?

Kant żywił przekonanie, że człowiek powinien zawsze aspirować do działania zgodnie z prawem moralnym, to znaczy, powinien działać zawsze zgodnie z maksymą, która byłaby uniwersalnym prawem natury. Innymi słowy, człowiek powinien zawsze działać zgodnie z maksymami, które mogą zostać przepuszczone przez „filtr moralny” i czynić to z szacunku do prawa moralnego. Różnie można zinterpretować, co czynienie w ten sposób przyniosłoby w praktyce. Istnieje jednak jasność co do przekonania Kanta, że moralnie dobra osoba byłaby przede wszystkim zaangażowana w działania zgodne z obowiązkiem. Zatem, gdy utylitarysta mógłby aspirować do bycia kochającym świętym, Kant prawdopodobnie bardziej podziwiałby racjonalnego świętego.

W podsumowaniu eseju, o którym rozmawiamy, pisze Pani, że moralny święty zachowuje jednak pewną przestrzeń na pozytywne aspekty życia – cele, relacje, działania i zainteresowania – które nie muszą być maksymalnie moralnie dobre. Jak Pani twierdzi, wystarczy, że dana osoba „może być perfekcyjnie wspaniała bez bycia perfekcyjnie moralną”. Podoba mi się takie ujęcie sprawy, jest bardzo wyzwalające z presji bycia „moralnym fanatykiem”.

Dziękuję!

Widzę też na końcu eseju zasygnalizowanie problemu sensowności życia jako dodatkowego aspektu dobrego życia, oprócz szczęścia i moralności. Nie wyraża Pani tego dosłownie w taki sposób, ale widzę tu tego rodzaju implikacje, że jest coś więcej niż moralność i bycie szczęśliwym, co czyni nasze życie wartościowym.

Racja, że z tego eseju wyłania się moje zainteresowanie sensownością, choć pojęcie sensowności pojawiło się u mnie znacznie później. Pisząc o moralnych świętych, koncentrowałam się na wadze pozamoralnych wartości w nadawaniu struktury moralności i myśleniu o niej. Gdy później zajęłam się tematem dobrostanu, rola pozamoralnych wartości w czynieniu życia sensownym wydawała mi się w inny sposób ważna. Moje podejście do obu tematów odzwierciedla jednak moje kluczowe przekonanie, że filozofowie moralności, a także wielu innych, popełniają błąd, nie doceniając istotnej roli wartości [pozamoralnych – przyp. red.] (jak miłość do drugiego człowieka, piękno, wiedza), ludzie zaś nie są ani całkowicie egoistyczni lub altruistyczni, ani całkowicie skupieni na sobie lub bezosobowo skupieni na świecie jako całości.

Zanim przejdziemy do rozważań o Pani koncepcji sensu życia, chciałabym zapytać o metodę endoksyczną w Pani badaniach. Jak wyjaśniłaby Pani tę metodę? Zinterpretowałam ją jako związaną z rodzajami intuicji, jakie podzielamy w życiu codziennym, czy mam rację?

Nie jestem badaczką filozofii starożytnej, więc stosuję ideę metody endoksycznej, którą obieram za Arystotelesem, w być może niejako luźnym sensie. Ogólną ideą tej metody jest to, iż próbując odpowiedzieć na nietechniczne pytanie (na przykład: „Czym jest szczęście?” lub: „Czym jest sensowne życie?”), można rozważać zarówno najpopularniejsze poglądy, jak i poglądy ekspertów lub ludzi cieszących się reputacją szczególnie oświeconych. Takie poglądy nie są z konieczności „intuicjami” i być może nie ma takiego poglądu [na daną sprawę – przyp. red.], który żywiliby wszyscy w codziennym życiu – może być ich kilka, lecz będą one postrzegane jako możliwe do uzasadnienia, w przeciwieństwie do wielu innych możliwych do pomyślenia, których jednak nie potraktujemy poważnie. Chodzi tu o to, że poglądy stają się popularne nie bez powodu – najczęściej jest coś szczególnie słusznego w każdym z nich (przynajmniej „tkwi w nich jakieś ziarno prawny”, jak moglibyśmy to określić). Zatem, na korzyść teoretyka lub filozofa przemawia to, że jego potencjalna odpowiedź uchwyciłaby to ziarno prawdy, wyjaśniając, dlaczego popularne poglądy – nawet jeśli nie są perfekcyjnie słuszne – mogłyby wielu ludziom wydawać się całkiem słuszne. Umiejętność wykazania, że własne poglądy zwykłych ludzi mają coś wspólnego z popularnymi poglądami jest równie wartościowa, co umiejętność wykazania, że ich własne poglądy mają coś wspólnego z poglądami wyjątkowo mądrych i oświeconych ludzi, czyli ekspertów, którzy wnikliwie badali dane pytania, zanim inni samodzielnie się tym zajęli.

