Artykuł Wywiady

Świat nie jest deterministyczny – Wywiad z prof. Dariuszem Łukasiewiczem

Wywiad z prof. Dariuszem Łukasiewiczem, znamienitym znawcą problematyki przyczynowości.

Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2023 nr 5 (53), s. 25–29. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.


Co w świetle dotychczas zdobytej przez nas wiedzy możemy powiedzieć na temat przyczynowego ustroju świata i jego statusu modalnego?

Świat nie jest deterministyczny ani też indeterministyczny. W głębi mikroświata jest indeterminizm, chociaż nie chaos, ponieważ zdarzenia kwantowe leżą w zasięgu modelowania matematycznego. Słynna teoria chaosu (zob. więcej na s. 10 tego numeru) jest deterministyczna, choć prawa przyrody, jak mówią znawcy, pozwalają na występowanie fluktuacji – drobnych odchyleń w stanach układów fizycz­nych, a te mogą mieć poważne skutki. Natomiast status modalny to już zagadnienie wykraczające poza granice nauki i jego określenie zależy od stanowiska filozoficznego. W klasycznej metafizyce mówiło się, że świat jest bytem przygodnym (niekoniecznym) i w tym sensie przypadkowym, czyli takim, jaki wprawdzie istnieje, ale mógłby nie istnieć. Ta metafizyczna przygodność świata staje się przesłanką w argumentacjach teistycznych wskazujących na istnienie bytu koniecznego. Nie wszyscy jednak uznają ten sposób rozumowania. Z przygodności poszczególnych bytów nie wynika przygodność całości świata, multi­świata czy nieskończenie wielu wszechświatów. Jednak choć żadnego wynikania tu nie ma, to wciąż pozostaje otwarte ważne pytanie Gottfrieda Wilhelma Leib­niza (zob. na s. 7 tego numeru), dlaczego istnieje coś, a nie nic. Naturalis­tyczna odpowiedź na to pytanie głosi, że istnienie jest prostsze od nieistnienia. Nie wydaje mi się to jednak w żaden sposób oczywiste. Na ogół w tego typu dyskusjach wskazuje się na logiczne własności negacji. Pomijając pewne subtelności logiczne znane już scholastykom (bytu się nie neguje), stwierdza się, że „nicość” miałaby być bardziej skompli­kowana od bytu. Zatem w myśl brzytwy Ockhama trzeba uznać, że po prostu świat istnieje (i nic poza nim), bo to jest prostsze, niż gdyby nic nie istniało lub istniał byt różny od świata. Nie wydaje mi się jednak, żeby słynna metodologiczna brzytwa Ockhama miała jakąkolwiek moc sprawczą rozstrzygającą, co i dlaczego istnieje. Zbyt często jest nadużywana w celu ułatwienia sobie obrony swoich ulubionych poglądów.

Poza tym negacja i asercja mają ten sam status logiczny – obie są funktorami jednoargumentowymi, różniącymi się jedynie sposobem „działania”. Dlatego uważam, że argument z przygodności bytu (świata fizycznego, wielości takich światów) za tezą, że istnieje byt konieczny, jest wciąż godny uwagi.

Czy można powiedzieć, że świat jest mieszaniną przypadku i konieczności?

Wiele zależy od tego, jak rozumiemy przypadek itd. Pozostając przy pewnych bardzo potocznych narzucających się pojęciach przypadku (brak wyjaśnienia przyczynowego dla pewnych faktów i zdarzeń, nieprzewidywalność przyszłości, losowość i niskie prawdopodobieństwo), tak można powiedzieć. Świat jest „mieszaniną” konieczności i przypadków, a zatem: ani nie jest tak, że wszystko jest konieczne, ani nie jest tak, że wszystko jest przypadkowe. Choć myślę też, że trafniej byłoby mówić nie o mieszaninie, lecz o sieci zależności i relacji pomiędzy tym, co konieczne (w szerokim sensie), a tym, co przypadkowe.

Jak można rozumieć słynne słowa Alberta Einsteina, że Bóg nie gra w kości? Słowa Einsteina rozumiem tak, że świat (fizyczny, naturalny) podlega opisowi matematycznemu, z całym jego rygoryzmem, ścisłością, transparencją formalną (czasami bardzo abstrakcyjną i zrozumiałą tylko dla wąskiej grupy specjalistów, ale jednak zrozumiałą). Nie wchodziłbym tu w historyczny kontekst słów Einsteina, który z niechęcią odnosił się do indeterministycznych interpretacji fizyki kwantowej. W tym sensie, czyli matematyczności świata lub jego matematyzowalności, „Bóg nie gra w kości”, bo „myśli matematycznie”. Możemy mieć wrażenie chaosu, bo żyjemy w czasach chaosu i zamętu, ale nawet ten chaos i zamęt jest tylko dlatego możliwy, że „Bóg nie gra w kości”, że działają prawa przyrody wyrażalne matematycznie itd.

