Myślowe niesubordynacje

Małgorzata Szostak: W poszukiwaniu harmonii

myslowe niesub5a
Jesienne porządki zaczęłam w tym roku dosyć wcześnie. Pod koniec sierpnia zrezygnowałam ze swojej pracy, a tym samym z ogromnej warstwy przekonań na własny temat. I nagle zrobiło się więcej przestrzeni. Kiedyś nienawidziłam porządków, teraz dostrzegam ich znaczenie. A i tak jestem na początku jego odkrywania – i to zwykle w niepozornych sytuacjach.

Niosę kawę na malowanej tacy. Przedłużyliśmy sobie wakacje, jest wrzesień, a my mieszkamy w domu w lesie, z tarasem z wzorzystą mozaikową podłogą, otoczeni drzewami, z polaną, na której pasą się konie i koza. Wychodzę z domu, idę na taras, gdzie pisać będę felieton. Mąż i dzieci pojechali do sklepu oddalonego od nas 30 km – mam więc czas, ale mało mleka (owsianego, bo krowiego nie pijam). Na tacy niosę kawę z włoskiej kawiarki i ciasteczka. Ach, jest idealnie! Przechodzę pod starym rzeźbionym portalem, dochodzę do stołu, rozkładam naczynia na drewnianym stole i chlust! Wylałam na brudną od piasku i pyłków ceratę. Nie było czego ratować. Przeklęłam wcale nie pod nosem. Już dość opóźniłam pisanie przez te sielankowe przygotowania, a tu taki finał. Stół, taca i podłoga zalane kawą, nie ma już mleka, pies szczeka jak oszalały, a ja nie wiem nawet, gdzie jest cholerna szmata. Czyli wychodzi jak zawsze. Nastawienie na stwarzanie idealnej chwili jest chorobą naszych czasów, a ja wciąż nie potrafię się z niej wyleczyć. Ileż trzeba sił stracić, by pozbyć się niechcianych schematów działania – tym bardziej myślenia. Szczególnie, gdy takie kuszące. Jak idealna kawa, w idealnych warunkach, w idealnym otoczeniu.

Do stołu szłam nota bene z zamiarem pisania o porządkach. Wybuchy złości stanowią przy nich często sceny otwierające. Kilka minut szukania portfela, dokumentów, kluczy, wyładowanej komórki w domu zawsze kończy się wywalaniem zawartości toreb na podłogę. A w nich różne cuda: długopisy, chusteczki, skotłowane ciuchy, ładowarka, pieluchy, musy owocowe, paragony, puder, rozsypane krakersy… To nie jest miły widok, szczególnie że oczy nigdy się do niego nie przyzwyczajają, a frustracja osiąga zawsze wyższe poziomy. A co dopiero gdy spojrzeć na mieszkanie. Wszędzie dużo rzeczy, a mało miejsca. Uczucie złości rzecz niebezpieczna, o ile nieokiełznana. Ale gdyby ją okiełznać…

Podobno złość nie jest uczuciem ani pozytywnym, ani negatywnym. To informacja, że coś jest nie tak, że gdzieś zostały przekroczone nasze granice – albo przez świat zewnętrzny (rodzinę, przyjaciół, pana bluzgającego na nas przez szybę ciężarówki), albo przez nas samych: że dajemy zdominować się przez fałsz, samokrytykę, niedobre wspomnienia lub resentyment. Pozytywna lub negatywna może być dopiero nasza na tę złość odpowiedź, nasze zachowanie. Bez agresji nigdy nie dojdzie do czynu. To ona skłania do działania. Do wywalenia rzeczy z przepełnionej torby. Do ogarniania przestrzeni: wyrzucania lub oddawania tego, co już niepotrzebne, do odkładania przedmiotów na swoje miejsce, a jak go nie mają, to do wyznaczenia nowego. A gdy kawa kapie ze stołu na posadzkę, do wzięcia z kuchni ścierki i starej zużytej gąbki.