Przejdźmy do Pani koncepcji dobrego życia poszerzonej o trzeci wymiar, który nazywa Pani sensownością. Dlaczego dychotomia ludzkich motywacji, czyli interesu własnego i wymogów moralności, jest fałszywa?

Wielu ludzi sądzi, że jesteśmy osobami czysto egoistycznymi – cokolwiek czynimy, czynimy to dla własnego dobra, czynimy dlatego, ponieważ uznajemy, że tak jest dla nas lepiej. Inni wskazują na to, że czasami poświęcamy własne interesy na rzecz innych, ze względu na moralność lub bezosobowe dobro świata. To sugeruje dychotomię między dwoma źródłami motywacji, interesem własnym oraz moralnością (lub bezosobowym dobrem świata). Sądzę jednak, że istnieją inne źródła motywacji, zakorzenione w miłości do poszczególnych osób, działalności, idei, itp. Moją pobudką pieczenia córce ciasta, jest uczynienie jej szczęśliwą. Nie motywuje mnie uczynienie szczęśliwą mnie samej lub uczynienia zadość moralności. Mój zapał do ciężkiej pracy nad tym, by moja twórczość filozoficzna była na jak najwyższym poziomie, jest prawdopodobnie podyktowany miłością do filozofii lub do prawdy. Te aspekty naszego życia, które są ugruntowane w miłości, zwykle są tym, co nadaje naszemu życiu sens.

Chciałabym nawiązać do przypadku ocalałego z Auschwitz Viktora Frankla, autora książki Człowiek w poszukiwaniu sensu. Napisał tam o swoim doświadczeniu obozowym: pokazało mu ono, że poszukiwanie sensu podtrzymywało przy życiu część więźniów i ostatecznie pomogło im przetrwać. Według niego poczucie sensu życia ma trzy możliwe źródła: sensowna praca, miłość i odwaga w stawianiu czoła trudnościom. Wymieniła Pani w swojej koncepcji „racje z miłości” i myślę, że jest to coś podobnego do sensownej pracy oraz miłości wobec rzeczy, które kochamy robić i wobec ludzi, o których się troszczymy. Co myśli Pani o odwadze w obliczu trudności życiowych? Czy mogłoby to być atrakcyjne źródło sensu?

Wstyd mi się przyznać, ale nie czytałam dobrze znanej książki Viktora Frankla, gdy rozwijałam własną teorię sensu życia. Właściwie przeczytałam ją dopiero niedawno – jest wspaniała i zgadzam się przynajmniej z głównym przesłaniem Frankla. Pisze on jednak z perspektywy psychiatry, a mówiąc konkretniej, jako psychiatra, który każdemu z nas – nawet komuś w obozie koncentracyjnym, w więzieniu lub innym stanie zniewolenia – próbuje dać powód do życia. Ja zaś jestem po prostu filozofką, próbującą zrozumieć, jakie elementy składają się na dobre życie.

