Tekst ukazał się w „Filozofuj!” 2017 nr 4 (16), s. 20–22. W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.
Trzy przykłady
Zacznijmy od prezentacji kilku sytuacji o moralnym znaczeniu. Sytuacja pierwsza. Wrodzy żołnierze wpadają do wioski, którą w pośpiechu opuścili jej mieszkańcy, zostawiając za sobą niemowlę. Odkrywszy je, żołnierze formują krąg i dla rozrywki rzucają dzieckiem jak piłką. Dziecko płacze; płacze tak głośno, że w końcu jeden z żołnierzy, poirytowany, zamiast złapać rzucone do niego dziecko, nadziewa je na bagnet. Sytuacja druga. Troje studentów jedzie taksówką (dwóch chłopaków, jedna dziewczyna). W pewnym momencie jeden z chłopców prosi taksówkarza o zatrzymanie samochodu. Płaci za siebie, po czym wybiega z taksówki. Jego znajomi oglądają się za nim i widzą, jak podbiega do pewnej starszej kobiety, oferując pomoc w niesieniu ciężkiej torby z zakupami. Sytuacja trzecia. Bitwa pod Minas Tirith w filmowej adaptacji powieści J.R.R. Tolkiena, Władca pierścieni (być może ją pamiętacie; jeśli nie, proponuję obejrzeć ją przed dalszą lekturą artykułu: tiny.pl/g1cj4) – moment, w którym Jeźdźcy Rohanu, świadomi, że czeka ich pewna śmierć, nacierają na przeważające liczebnie siły Saurona.
W każdym z tych przypadków, gdybyśmy byli naocznymi ich świadkami, naszej ocenie moralnej towarzyszyłyby zapewne emocje: odraza, oburzenie, smutek, podziw, nadzieja, radość itd. To one właśnie wydają się wpływać na to, jak ocenimy moralne zachowanie i postawy osób uczestniczących w tych sytuacjach. Pytanie, jakie chcę tutaj postawić, brzmi: czy obecność tych emocji pomaga nam dojrzeć dobro lub zło moralne, czy też raczej ma efekt zakłócający nasze poznanie moralne?
Krytycy
Niektórzy autorzy (np. Peter Singer) uważają, że nasze emocjonalne oceny nie mają charakteru ściśle moralnego. Bliżej im do ocen estetycznych, kierujemy się w nich bowiem fascynacją, podziwem lub obrzydzeniem, szczególnie tym ostatnim, a nie uchwyceniem specyficznie moralnych cech sytuacji. Zdają się to potwierdzać pewne eksperymenty psychologiczne. Np. czytając historyjkę o rodzinie, która zjadła na obiad własnego psa, przejechanego wcześniej przez samochód, badani oceniają takie zachowanie jako moralnie złe, podczas gdy według autorów eksperymentu nie ma w tym nic moralnie złego.
Zdaniem innych autorów (np. Waltera Sinnotta-Armstronga) liczne eksperymenty pokazują, że emocje nie tylko nie pomagają nam odkrywać dobra i zła moralnego, ale wręcz zakłócają ich poznanie. Oto jeden z takich eksperymentów. Za pomocą hipnozy sugerowano badanym, by czytając słowo „zawsze”, poczuli silne uczucie gniewu. Następnie badani czytali historyjki, które nie zawierały żadnych moralnie znaczących opisów, natomiast zawierały takie zdania jak: „Jan jest przewodniczącym stowarzyszenia studentów, który zawsze zaprasza na spotkania ciekawe osoby”. Podczas gdy grupa kontrolna (czyli grupa badanych niepoddanych hipnotycznej sugestii) nie dostrzegała w tej historii niczego wartego moralnej oceny, badani poddani takiej sugestii oceniali Jana jako osobę moralnie złą.
Ewolucyjne zapóźnienie
Być może, twierdzą krytycy, tysiące lat temu nasze emocje jako efekt ewolucyjnego dopasowania dość skutecznie pomagały nam przetrwać jako gatunkowi, motywowały nas do właściwych z punktu widzenia przetrwania grup działań. Dziś jednak, w dobie gwałtownego rozwoju społecznego, kulturowego, a nade wszystko technologicznego, te emocjonalne strategie przetrwania nie zasługują na wiarygodność. Z pomocą takim tezom znowu przychodzą eksperymenty. W jednym z nich, tzw. eksperymencie z wagonikiem (właściwie to istnieje już wiele jego wersji), pokazano, że badani dokonują diametralnie odmiennych ocen moralnych sytuacji, które – przynajmniej zdaniem niektórych filozofów (jak np. Joshuy Greene’a i Petera Singera) – zasługują na taką samą
ocenę.
