Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2022 nr 6 (48), s. 21–23. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.
Jaki konsumpcjonizm?
Aktualny numer „Filozofuj!” zatytułowany jest „Konsumpcjonizm”, choć termin ten po pierwsze może być rozumiany różnie, a po drugie wskazuje jedynie na część obrazu rzeczywistości, która interesuje twórców tego wydania. Używając interesującego nas słowa w znaczeniu czysto opisowym, możemy za jego pomocą odnosić się jedynie do faktu, że każdy z nas jest konsumentem, czyli osobą, która ma określone potrzeby, musi jeść, ubierać się, znaleźć jakieś schronienie przed warunkami atmosferycznymi; musimy także używać różnych narzędzi, aby realizować swoje cele, przemieszczać się z miejsca do miejsca, zdobywać informacje i wspomniane już środki do życia.
Możemy też słowa „konsumpcjonizm” używać w bardziej wartościującym sensie, podkreślając fakt, że kiedy przyjmujemy konsumpcjonistyczny styl życia, bardziej skupiamy się na Frommowskim (zob. na s. 7 tego numeru) mieć, a nie być, czyli większość (jeśli nie całość) naszej energii poświęcamy na zdobywanie kolejnych niekoniecznie potrzebnych nam rzeczy, kosztem naszego autentycznego osobowego (w tym moralnego) rozwoju. Niniejszy tekst będzie dotyczył konsumpcjonizmu w tym drugim znaczeniu.
Brakujące puzzle
Tak rozumianego konsumpcjonizmu nie da się właściwie pojąć bez dookreślenia obrazu, którego jest on jedynie częścią. Spróbujmy odsłonić resztę tego obrazu. Nie ma konsumenta bez tego, kto mu coś do konsumowania zaoferuje. Wydaje się, że siłą napędzającą konsumpcjonistyczny styl życia są nie tyle sami konsumenci, co właśnie gospodarka rynkowa, i nie chodzi o samych ludzi, którzy coś produkują lub sprzedają, ale o całość systemu kreującego oddziaływania, jakie motywują (albo raczej przymuszają) producentów i sprzedawców do wytwarzania i oferowania coraz więcej i więcej, a nas do kupowania coraz więcej i więcej.
Jest coś w maszynerii naszego świata, co zmusza nas do ciągłego zwiększania produkcji, innowacyjności, generowania coraz większych zysków. Ma to swoje dobre strony. Skutkiem działania mechanizmów rynkowych jest ciągły postęp technologiczny, naukowy oraz (mam nadzieję) kulturowy. Niemniej mechanizmy te mają też swoje skutki uboczne: niszczenie środowiska naturalnego oraz przekształcanie nas w istoty skupione na ciągłym dążeniu do posiadania coraz większej ilości przedmiotów, a także wciąganie nas (aby te dobra zdobywać) w coraz bardziej przyśpieszający „wyścig szczurów”, w którym mamy zarówno pozyskiwać środki na zakupy, jak i produkować to wszystko, co jest do kupienia. Tak więc konsumpcjonizm jest jedynie elementem większej układanki, puzzli, które przedstawiają naszą rzeczywistość.
Kuszenie
Jak to możliwe, że cały ten system funkcjonuje i się dalej rozpędza? Wydaje się, że działa on na zasadzie koła zamachowego, którego dwa ośrodki ciężkości się wzajemnie napędzają. Jednym z nich jest wszechobecna reklama. Mam tu na myśli reklamę szeroko rozumianą, czyli nie tylko tzw. ogłoszenia reklamowe, nakłaniające nas do zakupów tego czy tamtego, ale całą machinerię tworzącą narrację na temat tego, co jest warte naszych dążeń, co powinniśmy mieć, kim powinniśmy być.
Machineria ta bombarduje nas obrazami, dźwiękami, zapachami, które przedstawiają obraz życia, jakie może stać się naszym udziałem (piękne domy, samochody, ubrania, wycieczki do pięknych miejsc, prestiż itd.) za jedyne XXX PLN, $, € czy £. Oglądając seriale, reklamy, produkty lokowane, celebrytów, różnych influencerów obwieszonych dobrami wszelakiego rodzaju, nieświadomie kreujemy w sobie wyobrażenie pożądanego życia, dzięki któremu będziemy kimś więcej. Zaczynamy pragnąć wszystkich tych przedmiotów, z posiadania których – wedle sączonej do naszych głów narracji – życie powinno się składać. Reklama tego rodzaju nie odwołuje się do naszego rozumu, ale właśnie pragnień i strachu. Czyli w pewnym sensie nas zniewala.
Schwytani w pułapkę
To zniewolenie nie ogranicza się jedynie do kuszenia (czy straszenia), ale też polega na wprzęgnięciu nas w budowanie i wzmacnianie tego systemu. Niewielu z nas miało to „szczęście”, że odziedziczyliśmy po kimś fortunę. Aby kupić wymarzony dom, samochód, pojechać na wymarzone wakacje, zrobić wrażenie na sąsiadach, członkach rodziny, musimy zdobyć na to środki. W tym celu szukamy dobrze płatnej pracy. Ponieważ proponowanych dóbr jest coraz więcej, a my pragniemy tych z coraz „wyższej półki”, równocześnie chcemy coraz lepiej zarabiać albo bierzemy kredyt, który potem latami musimy spłacać jak haracz. Jeśli nas na coś nie stać, czujemy się biedni. Bieda to rodzaj choroby, wyznacznika przynależności do kasty pariasów. Tak więc kuszeni wpadamy w pułapkę „wyścigu szczurów”, przyczyniając się do wzmacniania systemu, który nas w tę pułapkę zagonił.