Na czym polega różnica między determinizmem a fatalizmem oraz determinizmem a necesytaryzmem?

Determinizm, najprościej mówiąc, głosi, że wszystko, co się wydarzy i wydarza, zależy od przeszłych i obecnych stanów, własności i działań pewnych obiektów, ich kompleksów itd. To, co zrobiłem wczoraj, jest przyczyną tego, co jest dzisiaj. Gdybym postąpił inaczej, byłoby inaczej. Fatalizm polega na tym, że cokolwiek bym zrobił, i tak będzie, co ma być. Fatalizm pozbawia człowieka wiary w sens działania, ale być może nie jest poglądem psychologicznie bezwartościowym. Być może fataliści lepiej radzą sobie z tragediami życia i świata. Ale to jest tylko psychologizowanie. Ważne jest to, że fatalizm wiąże się z necesytaryzmem, a determinizm nie musi. Skoro fatalizm głosi, że to, co się wydarzy, wydarzy się niezależnie od wszelkich okoliczności, zmiennych itd., jest tu jakaś konieczność. Natomiast determinizm niczego takiego nie głosi, a nawet neguje wyraźnie stanowisko fatalistyczne: to, co będzie, zależy od bardzo określonych czynników, okoliczności, działań, które wcale nie muszą się wydarzyć i w tym sensie nie są konieczne. Gdyby ten i ten nie postanowił zrobić tego i tego, nie zdarzyłoby się to lub tamto. Oczywiście przy dalszej analizie można się zastanawiać, czy jeśli wszystko jest zdeterminowane, to czy nie jest i konieczne. Ale nawet gdyby zachodziła powszechna determinacja (np. przyczynowa), to nie jest ona konieczna w tym sensie, że mogłaby być inna determinacja przyczynowa i rezultat byłby także inny.

Czy przyszłość jest już przesądzona (tak jak przeszłość)?

Cóż, czy przyszłość jest przesądzona? Nie. Przyszłość zależy od tego, co się wydarza teraz, a to, co się wydarza, zależy, w mikroskopijnym może stopniu czasami, ale jednak, od każdej naszej decyzji i każdego działania lub zaniechania. A każde działanie lub zaniechanie zależy od nas. Nie wszystko zatem jest przesądzone, z czego oczywiście nie wynika, że nic nie jest przesądzone. Tam, gdzie panuje konieczność przyrodnicza, kosmiczna, pewne rzeczy są przesądzone. Nie mamy żadnego wpływu (według mojej wiedzy) na procesy dziejące się na powierzchni Słońca czy w jądrze Ziemi, ale mamy wpływ na porządek na własnym biurku czy we własnym ogródku. Oczywiście, gdy ktoś jest zwolennikiem teizmu, czyli poglądu, że istnieje byt wszechmocny i wszechwiedzący (Bóg), to wszystko jest jasne, czyli w potocznym sensie przesądzone. Ale nie działa tu żaden fatalizm, lecz wszechmocna wola Absolutu, której nikt nie zna. Być może nawet, choć jest to tylko moje zdanie, przeszłość też jest otwarta, przy założeniu tezy teistycznej, zwłaszcza mocnej. Jest bowiem błędem twierdzić, że dla Boga przeszłość jest zamknięta i w jakimś sensie, zwłaszcza przyczynowym, niezmienna. Oczywiście wiem, że zdecydowana większość teistów (i nie tylko) nie podziela tego poglądu, ponieważ co się już stało, to się nie odstanie itd., ale szczerze wątpię, żeby Bóg był związany „koniecznością” tego intuicyjnie niezwykle przekonującego i silnego porzekadła. Dziś zdarza się, że niektórzy ludzie próbują zmienić przeszłość i tworzą nową, alternatywną historię narodów i świata. Tego typu zmiany przeszłości to oczywiście mistyfikacja. Pozostawiam znawcom fizyki kwestię możliwości fizycznej podróży w czasie. To, co tu chcę zasygnalizować, przekracza granice fizyki i jest metafizyczną spekulacją.

Jakie konsekwencje dla naszej wolności i odpowiedzialności ma teza determinizmu?