W tym przypadku historia przebiegała mniej więcej tak: po torach w kopalni jedzie rozpędzony wagonik. Za chwilę uderzy w grupę pięciu osób. Jeśli jednak przechylimy pewną wajchę, to wagonik skręci na boczny tor, gdzie zabije tylko jedną osobę. Większość badanych była skłonna uznać, że zmiana kierunku na boczny tor jest moralnie powinna (lub przynajmniej dopuszczalna). Natomiast inne odpowiedzi padały w wersji, gdzie również zamiast pięciu osób ginie tylko jedna, z tą jednak różnicą, że tym razem należy ją własnoręcznie zepchnąć z mostka nad torami, aby swoim ciałem zatrzymała wagonik. Większość osób oceniała, że takie działanie byłoby niemoralne. Krytycy wiarygodności emocji wyjaśniają tę różnicę tym, że w drugim przypadku ratowanie pięciu zagrożonych wymaga bezpośredniego kontaktu (kontakt ten ewolucja przewidziała i w imię przetrwania gatunku zniechęca nas emocjonalnie do powodowania śmierci ludzi); w pierwszym zaś przypadku takiego bezpośredniego kontaktu brak. A skoro go brak, to nasze emocjonalne „czerwone światełko” się nie zapala. Wniosek: nie ufajmy emocjom, ufajmy rozumowi.
Czy jednak postępując w ten sposób, wyciągając taki wniosek, nie wylewamy dziecka z kąpielą?
Marysia naukowiec jako psychopata
Wróćmy na chwilę do przytoczonych na początku artykułu przykładów i spróbujmy uważniej przyjrzeć się temu, co dzieje się w naszych umysłach podczas wydawania sądu moralnego. Czy nie jest tak, że okrucieństwo żołnierzy i cierpienie dziecka w pierwszej sytuacji, szlachetność działania studenta w drugiej czy wielkość moralna poświęcenia Jeźdźców Rohanu w trzeciej ujawniają się w naszej świadomości dopiero za pośrednictwem emocji? Spróbujmy dla kontrastu wyobrazić sobie, w jaki sposób sceny te postrzegałaby osoba pozbawiona emocji. Zapewne byłaby w stanie podać fizyczny opis wymienionych scen, może także potrafiłaby (ale już nie tak dokładnie) podać opis niektórych stanów psychicznych lub postaw. Czy jednak byłaby w stanie dokonać oceny moralnej tych działań? Być może taka ocena na poziomie czysto intelektualnego zrozumienia byłaby możliwa. Pytanie tylko, czy byłyby to autentyczne akty sądzenia moralnego, czy też jedynie pewne pośrednie rekonstruowanie tego, jak wypadałaby autentyczna ocena moralna.
Prawdopodobnie osoba taka znajdowałaby się w analogicznej sytuacji do Marysi naukowca z pewnego eksperymentu myślowego z dziedziny filozofii umysłu. Marysia wie wszystko o kolorach, poza jednym: nie doświadcza barw zmysłowo. Potrafi jednak, na podstawie działania pewnych urządzeń oraz swojej wiedzy z zakresu fizyki, bezbłędnie określać, jakiego koloru jest dany obiekt. Czy możemy jednak powiedzieć, że w pełni poznała naturę tej czy innej barwy, np. żółtości? Dopiero ujrzawszy kolory kwiatów na łące na własne oczy, bohaterka eksperymentu stwierdziła, że istniał pewien fakt dotyczący barw, o którym nie miała pojęcia. Podobnie jest w sytuacji poznawania dobra i zła. Dopóki nie doświadczymy natury zła za pośrednictwem nasączonego emocją przeżycia, dopóty zło albo dobro moralne jest dla nas jedynie czymś abstrakcyjnym i nie do końca zrozumiałym. Możemy sądzić, że to oto działanie jest moralnie dobre lub złe, ale nie dzięki temu, że doświadczyliśmy tego zła, a jedynie dzięki temu, że nauczono nas, że takie a takie działanie jest moralnie dobre lub złe.
Czy bez pośrednictwa emocji moglibyśmy w ogóle formułować jakiekolwiek zasady moralne? Czy moglibyśmy bronić tezy, że zarówno w jednym, jak i drugim scenariuszu eksperymentu z wagonikiem należy ratować raczej pięć osób i pozwolić umrzeć jednej, nie zaś na odwrót? Sąd taki opiera się na stwierdzeniu równej wartości życia każdej osoby; wartość tę jesteśmy w stanie pojąć dzięki moralnym emocjom. To, że bez emocji jesteśmy pozbawieni zdolności poznania i szacunku dla innych osób, zdają się pokazywać przypadki psychopatów, o których wspomina w swojej słynnej książce Błąd Kartezjusza. Emocje, rozum i ludzki mózg Antonio Damasio. Psychopaci są kimś w rodzaju emocjonalnej wersji Marysi naukowca. Są ślepi na moralne wartości, chociaż czasami potrafią rozprawiać o tym, co moralnie dobre lub złe. Ich język moralny jednak bardziej przypomina cytowanie innych niż autentyczne wypowiedzi oparte na własnych moralnych doświadczeniach.
