Jasne, że pierwsze wrażenie może być rozczarowujące. Nigdy nie słychać w nim harmonii sfer, po ziemskiej orbicie krążą śmieci i chińskie satelity szpiegowskie, a większości nowo odkrytych ciał niebieskich przypisuje się nazwy, przy których znaczeniowej głębi blednie nawet grecka mitologia, bo przywodzą one na myśl nie tylko ulepszacze smaku, ale również oznaczenia formularzy podatkowych. Trzeba jednak przyznać, że czasem do czegoś się przydaje, bo choćby z perspektywy Międzynarodowej Stacji Kosmicznej nie widać przynajmniej tych rzeczy, których istnieniem ludzkość nigdy nie powinna się chwalić: przypisów umieszczanych przez wydawcę na samym końcu książki, reporterów telewizyjnych, którzy „oddają głos do studia” oraz – last but not least – starego dobrego materializmu eliminatywnego.
W Powrocie z gwiazd, jednej z moich ulubionych powieści Stanisława Lema, astronauta, który po zakończeniu swojej misji wylądował na ziemi, odkrywa, że pod jego nieobecność stosunki społeczne uległy radykalnemu przeobrażeniu i de facto doświadcza kontaktu z „obcą cywilizacją”, będąc niemal jedynym przedstawicielem starego sposobu życia. W ramach postępu ludzkość za pomocą zabiegu tzw. betryzacji zaczęła eliminować bowiem agresję w jakiejkolwiek postaci, rykoszetem usuwając skłonność do ryzyka. Dla kogoś, kto z ziemskiej perspektywy ze względu na zjawisko dylatacji czasu spędził w podróży 127 lat i niemal nieustannie narażał swoje życie, funkcjonowanie w świecie z definicji pozbawionym „sportowej złości” stanowi próbę, której trudno sprostać. Nic więc dziwnego, że skołowany tym wszystkim chłopina wsiada do futurystycznego odpowiednika samochodu i próbuje ze sobą skończyć na najbliższym drzewie, ale ostatecznie nawet i to mu nie wychodzi. Może więc lepiej było nie wracać?
Od takich i innych pytań z pewnością nigdy nie uciekniemy. Wszyscy przecież zastanawiają się, z czego ostatecznie jest zbudowany wszechświat i ile jeszcze przed nami ukrywa. Myślę, że w pewnym sensie zasługujemy na miano „fałszerzy dokumentów niebieskich”, o których dawno temu w swoim traktacie dotyczącym fenomenu bohaterstwa pisał Thomas Carlyle, jeśli wyobrażamy sobie, że kosmos to przedmiot, który bez większych przeszkód można włożyć do butelki lejdejskiej i badać jak gdyby nigdy nic. A jeśli ostatecznie, wbrew trzeźwym oczekiwaniom bukmacherów, miałoby się okazać, że naszą planetę jednak podtrzymuje ogromny żółw, to mam cichą nadzieję, że ktoś znajdujący się na liście płac NASA albo i nawet Towarzystwa Płaskiej Ziemi, czasem go jednak dokarmia.
Błażej Gębura – Doktor filozofii. Zajmuje się filozofią religii i metafilozofią. W wolnych chwilach rąbie drewno i nałogowo czyta powieści szpiegowskie. Hobby: pisanie i jazz.
Kolejny felieton z cyklu „Niepotrzebne skreślić” ukaże się za dwa tygodnie.
Skomentuj