Determinizm nie wyklucza z konieczności naszej wolności i odpowiedzialności. Zdaniem wielu wybitnych filozofów determinizm jest wręcz warunkiem wolności i odpowiedzialności. Mówiłem już o tym wcześniej: jeżeli istnieje związek przyczynowo-skutkowy, to bieg przyszłych zdarzeń determinowany jest przez moje działanie. Skoro zatem coś ode mnie zależy, to naturalnie jestem odpowiedzialny za wiele zdarzeń, których wystąpienie należy do klasy skutków mojego działania. Ale zakładam, że w pytaniu tym chodzi też o inny problem: jeżeli wszystko jest zdeterminowane, to również każde nasze działanie jest takie, i ponieważ nie mamy żadnego wpływu na przeszłość, dlatego chociażby że nie istnieliśmy w niej, to jesteśmy zdeterminowani przesz­łością, nie możemy postępować inaczej, niż postę­pujemy, i stąd nie jesteśmy wolni ani za nic nie odpowiadamy. Wolność i odpowiedzialność to użyteczne fikcje społeczne, prawne czy kulturowe. Żeby powiedzieć więcej o tych sprawach, należałoby zapytać, kim jest człowiek. Co to za byt – fizyczny i ewolucyjny: organiczny komputer zdeterminowany prawami przyrody, okolicznościami i fluktuacjami sytuacyjnymi? Tu jest chyba jądro tego problemu wolności i odpowiedzialności. Jeżeli człowiek przekracza determinizm fizykalny, to jest czymś więcej niż maszyna biologiczna czy kulturowy i społeczny konstrukt. Wiele się dziś mówi o emergencji, czyli o tym, że z pewnego układu własności określonego rodzaju (np. własności i stanów fizycznych) powstają nowego rodzaju własności i stany (np. stany psychiczne), powstaje samoświadoma jaźń działająca na innym poziomie świata, poza zasięgiem konieczności fizycznej, biologicznej, ewolucyjnej, a nawet kulturowej. Własności emergentne to dość popularne pojęcie wśród zarówno naturalistów, jak i antynaturalistów. Wśród antynaturalistów nie wszyscy są teistami, wierzącymi, że człowiek ostatecznie jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Antynaturalizm teistyczny, moim zdaniem, najpełniej pozwala uznać, że istnieje wolność i odpowiedzialność za czyny, i to przy założeniu determinizmu fizykalnego, choć to ostatnie wydaje się w kontekście naszej obecnej wiedzy, o czym już wspomniałem, wątpliwe.

Czy poza tym, co aktualnie istnieje, istnieją także niezrealizowane możliwości? Co właściwie mamy na myśli, mówiąc, że coś mogłoby być inne, niż aktualnie jest, że istnieje taka możliwość?

Nie można powiedzieć, że istnieje tylko to, co jest, czyli to, co już się zrealizowało i dokonało, choć z drugiej strony intuicyjnie wydaje się to trafne. Cóż bowiem innego ma być uznane za istniejące niż to, co faktycznie istnieje? Taki skrajny faktualizm trudno pogodzić zarówno z naszym doświadczeniem możliwości zrobienia tego lub tamtego, jak i z tym, że istnieje/istniało matematycznie obliczalne prawdopodobieństwo zaistnienia zdarzeń, które się nigdy nie zrealizowały. Poza tym semantyka światów możliwych oraz spekulatywna kosmologia pobudzają wyobraźnię metafizyczną bardzo intensywnie i stąd pojawiają się skrajne poglądy co do sposobu istnienia możliwości. Np. słynny pogląd Davida Lewisa, że wszystkie światy możliwe (pojęte fizykalistycznie) są równie rzeczywiste, a więc właśnie że wszystko, co możliwe, zostało zrealizowane. Nie mam podstaw, aby sądzić, że to jest prawda, że wszystkie możliwości zrealizowały się lub zrealizują się i że nic faktycznie nie jest możliwe, ponieważ wszystko jest rzeczywiste. Mam skromniejsze pojęcie możliwości – możliwość to sposób, w jaki dany i znany nam świat mógłby istnieć lub rozwijać się, ale nie mogłyby się w nim zrealizować wszystkie możliwości. Nie mogłoby być tak, że jutro jednocześnie byłbym i nie był w Warszawie, choć teraz możliwe jest i jedno, i drugie. To są bardzo trudne i ciekawe zarazem kwestie. Rozważając więc zagadnienie, w jaki sposób istnieją możliwości, powiedziałbym, idąc za Edmundem Husserlem, że są nadbudowane na tym, co rzeczywiste, i w pewnym słabszym niż rzeczywistość sensie istnieją. Istnieją więc możliwości niezrealizowane, ale istnieją tylko w relacji do tego, co zostało zrealizowane i co jest rzeczywiste. Dobrze to oddaje, z pewnymi niezbędnymi zastrzeżeniami, metafizyka Tomasza z Akwinu: akt istnienia jest pierwotny wobec wszelkiej możliwości (potencji).