Emocje pod kontrolą
Czy wobec tego powinniśmy odrzucić wartość badań sugerujących negatywny wpływ emocji na moralne poznanie? Oczywiście nie. Badania te pokazują, że emocje bez wsparcia krytycznej refleksji mogą nas zwodzić. Często ich źródłem nie jest autentyczne poznanie realnego dobra lub zła, lecz nasz egoizm, stronniczość, zawężona perspektywa, którą czasami zawężają same emocje. Z tego nie wynika jednak, że emocje nie odgrywają pozytywnej i istotnej roli w poznaniu moralnym, że nie są źródłem poznania moralnego. Wynika jedynie to, że musimy owo źródło traktować ostrożnie, poddawać je refleksji i osądowi naszego rozumu, a także kształcić w sobie odpowiednie cnoty. Ale to już inna historia.
Artur Szutta – filozof, pracownik Uniwersytetu Gdańskiego, specjalizuje się w filozofii społecznej, etyce i metaetyce. Jego pasje to przyrządzanie smacznych potraw, nauka języków obcych (obecnie węgierskiego i chińskiego), chodzenie po górach i gra w piłkę nożną.
Tekst jest dostępny na licencji: Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska.
W pełnej wersji graficznej jest dostępny w pliku PDF.
< Powrót do spisu treści numeru.
Ilustracja: Lubomira Przybylska
Psycholog społeczny Jonathan Haidt, jak przypomniała w tym numerze (str.35) Natasza Szutta, posiłkuje się metaforą wielkiego słonia, którego dosiada mały, nieporadny jeździec. Ten słoń to nasze uczucia,
a jeździec to nasz rozum. Słoń według Haidta (i wielu innych) łazi, gdzie chce, a jeździec uzasadnia
ex post, że tam właśnie należało się udać. Jest a d w o k a t e m swojego słonia.
Wszyscy dzielimy się na tych, w których jest więcej adwokata i takich, zapewne mniej licznych, u których dominuje postawa sędziego.
Zarówno sędzia jak i adwokat używają rozumu, ale czynią to w różnych celach. Sędzia od początku pyta siebie: „Ale jak jest naprawdę?, czy na pewno się nie mylę?, czy ten sąd jest sprawiedliwy?”. Oczywiście musi odwoływać się do własnych emocji, tych najbardziej podstawowych, które niektórzy nazywają głębokim przeświadczeniem o słuszności (nie o prawdziwości!) pewnych postaw. Bez tego przeświadczenia nie byłby możliwy żaden moralny sąd. Równocześnie sędzia, jak wszyscy, podlega rozmaitym emocjom związanym z wpływem środowiska, własnymi uprzedzeniami itd., itp., ale stara się być tego świadomym i często w myśleniu stosuje ujemne sprzężenie zwrotne w postaci pytania „czy na pewno się nie mylę?”.
Człowiek, w którym jest więcej adwokata, myśli głównie o tym, jak udowodnić innym to, o czym jest
z góry przekonany. Stara się nie dopuścić do siebie wątpliwości. Jonathan Haidt w książce „Prawy umysł” powtarza za T. Gilovichem: „Kiedy c h c e m y w coś wierzyć, zadajemy sobie pytanie „czy m o g ę w to uwierzyć?”, kiedy natomiast n i e c h c e m y w coś wierzyć, zadajemy sobie pytanie „czy m u s z ę w to uwierzyć?””.
Wszyscy mamy tego typu pokusy, ale przede wszystkim jest to konterfekt człowieka o dominującej postawie adwokata własnych uprzedzeń, osób, które kocha, ojczyzny i rodziny, których szlachetnie chce bronić, ideologii, w które wierzy, środowiska, w którym tkwi, ukochanej drużyny sportowej itd.
A motywy uprzedzeń bywają najróżniejsze: znałem człowieka, który nie cierpiał Napoleona tylko dlatego, że zachwycał się nim sąsiad, którego on serdecznie nie lubił.
Czasem „adwokat” przyznaje się wprost do swojej postawy pytając „kogo ty bronisz?”, „po czyjej stronie jesteś?” zamiast zadać jedyne sensowne pytanie „jak to jest naprawdę?”.