Na ratunek Arystoteles
Co możemy zrobić, aby uciec z kleszczy konsumpcjonistycznego świata? Pewien pomysł na to, jak się uratować, możemy znaleźć w Etyce Nikomachejskiej autorstwa Arystotelesa, w jego koncepcji cnót, zwłaszcza cnoty mądrości praktycznej oraz zdolności do enkratei, która choć w sensie ścisłym cnotą nie jest, stanowi godną podziwu dyspozycję charakteru. Może właśnie przede wszystkim w tej ostatniej jest nadzieja.
Mądrość praktyczna
Zacznijmy od mądrości praktycznej. Polega ona na niezawodnym identyfikowaniu i uznawaniu tego, co jest rzeczywistym dobrem, godnym naszych dążeń, oraz sposobów jego realizacji. Niestety skoro już ktoś znalazł się w pułapce konsumpcjonistycznego stylu życia, to raczej osobą posiadającą mądrość praktyczną nie jest, a nie można się stać kimś takim jedynie po przeczytaniu, nawet ze zrozumieniem, książki. Niemniej można ku takiej mądrości zmierzać, zmieniając swoje nawyki. Pierwszym z nich jest nawyk refleksji, w tym rozważania na temat tego, co jest prawdziwym dobrem, wyobrażania sobie skutków (tych bliższych i dalszych) podejmowanych decyzji. Mistrzem takiej refleksji jest Marek Aureliusz. Może zanim ulegniemy czarowi kuszącej reklamy, zastanowimy się, czy kolejna „zabawka” jest nam potrzebna, czy nie możemy bez niej żyć, czy dzięki niej nasze życie rzeczywiście stanie się lepsze. Czy już w przeszłości nie było tak, że wejście w posiadanie jakiegoś przedmiotu wydawało nam się szczytem szczęścia, a po jego zakupie pozostał niedosyt, rozczarowanie albo spowszedniał nam on i po jakimś czasie o nim zapomnieliśmy.
Obok refleksji równie ważna jest zdolność dostrzegania i uznawania właściwych przykładów – ludzi godnych naśladowania. Powinniśmy szukać takich osób i czynić krytyczny namysł nad tym, czy ich dobrze zidentyfikowaliśmy. Mogą to być ludzie z naszego bliskiego otoczenia, a mogą też być osoby znane nam z literatury bądź nawet mediów. Nie chodzi tu o idealizowanie tych ludzi, ale dostrzeżenie tego, co w nich warte naśladowania (pomimo pewnych wad, które zapewne jako realne osoby posiadają). Chodzi przede wszystkim o to, aby wyrobić w sobie odpowiednią wrażliwość na to, co jest warte naszych dążeń.
Enkrateia
Sama refleksja i inspiracja innymi osobami jednak nie wystarczą. Problem w tym, że będąc przez długi czas pod magicznym wpływem konsumpcjonistycznego świata, pozwoliliśmy wyhodować w sobie pewne schematy myślenia, odczuwania czy pragnienia. Jesteśmy trochę jak alkoholik, który podjął decyzję o odstawieniu alkoholu, ale nadal jest wokół niego mnóstwo butelek pełnych trunków. Tak jak on (lub ona) nie panujemy nad naszymi pragnieniami, nad wewnętrznymi poruszeniami. Wizje posiadania kolejnych dóbr będą wracały do nas jak natręctwa, budowały w nas napięcie, „podgrzewały” nas, aż w końcu znowu ulegniemy.
Aby tak się nie stało, niezbędne jest wyrobienie w sobie zdolności do panowania nad sobą, tzw. enkratei. Do tego konieczna jest (obok wspomnianej już refleksji i inspirowania się odpowiednimi wzorami) odpowiednia praktyka. Do tej należy np. unikanie pokus. Dlatego może warto zrezygnować z bezmyślnego oglądania telewizji, długich wizyt w centrach handlowych, spotykania się z ludźmi, którzy dają zły przykład (może nawet wywierają na nas presję). Warto też stawiać sobie cele, które będą wymagały od nas wysiłku panowania nad swoimi pragnieniami, np. przez odmawianie sobie pewnych przyjemności.
Innej drogi nie ma
Być może nie jest to łatwa droga do wolności. Ale innej (chyba) nie ma! Może pewnego dnia będzie możliwa jakaś magiczna formuła udoskonalenia naszej natury za pomocą technologii, która uczyni z nas moralnie dobrych mędrców, ale to już temat na inną dyskusję (zob. „Filozofuj!” nr 6/2017 na temat transhumanizmu). Albo zmieni się struktura naszych społeczeństw, znikną pokusy i presja posiadania. Niestety znane dotąd alternatywy (np. komunizm) to utopie, które wydają się jeszcze bardziej niebezpieczne (zob. „Filozofuj!” nr 3/2020 poświęcony utopiom).
Warto doczytać
- Arystoteles, Etyka Nikomachejska, tłum. D. Gromska, Warszawa 2022.
- B. Schwartz, K. Sharpe, Practical Wisdom: The Right Way to Do the Right Thing, Nowy Jork 2010.
- M. Aureliusz, Rozmyślania, tłum. M. Reiter, Kęty 2022.
Artur Szutta – filozof, pracownik Uniwersytetu Gdańskiego, specjalizuje się w filozofii społecznej, etyce i metaetyce. Jego pasje to: przyrządzanie smacznych potraw, nauka języków obcych (obecnie węgierskiego i chińskiego), chodzenie po górach i gra w piłkę nożną.
Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.
< Powrót do spisu treści numeru.
Ilustracja: Małgorzata Uglik
Skomentuj