Kto jest podmiotem historii? My – indywidualni ludzie czy raczej jakiś Weltgeist, o którym rozpisywał się Georg Wilhelm Friedrich Hegel?

Tu znowu nie popadałbym w skrajności. Twierdzenie, że podmiotem historii jest jednostka, byłoby formą swoistego historiozoficznego solipsyzmu lub nomi­nalizmu, a twierdzenie w duchu heglowskim, że podmiotem historii jest jakiś „duch świata” (ów Weltgeist), nie tylko byłoby spekulacją (choć uważam myślenie spekulatywne za cenną własność umysłu ludzkiego), ale byłoby też sprzeczne z wiedzą, jaką posiadamy o świecie. Podmiotem historii są wspólnoty, cywilizacje, choć bez jednostek żadna wspólnota by nie istniała, ale też żadna jednostka nie mogłaby istnieć poza wspólnotą. Tego uczył już Arystoteles (zob. na s. 8 tego numeru). A czy istnieje ponad nimi jeszcze jakiś duch świata i czy to on jest podmiotem historii w sensie Heglowskim? W żadnego Heglowskiego ducha świata nie wierzę. Jeżeli istnieje byt duchowy mający wpływ i znaczenie dla historii świata, to jest to zupełnie inny byt niż ten, o którym prawdopodobnie mówił lub myślał Hegel.

Czy wiara w konieczność lub dziejowe fatum ma jakąś rację bytu?

Należy odróżnić, choćby w kontekście tego, o czym już była mowa wcześniej, konieczność od fatum (determinizm od fatalizmu). Zostawiłbym już to fatum, a kilka słów powiedział o konieczności; rozumiem przy tym, że chodzi o konieczność historyczną (w dziejach ludzkich). Dziś jest to szczególnie aktualne pytanie, bo mamy dynamiczne procesy polityczne, cywi­lizacyjne, mamy różnego typu konflikty i wojny. Czy to wszystko, co się dzieje, jest konieczne, czy tak musiało być? Nie musiało być. To, co się dzieje, to skutki różnego rodzaju zdarzeń, decyzji, błędów ludzkich itd. Nie istnieje żaden duch świata (realizujący bezwzględnie swoje cele ponad jednostkami i narodami) ani nie istnieje np. deter­minizm geopolityczny czy też geopolityczna geograficzna lub kulturowa konieczność. Istnieją okoliczności (zmienne) geo­polityczne, kulturowe, techno­logiczne itd., ale to są tylko zmienne, chociaż bardzo ważne (o niektórych z nich coś wiemy, być może są i jakieś inne nam nieznane). Jednak rację bytu ma przede wszystkim wiara we własną sprawczość, czyli zdolność powodowania zmian w świecie. Ale wiara ta musi być racjonalna, czyli oparta na rozeznaniu, jakie są prawa przyrody, jaka jest prawda historyczna itd. Wiara we własną sprawczość, podmiotowość musi być oparta na aksjologii, na wartościach. Nie chodzi o to bowiem po prostu, żeby zmienić świat, ale o to, żeby realizować dobro i przeciwstawiać się złu. Lecz właśnie: żeby to skutecznie robić, trzeba mieć elementarne rozeznanie, co jest dobre, a co jest złe. A co jest źródłem dobra i zła i jak kształtować właściwe rozeznanie w tych sprawach, to temat na osobną dyskusję.

Jeśli odrzucimy wiarę we własną sprawczość i odrzucimy rozum oraz wartości („bezwzględność dobra” – jak to pięknie ujął Władysław Tatarkiewicz), możemy ogłosić koniec historii oraz względnego, ale wyraźnego postępu technologicznego i cywilizacyjnego, a także spodziewać się nastania wieków naprawdę ciemnych. Jest dość paradoksalne, że w czasie, gdy ktoś kilka dekad temu ogłosił „koniec historii”, historia nabierała ogromnego przyśpieszenia. A zatem kluczowa kwestia to wierzyć we własną sprawczość i nie dać się uwieść różnego rodzaju „postom” (postczłowieczeństwu, postfilozofii, postprawdom itd.).

