Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2017 nr 4 (16), s. 15–16. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.
Język polski się szybko zmienia i z tego powodu, jako człowiek star(sz)y, przyznam, że nie jestem już pewien, co znaczy w dzisiejszej polszczyźnie słowo „emocja”. W dawniejszej, np. mojej polszczyźnie, znaczyło ono coś w rodzaju: „krótkotrwałe, wyraźne do intensywnego, przeżycie uczuciowe, zwykle reakcja na doraźną podnietę”. Był to nieomal synonim „uczonego” słowa „afekt” („zbrodnia w afekcie”), a o takich przeżyciach (które nazywali „πάθος”, páthos) starożytni stoicy mieli wyrafinowane i raczej krytyczne wyobrażenia, jak można się przekonać np. z IV księgi Rozmów tuskulańskich Cycerona. Emocje w tym dawniejszym tego słowa znaczeniu są czymś innym niż uczucia, które są lub mogą być głębsze i bardziej długotrwałe. Dlatego jest np. obraza czyichś uczuć – ale nie czyichś emocji – religijnych, i to emocje, a nie uczucia biorą górę nad rozumem w niejednej polskiej dyskusji. Są też emocjonalne wystąpienia i emocjonowanie się np. zawodami sportowymi.
Czy emocje tak rozumiane są dobrymi doradcami w działaniu? Przypuszczam, że w większości wypadków jednak nie są. I to nie tylko dlatego, że emocje negatywne, np. gniew, dyktują często działania niewspółmierne z tym, co je wywołało (np. zadźganie dłużnika, który ociąga się ze zwróceniem nam trzydziestu siedmiu złotych i dwudziestu groszy). Również i emocje pozytywne, np. sympatia, tkliwość, litość itp., potrafią sugerować nam działania, których nie możemy odpowiedzialnie podjąć i które odradza rozum lub odradziłby, gdyby jego głos nie był zagłuszony przez emocje. Zdjęty nagłą sympatią do studenta stawiam mu ocenę wyższą, niż zasługuje, ale w ten sposób staję się niesprawiedliwy wobec innych studentów, których tak nie wyróżniłem i nie wyróżnię, bo oni akurat takiej sympatycznej emocji we mnie nie wzbudzili i nie wzbudzą. W przypływie humoru na szeroki gest daję taksówkarzowi nieproporcjonalnie wysoki napiwek, powiedzmy dwadzieścia procent, uszczuplając swoją możliwość wynagrodzenia kogoś innego i w „zaledwie” proporcjonalnym stopniu. Daję żebrakowi pieniądze na ulicy, zachęcając go do pozostania na niej; pocieszam ze szlachetnego współczucia strapionego, budząc nierealistyczną i skazaną na zawód nadzieję, że „ona” powróci itp.
Nasze emocje są w dużym stopniu reliktami naszej ewolucyjnej przeszłości, liczonej w dziesiątkach tysięcy i więcej lat, przeszłości, w której życie było całkiem inne, niż jest dzisiaj. W tych niepamiętnych czasach było (być może) korzystne dla gatunku odczuwać mieszaninę strachu, wstrętu i agresji na widok człowieka wyglądającego odmiennie od nas za sprawą cech przyrodzonych, choroby lub kalectwa. Ba, może było nawet korzystne folgować tym emocjom. Dziś już nie jest. Z drugiej strony przez wiele tysięcy lat ludzi było mało, mieszkali rozrzuceni na większych przestrzeniach, przemieszczali się z trudnością i na niewielkie odległości, a do tego ich życie było krótkie; musieli więc iść za głosem pozytywnych emocji, by łączyć się w pary, drużyny myśliwskie czy wojenne, plemiona. Dziś młody Polak wybiera między dziewczyną ze Stanów, Chin czy swojego miasta, między firmą z Tonga, RPA lub Chile, między lokalnym klubem hodowców kanarków a Lekarzami bez Granic. Może więc pozwolić sobie na to, by dopuścić emocje do głosu, ale się nim nie kierować. Z drugiej strony nasi pradawni i nie aż tak pradawni przodkowie musieli niekiedy godzić się z tym, że ich grupa, za nic mając ich pozytywne emocje, po swojemu znajdzie dla nich rodzinę, klan i plemię. Może więc różnice nie były aż tak wielkie…
Tak czy inaczej, emocje (w podanym tu sensie) z pewnością ubarwiają nasze życie i nadają mu smak, ale nie są dobrymi przewodnikami w życiowej praktyce. Zostawiam Czytelniczce i Czytelnikowi rachubę wypadków, w których bardzo zawiedli się na kimś, kto początkowo wydawał im się taaaki sympatyczny i budził odnośne emocje. Jak to piszą Anglosasi na etykietach różnych extreme foods: Enjoy with caution – „rozkoszuj się ostrożnie”.
Wojciech Żełaniec – filozof generalista i społeczny, stypendysta Humboldta (Würzburg 1995–1997), kierownik Zakładu Etyki i Filozofii Społecznej w Instytucie Filozofii, Socjologii i Dziennikarstwa Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego (wnswz.strony.ug.edu.pl). Ostatnia publikacja: Universality of punishment, Antonio Incampo and Wojciech Żełaniec (eds.), Bari 2015 (jako współautor i współredaktor). Hobby: czytanie i recytowanie poezji.
Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.
< Powrót do spisu treści numeru.
Fot.: © karandaev
W swoim wcześniejszym komentarzu miałem na myśli to, że emocje i uczucia pozostają niejasno odróżnione i niezdefiniowane. W związku z tym przedstawione rozumienie jest zbyt krytyczne, co nie znaczy, że są one zawsze dobre, ale to, że należy poznać to zagadnienie bardziej starannie, czego w nauce jeszcze nie dokonano, bo ma ona charakter zdecydowanie rozumowy.
Czy Autor odróżnia emocje i uczucia? Pierwsze związane z doświadczeniem zmysłowym, drugie z psychiką.
Do takich wniosków jak powyżej można dojść jeśli z emocjami, czy uczuciami nie zgadzamy się, w tym sensie, że mogą one być źródłem poznania. Ponadto należy zauważyć, że emocje w powyższym sensie ulegają związaniu z czymś nieakceptowanym, aby dać wyraz braku akceptacji z pomocą emocji. Dają wyraz osądowi niepoznanemu w sposób wszechstronny i powziętemu wcześniej.
Kontrprzykład, godzimy się z kimś wyrażając emocje/uczucia, wtedy są one akceptowane i twórcze.
Ponadto są “techniki” uczące równoważenia uczuć i rozumu do tego stopnia skuteczne, że umożliwiają wyćwiczenie świadomej intuicji.