Dzięki rozlanej kawie stół i posadzka na tarasie przed domem zostały umyte. No i jest połowa materiału do felietonu. Ot, efekt czynu i zgrzytających zębów. Pod wpływem emocji nie mogłam się jednak skupić na tym, co robiłam, jak podpowiada dziś mindfulness i współczesne trendy lifestylowe, których myśl przewodnią starożytni streściliby w okrzyku Carpe diem. A zatem sprzątanie nie przyjęło tu formy medytacji. I w ogóle dalej rzadko to robi, ale jak się zdarzy… Na przykład przy rozwieszaniu prania parę dni temu przestałam myśleć o tym, co jeszcze mam do zrobienia albo jak bardzo się nie wyrabiam, albo jak mogłam była postąpić w danej sytuacji, a nie postąpiłam, a skupiłam się na odgłosach wiatru, teksturze materiału, ruchu moich dłoni. Było to jakby przebudzenie z długiego snu. Dziwne uczucie. Dziś na tarasie nie kontemplowałam jednak chwili, nie chwytałam dnia, bo zajęta byłam przeklinaniem świata i swojego losu. Bo nie było już mleka.

I tak wyłania się tekst. Świadomość tego jest i zabawna, i pocieszająca. Piszę pierwszy akapit, czytam i zauważam błąd. I to nie byle jaki, bo błąd ortograficzny. Odchyliłam się na krześle z uśmiechem na twarzy. Naprawdę spodobało mi się to, że ktoś, kto tak dobrze zna zasady posługiwania się językiem, kto przez lata uczynił tę umiejętność źródłem swojego skromnego dochodu, popełnia w swoim tekście błąd najgorzej widziany. Jest coś rozczulającego w niedoskonałości tego, co dąży do doskonałości. Już niby jest blisko, jeszcze tylko trochę, a tu nagle coś wielkiego wyskakuje spod palców na klawiaturze – coś, z czym się już dawno uporało, a jednak powraca jak bumerang albo duch w nawiedzonym domu.

Dziecko, które już chodzi, też już stawia pewnie kroki, biegnie nawet, ale czasem nóżki się zaplączą, rączki się zawiną, równowaga znika i dziecko pada z głuchym bęc! na pupę – niby wszystko wie, niby wszystko umie, a jednak stajemy się świadkami widowiskowego upadku. Popełniony przeze mnie błąd był właśnie takim upadkiem, takie same mogą być błędy popełniane w życiu.

Błędy są różne, wielkie i niewielkie, to na nich niezmiennie się uczymy, czego niestety nie uwzględnia w swym systemie polskie szkolnictwo, wciąż opresyjne i nieefektywne. Dlaczego? Dziecko przecież w końcu wstaje. Bez upadków nie nauczyłoby się chodzić. Ja zaś oczyszczam tekst z błędów i dłużyzn (daję słowo, że jest ich znacznie mniej niż przy pierwszym szkicu). A jak to robię, to robię to samo, co przy porządkowaniu przedmiotów w mieszkaniu, opróżnianiu wypchanych po brzegi toreb czy jak teraz, na naszych wrześniowych wakacjach, przy osuszaniu ceraty stołu ogrodowego – wprowadzam ład. Te niepozorne czynności mogą być wstępem do podejmowania czynów większych, jak zmiana pracy, kupno mieszkania, wyruszenie w podróż, zmiana partnera, małżeństwo, przeczytanie latami odkładanej książki. Szukanie w życiu harmonii. Albo inspiracją, bo czemu nie? Jesienne porządki trwają, co jeszcze przyniosą?


Małgorzata Szostak – obecnie piszę, pracuję w redakcji „Filozofuj!”, mam Łukasza, dzieci, lubię chodzić na spacery z pieskami, ale bez smyczy. Mam też przeszłość na uniwersytecie: byłam doktorantką na polonistyce w Gdańsku, ale to rzuciłam; specjalizowałam się w metodologii badań językoznawczych, wcześniej ukończyłam specjalizację z filmoznawstwa i teatrologii oraz krytyki artystycznej; jestem też absolwentką filozofii na UG. A w przyszłości chcę zostać wiedźmą.

Kolejny felieton z cyklu „Myślowe niesubordynacje” ukaże się za dwa tygodnie.

 

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

Skomentuj

Kliknij, aby skomentować

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy