Każdy, kto kiedykolwiek (za życia) odwiedził zakład pogrzebowy, ten zwrócił pewnie uwagę na fakt, jak łatwo do tego typu przybytku wkrada się rutyna. W poczekalni można przejrzeć katalog najnowszych trumien i urn (i oczywiście zdziwić się, że w tych kwestiach można jeszcze wymyślić coś zupełnie nowego), gdzieś właśnie gotuje się woda na herbatę, a ubrani na czarno ludzie nieustannie wchodzą do budynku i po krótkiej chwili go opuszczają, jakby ich rolą było za wszelką cenę zamienić się z kimś miejscami. Jednak trzeba przyznać, że nawet w tej branży całkiem sporo się zmieniło. Przecież nie budujemy już naszym zmarłym katakumb i piramid. Myślę, że jest tak nie tylko z tego powodu, iż bardziej niż kiedykolwiek cenimy sobie indywidualizm i odrzuciliśmy niewolnictwo. Śmierć zwyczajnie uległa miniaturyzacji i niedługo będzie trzeba jej szukać niemal wyłącznie pod mikroskopem.
Bardzo pouczającą lekturą w kontekście naukowego spojrzenia na śmierć jest „Śledztwo” Stanisława Lema. Ten quasi-kryminał to opowieść o tajemniczych przypadkach „kradzieży” zwłok z kostnic położonych w okolicach Londynu. Gdy okazuje się, że Scotland Yard nie potrafi rozwikłać sprawy masowo znikających ciał za pomocą standardowych metod, to sięga po pomoc naukowca, który dzięki użyciu statystyki ma zamiar rzucić szersze światło na tę sprawę. W ten sposób rzeczywiście udaje się ustalić dość zaskakującą korelację, ale trudno powiedzieć, czy pozwala ona ostatecznie uznać, że sprawa została wyjaśniona. Lem w sugestywny sposób pokazuje, że oczekiwanie, iż nauka jest w stanie dostarczyć nam odpowiedzi na wszystkie nurtujące pytania dotyczące śmierci, jest w gruncie rzeczy… absurdalnie śmieszne.
Można upierać się przy swoim i zamknąć oczy na starożytną diagnozę, w myśl której śmierć to „choroba, na którą nie ma lekarstwa w ogrodach”. W tym scenariuszu wystarczyłoby zwrócić uwagę na garść poszlak wziętych z życia codziennego. Prawdziwy koniec nie nadejdzie nigdy, jeśli oferty reklamowe przez lata nadal przesyłane są na ostatni adres zmarłych konsumentów, niemal każdy film zaliczający się do klasyki kina ma swój remake i nie może wyrwać się z łańcucha reinkarnacji, a John Coltrane wciąż zarabia, wydając, zresztą całkiem niezłe, kolejne albumy. Śmierć to chyba jedyna okoliczność, która może skłaniać kogokolwiek do przyznania choćby grama racji egzystencjalistom. Gdyby jej nie było, to przynajmniej ten jeden problem mielibyśmy ostatecznie z głowy. Camus mógłby odwołać kursujące po Oranie tramwaje i na zawsze ukryć je w opieczętowanej zajezdni. W końcu byłby spokój.
Błażej Gębura – Doktor filozofii. Zajmuje się filozofią religii, metafilozofią i epistemologią. W wolnych chwilach rąbie drewno i nałogowo czyta powieści szpiegowskie. Hobby: pisanie i kolekcjonowanie płyt jazzowych.
Kolejny felieton z cyklu „Niepotrzebne skreślić” ukaże się za dwa tygodnie.
Skomentuj