Genialny matematyk i filozof francuski, a przy tym pobożny, pełen pokory chrześcijanin – Blaise Pascal – uczył, że człowiek jest zaledwie trzciną, ale myślącą, myślącą sercem i rozumem. I tego się trzymajmy, jeśli nie chcemy popaść w szaleństwo irracjonalnej ciemnoty, czasami ustrojonej w piórka progresywnej propagandy. Fatalizmu nie ma, historia nigdy się nie powtarza dokładnie tak samo, ale warto przypomnieć myśl Hegla – choć nie wierzę mu w wielu kwestiach – że sowa Minerwy wylatuje o zmierzchu, co – mówiąc w języku wolnym od metafor i symboli – znaczy, że ludzie niczego się nie nauczyli z historii. Choć z tego, że jak dotąd coś się nie stało, nie wynika, iż się nigdy nie stanie (możliwości istnieją). Pozostaję więc optymistą (umiarkowanym), bo rozum (logika) i serce (pragnienie dobra) nie są wytworem ślepego przypadku czy bezrozumnej przyrodniczej konieczności, ale mają fundament w Nieskończoności przekraczającej wszystkie znane nam (i nieznane) konieczności oraz możliwości.


Dariusz Łukasiewicz – prof. dr hab., dyrektor Instytutu Filozofii UKW, członek Towarzystwa Naukowego KUL, członek Komitetu Nauk Filozoficznych PAN. Obecnie zajmuje się głównie analityczną filozofią religii i badaniami nad historią szkoły lwowsko-warszawskiej. Jego hobby to kolarstwo i wędrówki po górach. Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF. < Powrót do spisu treści numeru.

Ilustracja: Paulina Belcarz

 

 


Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury.

Numery drukowane można zamówić online > tutaj. Prenumeratę na rok 2024 można zamówić > tutaj.

Dołącz do Załogi F! Pomóż nam tworzyć jedyne w Polsce czasopismo popularyzujące filozofię. Na temat obszarów współpracy można przeczytać tutaj.

1 komentarz

Kliknij, aby skomentować

  • Bardzo mi się podoba stwierdzenie, że — parafrazując — gdyby nie przeważający jednak ład (prawa przyrody), to nie moglibyśmy dostrzec odbiegającego od niego stanu chaosu.

    Natomiast nie podoba mi się:

    1. fragment o fluktuacjach
    Teoria chaosu tłumaczy, dlaczego nasze zdolności przewidywania przyszłych (czy odtwarzania przeszłych) stanów układu — i to nawet deterministycznego — są i zawsze będą potężnie ograniczone (przez nieuniknione błędy wyznaczenia stanu początkowego). Jeśli jednak świat „działa” deterministycznie, to żadne fluktuacje o dalekosiężnych nawet skutkach tego zmienić nie mogą.

    2. część o Einsteinie
    Nie wiem, jak można argumentować, że „<>, bo<>” podczas gdy teoria gry w kości należy (przynajmniej jedną nogą) do matematyki. Ostatnie zdanie tego akapitu też (w literalnym znaczeniu) niezrozumiałe: można sobie wyobrazić prawa przyrody niewyrażalne matematycznie, które jednak pozwalają na dostrzeganie porządku. No, chyba że każdy porządek nazwiemy matematyką, wtedy jednak prawa przyrody wyrażalne matematycznie to po prostu prawa przyrody i kończy się na mojej parafrazie.

    3. o podróżach w czasie i fizyce
    Pewne fizyczne modele podróżowania w czasie zostały stworzone (np. przez Goedla — czas obserwatora „zapętlony”), nie zmienia to jednak tego, że fizyka nie za bardzo ma narzędzia do tego, by o (nie)możliwości podróży w czasie rozstrzygać, oczywiście podróży „wstecz”, bo „do przodu” to nie problem. Rozstrzygający byłby eksperyment, ale ten trudno sobie wyobrazić (no i wtedy to byłaby już nie tyle fizyka, co demonstracja sprzeczności z pewnymi podstawami „poglądu życiowego”).

    Na koniec zwrócić pragnę uwagę na to, że o absolutnej wolności Boga względem czasu najpełniej mówił chyba Szestow (m.in. w „Sola fide”), a najpiękniej chyba Borges („Powtórna śmierć ”).

Wesprzyj „Filozofuj!” finansowo

Jeśli chcesz wesprzeć tę inicjatywę dowolną kwotą (1 zł, 2 zł lub inną), przejdź do zakładki „WSPARCIE” na naszej stronie, klikając poniższy link. Klik: Chcę wesprzeć „Filozofuj!”

Polecamy