Ma Pani rację, widząc moje stanowisko wobec sensu jako zbieżne z dwoma pierwszymi źródłami znaczenia u Frankla. Czy myślę, że odwaga w stawianiu czoła przeciwnościom nadaje życiu sens? Właściwie, jestem przekonana, że Frankl mówi o postawie, jaką przyjmujemy nie tyle wobec trudności, co wobec „nieuniknionego cierpienia”. Gdy zatem ktoś nie może oczekiwać niczego innego, jak nieuniknionego cierpienia (jak osoba w obozie koncentracyjnym), znoszenie tego z godnością i odwagą może nadać jej życiu sens. Realizacja takich cnót w tak trudnych okolicznościach jest dobra sama w sobie, pozwala tej osobie żyć w sposób, z którego może być dumna, a inni mogliby ją podziwiać, gdyby poznali jej życie. Życie w taki sposób wydaje mi się bardzo blisko połączone z ideą sensownego życia. Frankl jednak twierdzi wyraźnie, że ta odpowiedź na cierpienie nadaje życiu sens tylko wtedy, gdy jest ono nieuniknione. Pisze, że gdyby było do uniknięcia, sensowną rzeczą byłoby usunięcie jego przyczyny. Niepotrzebne cierpienie to raczej masochizm niż bohaterstwo. Jeśli ktoś rozumie Pani pytanie dosłownie – czy odwaga w obliczu trudności (cierpienia) jest atrakcyjnym źródłem sensu? – powiedziałabym za Franklem, że chociaż nie jest atrakcyjnym źródłem ze względu na okoliczności, może być źródłem sensu, jeśli nie istnieją żadne inne atrakcyjne alternatywy.

Chciałabym zapytać o dwa elementy składowe dobrego życia, jakie oferują nam popularne poglądy. Pierwszy to: odkryj swoją pasję i podążaj za nią. Czego brakuje w takim punkcie widzenia?

Osoba, która odkryła swoją pasję i podąża za nią, będzie czuła, że jej życie jest sensowne. W większości przypadków – przykładowo, gdy czyjąś pasją jest malarstwo, farmerstwo lub pomaganie ukochanej osobie, aby mogła dobrze się rozwijać – będzie to też sensowne. Jeśli jednak czyjąś pasją jest coś bezwartościowego – liczenie liści trawy w przydomowym ogródku lub podążanie za przywódcą religijnej sekty – taka osoba może zmarnować swoje życie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. W takim przypadku nie będzie wiodła sensownego życia i gdyby uświadomiła to sobie, przyznałaby, że to, co czyni, jest bezsensowne.

Według drugiego popularnego poglądu, by wieść prawdziwie satysfakcjonujące życie, człowiek musi być zdolny stać się częścią czegoś „większego od niego samego”. Jaki problem wiąże się z takim poglądem jako osobnym projektem dobrego życia?

Gdy ludzie polecają zaangażowanie w coś (lub stanie się częścią czegoś) większego niż oni sami, by móc wieść sensowne życie, przypuszczalnie rozumieją to w sposób metaforyczny, który sugeruje, że mogą się zaangażować w coś ważniejszego niż oni sami, coś o większej wartości niż oni sami. Zaangażowanie w zwijanie ogromnego kłębka nici (cokolwiek miałoby to znaczyć), czy też wracając raz jeszcze do mojego ostatniego komentarza – funkcjonowanie w wieloosobowej sekcie, nie jest tym, co mielibyśmy tu na myśli. Jednak jestem skłonna uznać, że w tej idei tkwi ziarno prawdy, jeśli rozumiemy ją jako zaangażowanie w coś innego niż my sami. Co więcej, metaforyczne odwołanie do komparatywnego rozmiaru przedmiotu naszych zainteresowań jest tu nieistotne. Poświęcenie innej osobie (nie większej niż my sami, lecz innej niż my sami) może być podstawą sensownego życia. Dodatkowo ważne jest, aby obiekt: osoba, działalność lub ideał, w które ktoś się angażuje, lub których częścią się staje, był czymś, co mógłby przyjąć i z czym się utożsamić. Osoba zaangażowana w coś większego niż ona sama tylko dlatego, że nie miała innego wyboru (na przykład zwerbowana do wojska, w którym czuje się wyalienowana), nie będzie miała ani poczucia satysfakcji, ani sensu.

Proponuje Pani dwuelementową koncepcję sensowności, w której musi być spełniony warunek subiektywności i obiektywności. Pomaga to rozwiązać problem z eksperymentu myślowego zaproponowanego przez Richarda Taylora, eksperymentu z Syzyfem wtaczającym pod górę kamień. Jakie są najważniejsze elementy tej koncepcji?

Moja propozycja sensowności wyrasta z pojęcia aktywnego zaangażowania w wartościowe projekty. Sformułowanie „aktywne zaangażowanie” odwołuje się do faktu posiadania idei, które ktoś kocha, którymi się pasjonuje czy też jest ich zwolennikiem i się z nimi utożsamia lub też osoby, przedmiotu lub aktywności czy też [ogólnie – przyp. red.] przyczyny zaangażowania. Sformułowanie „wartościowe projekty” dodaje warunek, zgodnie z którym obiekt miłości, pasji, itp., musi być wartościowy. Pierwsza część wskazuje na warunek subiektywny (biorący pod uwagę postawę podmiotu wobec określonego projektu) i przypomina pogląd o „podążaniu za swoją pasją”, który omawiałyśmy wcześniej. Druga część wskazuje na warunek obiektywny, zakładający, że niektóre projekty (lub działalności) są bardziej wartościowe niż inne i że nie jest to sąd, który da się rozstrzygnąć na mocy faktu, że podmiot bardziej się o niego [projekt lub działalność – przyp. red.] troszczy. Ten warunek przypomina pogląd o „zaangażowaniu się w coś większego od nas samych”. Czasami zatem wyrażam swoje stanowisko, korzystając ze sloganu „sens pojawia się, gdy subiektywne przyciąganie spotyka się z obiektywną atrakcyjnością” i [dodając, że również wówczas, gdy – przyp. red.] ktoś jest zdolny do zrobienia z tym czegoś pozytywnego.

Niektórzy mogliby krytykować koncepcję obiektywnej części pojęcia sensowności, nazywając ją elitarną. Myślę, że jest to dość częsty zarzut wobec różnych koncepcji dobrego życia. Problem kto powinien decydować o tym, co jest sensowne, napotyka również koncepcja J. S. Milla dotycząca kompetentnego sędziego wskazującego wyższe przyjemności. Rozumiem ją jednak w nieco inny sposób: kompetentny sędzia mógłby nas inspirować i zachęcać do czynienia rzeczy, które kochamy. W tym sensie nie postrzegam obiektywnej części pojęcia sensowności jako frywolnego luksusu kilku zamożnych filozofów. Czy taka interpretacja jest dla Pani do przyjęcia?

Uważam, że ludzie często reagują obawami o elitaryzm na odwołania do obiektywnej wartości, ponieważ zakładają – słusznie lub błędnie – że jakaś osoba lub grupa będzie twierdziła, że istnieją obiektywne wartości lub będąc przekonana, że wie, jakie są to wartości, będzie osądzała wszystkich zgodnie z własnymi wartościami. Rodzi to pytanie: „Kto ma decydować?” lub innymi słowy: „Co sprawia, że ktoś jest autorytetem?”. Łączy się także tę obawę z postacią samozwańczego eksperta, zwykle członka dobrze wykształconej elity intelektualnej, który będzie w nieuzasadniony sposób próbował narzucać innym swoje wartości. Nie jest moim zamiarem orzekanie z pozycji autorytetu, jakie wartości są obiektywnie poprawne lub (jeśli jest to istotne w dyskusji o sensowności) jakie projekty są wartościowe.

Oczywiście, mam pewne przekonania w tej kwestii: myślę, że wynalezienie lekarstwa na raka lub szczepionki na koronawirusa jest bardziej wartościowym projektem niż opiekowanie się ogromnym kłębkiem nici. Pisanie poezji jest moim zdaniem bardziej wartościowe niż układanie internetowego pasjansa. Używam takich przykładów, ponieważ przewiduję, że większość ludzi by się ze mną zgodziła. Jeśli jednak Pani nie zgodziłaby się ze mną, zaproponowałabym, żebyśmy o tym porozmawiały. Może jedna z nas przekonałaby drugą i zobaczyłybyśmy sprawy z innej perspektywy – widząc większą wartość w kłębku nici niż w lekarstwie na raka. Innymi słowy, oprócz przekonania, że niektóre projekty są bardziej wartościowe niż inne (a zatem, że istnieją obiektywne wartości), w moim przekonaniu każdy z nas powinien być skromny, skłonny do refleksji oraz powinien mieć otwarty umysł na pytanie o to, jakie byłyby to projekty i wartości.

Można by zadać pytanie, dlaczego mielibyśmy przejmować się obiektywnymi wartościami, a zwłaszcza, dlaczego mielibyśmy nalegać na to, że sensowność wymaga zaangażowania w coś obiektywnie wartościowego, jeśli nie jesteśmy pewni, czy wiemy, która wartość jest tą właściwą. Moim zdaniem jednak nasze zainteresowanie sensem nie byłoby zrozumiałe, dopóki nie mielibyśmy ugruntowanych przekonań o obiektywnych wartościach.

Na przykład, wcześniej wspomniałam, iż sensowność jest powiązana z ideą życia w sposób, z którego ktoś byłby dumny – lecz jeśli nie sądzi się, że pewne sposoby życia byłyby lepsze niż inne, dlaczego miałoby się być dumnym z życia w taki, a nie inny sposób? Następnie, jako nauczycielka, a co więcej jako rodzic, próbuję zachęcić moich studentów i moje dzieci do rozwijania zainteresowania nauką, sztuką, sportem czy też zaangażowania się w działania na rzecz sprawiedliwości społecznej – a nie do spędzania całego czasu, powiedzmy, na czytaniu plotkarskich portali o gwiazdach. Jak jednak mogłabym uznawać, że to ma sens, gdyby pewne sposoby spędzania czasu nie były dla mnie bardziej wartościowe niż inne?

Ma Pani rację, łącząc dyskusję J. S. Milla o wyższych i niższych przyjemnościach oraz jego odwołanie do kompetentnych sędziów w Utylitaryzmie z dyskusją Hume’a o kompetentnym sędzim w Sprawdzianie smaku. Spędziłam mnóstwo czasu z obiema tymi pracami, mogłabym o nich rozprawiać godzinami… Pani propozycja interpretacji Milla brzmi intrygująco – ale z samej naszej dyskusji o tym mógłby powstać osobny wywiad!

Co jest takiego wyjątkowego w wolontariacie, dlaczego zaangażowanie w projekty obywatelskie może nadawać sens życiu człowieka? Jakie byłyby dobre przykłady projektów takiego rodzaju zaangażowania, których możemy, zwłaszcza teraz – w trakcie pandemii koronawirusa – potrzebować?

Ludzie czerpią sens życia z wielu źródeł: relacji z przyjaciółmi i rodziną, pracy (jeśli mają łut szczęścia), hobby oraz różnego rodzaju zainteresowań. Jednak osoby uczestniczące w projektach obywatelskich jako wolontariusze (na przykład gotujące i podające posiłki w jadłodajni dla ubogich, udzielające korepetycji dziecku, które nie miało wystarczającego wsparcia w domu, udzielające wsparcia w telefonie zaufania dla ofiar gwałtu, prowadzące zajęcia w zakładzie karnym) zazwyczaj widzą szczególny sens w tych działaniach. Nie byliby wolontariuszami, gdyby nie myśleli, że te projekty są wartościowe. Ponieważ takie projekty często pociągają za sobą zarówno pracę, jak i troszczenie się o innych ludzi, łączą wolontariusza ze wspólnotą ludzi podzielających te same wartości, co może wzmocnić zadowolenie oraz poczucie sensu, które przyciągnęło go na początku do projektu. Następnie, wybierając oferowanie innym swojej energii, a także czasu na takie projekty bez jakiejkolwiek zapłaty, często też jako dodatek do życia i tak już pełnego innych aktywności, w które są zobligowani się angażować, deklarują swoje zaangażowanie oraz utożsamianie się z projektami czy też wspólnotą, której służą. Wartość oraz poczucie więzi to cechy, które czynią projekt sensownym będą tu zatem szczególnie istotne.

Im bardziej pandemia przyczynia się do naszej izolacji, co więcej, pozbawia nas zwyczajowych źródeł sensu, powoduje niepokój o siebie oraz innych, którzy cierpią lub mogą cierpieć z powodu utraty zdrowia, bezpieczeństwa finansowego, społecznego wsparcia i wielu innych powodów, tym ważniejsze staje się znalezienie sensownych aktywności. Dołączenie do innych, aby nieść wspólnocie pomoc i przebrnąć przez tę gehennę – szyjąc maseczki, dostarczając jedzenie, itp. – pomaga nam podtrzymać sens podmiotowości i celu w tych trudnych czasach.

 


Richard Taylor – eksperyment myślowy o Syzyfie. Syzyf został skazany przez bogów na wieczne życie spędzone na wtaczaniu na szczyt góry głazu, spadającego z niej tylko po to, aby znów powtarzać tę czynność – i tak w nieskończoność. Przypuśćmy jednak, że bogowie litują się nad Syzyfem: wstrzykują mu do żył substancję, przeistaczającą go w kogoś, kto kocha wtaczanie kamienia bardziej niż cokolwiek innego. Ciągłe wtaczanie kamienia nie jest zatem dla niego żadną uciążliwą gehenną. Odnalazł swoją pasję i podąża za nią z wyraźnym spełnieniem. Czy jednak takie życie ma sens?

Kompetentni sędziowie” J.S. Milla. Różnym koncepcjom dobrego życia lub obiektywnych wartości często zarzuca się elitaryzm. Poddaje się w wątpliwość, czy pewne uprzywilejowane osoby mogą decydować o tym, jakie to będą wartości i jak mamy wieść dobre życie. Problem ten podejmuje również J.S. Mill odwołując się do autorytetu kompetentnych sędziów, którzy będą umieli na podstawie własnego doświadczenia rozpoznać większą wartość przyjemności wyższych niż niższych. Jedna z życzliwych interpretacji tej koncepcji J.S. Milla zwraca uwagę na funkcję takich ekspertów, która polega nie na przewodzeniu, czy dominacji nad innymi, lecz inspirowaniu do pewnych działań lub docenianiu pewnych wartości, jak np. wykształcenia, poezji lub piękna natury.


Warto doczytać:

S. Wolf, Moral Saints, „The Journal of Philosophy”, 1982, t. 79, nr 8, s. 419–439.

 


Susan R. Wolf – profesorka filozofii na Uniwersytecie Karoliny Północnej w Chapel Hill. Jej zainteresowania obejmują moralną psychologię, teorię wartości i etykę normatywną; zajmuje się relacją między wartościami moralnymi i pozamoralnymi, naturą oraz warunkami odpowiedzialności, a także ideą sensowności będącą wymiarem dobrego życia. Do jej najważniejszych prac należą: „Moral Saints”, Freedom Within Reason), Meaning in Life and Why it Matters (Sens życia i jego znaczenie), The Variety of Values: Essays on Morality, Meaning, and Love. Żona filozofa Douglasa MacLeana i matka dwóch córek. W wolnym czasie uwielbia wędrówki po górach, gotowanie (i jedzenie!), czytanie powieści i oglądanie filmów.

 

Elżbieta Filipow – doktorantka w Zakładzie Etyki na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego, stypendystka programu LLP Erasmus na Universiteit Twente. Tłumaczka. Współpracuje z miesięcznikiem „Charaktery” i portalem internetowym „O psychologii”. W wolnym czasie spaceruje i zaczytuje się w literaturze pięknej.

 

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

Skomentuj

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy